browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Signagi

do albumu zdjęć

Signagi

Do Signagi, zwanego Miastem Zakochanych, dotarliśmy wieczorem. W polecanym na forach domu Polaków „Wino i Chleb” nie było już miejsca. Dodzwoniliśmy się tam stojąc na placu Erekle II i rozejrzawszy się dookoła dostrzegliśmy Central Hostel. Tam znaleźliśmy lokum za 25 lari od osoby bez śniadania. Nie dogadaliśmy się bo ponoć śniadanie też oferują, ale nic to, jedliśmy na mieście — niedaleko hostelu był całkiem miły, domowy wyrób chaczapuri. Pokoik w hostelu był mały (podwójne łóżko plus metr wolnego dookoła) z mikroskopijną łazienką, za to czysty i z pięknym widokiem z balkonu. Większe pokoje były już zajęte przez innych gości — mówiących po rosyjsku. Wcześnie rano wyjechali więc nie zdążyliśmy się poznać.
Google tego nie ma

Mapa Signagi


Po 21. wyszliśmy na miasto przekąsić coś przed snem. Gospodyni poleciła nam restaurację „Nikala”. Zamówiliśmy tylko baranie szaszłyki, piwo i wybór serów. Po pół godzinie dotarło piwo i sery. Były boskie: sulgumi, imerecki i jeden owczy. Po godzinie jeszcze nie było szaszłyków. Tego już nie wydzierżył Gruzin David siedzący przy sąsiednim, suto zastawionym stole z grupą przyjaciół (lub kontrahentów) z Baku i zaprosił nas do swojego stołu (szaszłyki też zamówili, ale były one kolejnym z dań). To dopiero była supra! Gdyby ilość toastów za zdrowie jedynej obecnej przy stole „żeńszcziny” miała się spełnić, to Erynia już tańczyłaby „kazaczoka” i hulała po kaukaskich sto(li)kach jak kozica (jedno kolano uszkodzone przy trzech sprawnych…). Szaszłyki w końcu dotarły, tyle że nie były to szaszłyki, a baranie kości z niewielką ilością mięsa, na pewno nie były też one nabijane na szpadki (przypomniał nam się posiłek w albańskiej farmie Sotira). „Bez komentarzy…”. Ta restauracja nie zdobyła naszego uznania. Gruzińska gościnność — wręcz przeciwnie. Odświeżaliśmy nasz nadal zardzewiały rosyjski, plując sobie w brodę, że nie chcieliśmy uczyć się tego języka. Mniejsza o “patriotyczne” pobudki. David usiłował nas namówić na natychmiastowy powrót do Tbilisi — oferował nocleg, zwiedzanie miasta i suprę, Azerowie serdecznie zapraszali do Baku. Wyjdzie na to, że z własnej inicjatywy będziemy na nowo uczyli się rosyjskiego, by móc lepiej kontaktować się z bratnimi narodami ex-Sovietskowo Sojuza. Tego by nawet Soso nie wymyślił.
monaster św.Nino w Bodbe

monaster Bodbe

Zaczęliśmy dzień zwiedzania Signagi od monasteru Bodbe. Czysto komercyjne miejsce. Siostrzyczki potrafą prowadzić biznes. Zdjęć wewnątrz cerkwi robić nie było można – są w sprzedawanej książce o Konwencie, wydawnictwo w paru językach (kupiliśmy wersję angielską) – za to miejsc handlowych było co niemiara. Budowała się nawet nowa „stara” cerkiew. Wyśmienitym sposobem wyciągania z wiernych pieniędzy jest „święte źródełko” do którego wiedzie od klasztoru bardzo wiele stopni licząca droga w dół. Na dole tłum, że dopchać się nie idzie i tylko zakonnica kasuje pieniądze — za co, nie udało nam się ustalić, za to dostrzegliśmy rurę prowadzącą z okolic źródełka w górę. W. doszedł do wniosku, że mniszki pociągnęły istalację do klasztoru. Pewnie używają tej wody także w klozecie. Nic to, naważniejsze by biznes się kręcił. I trzeba im przyznać, że dbają o otoczenie, na przykład o ogrody. I warzywne, i kwiatkowe są bardzo ładnie utrzymane. Prowadzone są również prace geodezyjno budownicze prowadzone przez mężczyzn (nie mnichów) — ciekawe czy pracują za „Bóg zapłać”?
Po eskapadze schodkowej wróciliśmy do miasta, gdzie na pierwszy ogień poszła mieszkająca tu rodzina Danuty i Jana Bolków (Signagi, Abramiszwili 16 — jest to przedłużenie Barataszwili w lewo od zakrętu „wjazdowego” do miasta od strony Tbilisi), której syn kupił rozpadający się budynek i sam wraz z rodzicami remontuje i przygotowuje dom do przyjmowania turystów. Rodzice właściciela, bardzo mili i otwarci ludzie, najpierw oprowadzili nas po domu i ogrodzie, a następnie zaprosili na kawę i testowanie nalewek (Erynia testowała, W. znowu prowadził). Bardzo ciekawa była słodka nalewka z orzecha włoskiego. Opuścić to miejsce i tych ludzi było bardzo trudno, niemniej chęć obejrzenia Signagi zwyciężyła Erynię — to znaczy W. podjął i zrealizował decyzję ruszenia w dalszą trasę. Erynia była cokolwiek niezadowolona, ale przeszło jej w muzeum Signagi, a następnie przy zwiedzaniu murów (ciekawe po co im była taka obszerna przestrzeń ograniczona murami (około 1 km średnicy). Na spacerku trochę zgłodnieliśmy, wstąpiliśmy więc do przydrożnej restauracji na drobne co nieco. I było to co nieco, na tyle by nasysić, nie na tyle by pamiętać.
Dom Wina „Łzy Bażanta” w Signagi

Dom Wina „Łzy Bażanta”

Najedzeni mogliśmy przystąpić do degustacji win w winiarni “Łzy Bażanta”. Degustacje są w paru wariantach — wybraliśmy najdroższy za 25 GEL.
{Opis win z degustacji}
W ramach degustacji, miła i ładna niewiasta, równie ładną angielszczyzną, najpierw opowiedziała nam o tradycji i historii rodziny winiarskiej. Wina w tej winnicy produkuje się zgonie z pradawną tradycją (w końcu przyznają się do 8000 lat winiarstwa) we wkopanych w ziemię kwewri (glinianych amforach) o pojemności od 20 do 4000 litrów. Proces produkcji i czyszczenia kadzi odbywa się metodami tradycyjnymi: ręcznie z użyciem (ostatnio) jedynie pomp do dekantacji wina. Cały biznes uruchomiony został w 2006 roku na bazie kapitału zagranicznego (amerykański i szwedzki) jednak w oparciu o tradycję rodzinną — nie tak jak na przykład na Węgrzech gdzie zachodnie firmy przyniosły ze sobą zachodnią technologię niszcząc jakość win węgierskich. I tutaj paradoksalnie nałożenie przez Rosję w 2008 roku embarga na gruzińskie wina zmusiło producentów win (im większych tym bardziej) do szukania nowych rynków zbytu i zmiany filozofii produkcji z ilościowej na jakościową. Niestety ceny win (z tej akurat winiarni i tych, które nam zasmakowały) były powalające (dla nas) — 60-100zł. Po wykładzie przeprowadzonym w pięknej piwnicy prowadząca uraczyła nas ośmioma typami win i czaczą, prowadząc nadal konwersację.
Do hostelu wróciliśmy krokiem lekko chwiejnym, nie kupiwszy wina — tego, które nam najbardziej smakowało, już zabrakło.

PS. Uwagi o stosunkach cerkiewno-ekonomicznych są wyłącznie W.
 

Podkład muzyczny „Trio Tbilisi, Suliko”
udostępniony przez Georgian folk music instruments

poprzedni
następny

Jedna odpowiedź na Signagi

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.