browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Madera

Madera

Madera

Tym razem sprawcą dzieł wszelakich była Erynia. Kilka miesięcy po zmianie pracy, doszła do jedynie słusznego wniosku, że na trzeźwo to ona tego nie przeżyje. Praca dobra acz wymagająca umożliwia skorzystania jedynie z tygodniowego wyjazdu – W. nazywa to „zamianą czasu na pieniądze”. Mimo to, po rzuceniu okiem na mapę i notatki „co bym jeszcze chciała zobaczyć”, Erynia wybrała Maderę. Z założenia wyszło jej, że co prawda wszystkiego i tak nie zobaczymy, ale przynajmniej smacznie pojemy, dobrze popijemy, a na dodatek będzie ciepło. Założenia wydały się słuszne, uruchomiliśmy więc „Kiosk z Wakacjami” i po niejakim czasie otrzymaliśmy ofertę na tydzień z przelotem czarterowym i hotelem Quinta Perestrello. Resztę, jak zwykle, organizujemy sami.
Wylot z Pyrzowic wypadł we wtorek, dzikim świtem, przy temperaturze około -14°C. Wylot trochę się opóźnił (30′), trwał ponad pięć godzin i zakończył się podwójnym podchodzeniem do lądowania z powodu niskiego pułapu chmur. I tak dobrze, wcześniejsze przyloty skierowane zostały na lotniska zapasowe (ciekawe gdzie?) z powodu silnego wiatru. My wstrzeliliśmy się w okienko względnego spokoju.
(dopisek Erynii:
żeby nie było, ten względny spokój zawierał sporą dawkę turbulencji, specjalnie na życzenie W., który nieopatrznie rankiem wyraził chęć „przeżycia emocji”
dopisek W.:
jakich turbulencji? czasami w samochodzie bywały większe)
Emocje byłyby większe, gdybyśmy mieli miejsca przy oknach i mogli zaobserwować podejście samolotu na to lotnisko. A tu tylko nas wytrzęsło i ciut powgniatało w fotel. Nie taki diabeł straszny jak go malują.
Po wylądowaniu rezydentka zaopiekowała się nami, jak i innymi, roztasowując nas po autobusach dowożących do poszczególnych hoteli. W Quinta Perestrello byliśmy jedynymi Polakami (z tej tury).
wyśmienite maderskie jedzenie

wyśmienite maderskie jedzenie


Po zakwaterowaniu zaczęliśmy szukać możliwości zaspokojenia potrzeby podstawowej – papu! Ulica wiodąca na zachód jest ulicą z restauracjami i hotelami więc mieliśmy wybór. W. rzuciła się w oczy restauracja Casa Madeirense do Funchal, ominęliśmy strzałkę wskazującą na Pizzerię i weszliśmy w ekskluzywny świat zapachów i potraw lokalnych. Zapachy uderzyły w nas od samych drzwi, poziom objawił się w postaci maître d’hôtel, a smak… smak potraw był po prostu niebiański. A zjedliśmy: Crem tomate/ovo (zupa-krem pomidorowy z jajkiem w koszulce), sopa peixe (zupa rybna również lekko podbita kremem pomidorowym, który wszakże nie zdominował głównego smaku), espada com banana (pałasz z zapiekanym bananem) oraz espetadę (szaszłyk wołowy w ziołach). Do tego po lampce wina. Jak na warunki polskie cena była znacząca, jak na warunki europejskie to taniocha. Może to wina „pozasezonu”, ale byliśmy w restauracji prawie sami. Pojedzeni opuściliśmy ją zaczarowani i zaraz obok trafiliśmy na informację turystyczną. Mamy wrażenie, że był to raczej wyspecjalizowany punkt rezerwacji wycieczek po wyspie, ale i tak poznaliśmy wiele ciekawych możliwości spędzenia czasu. Co prawda W. kręcił nosem na często pojawiające się słowo „niebezpieczne” w połączeniu ze „zła pogoda” oraz „zamknięte”, ale w końcu mieliśmy zbierać informacje, a nie decydować. To zostawiliśmy na później. Tymczasem wstąpiliśmy do kawiarni na sernik i kawę oraz do sklepu by kupić nietypowe owoce na start. Niestety po powrocie do hotelu Erynia padła jak sznyta – pobudka o czwartej rano zrobiła swoje. (z poznańskiego: „sznytka” to plasterek chleba zwany gdzie indziej skibką, a jeszcze gdzie indziej kromką – w Poznańskiem „kromka” to pierwszy kawałek chleba z dużą ilością skórki inaczej dupką lub piętką zwany) W. po chwilach paru doszedł do jedynie właściwego wniosku, że owoce zmarnować się nie mogą i w efekcie jego rozradowane pomruki, sprawiły że Erynia wróciła do świata żywych i to tak skutecznie, że po zjedzeniu porcji witamin ruszyła na podbój barku hotelowego. W powodu niewyspania i znacznego wypełnienia ciała dobrem wszelakim skończyło się na ponchy czyli miejscowym drinku na bazie na bazie rumu, miodu (nie mylić z „mel de cana” czyli melasą z trzciny cukrowej) i cytryny w wersji klasycznej. Wersje nieortodokosyjne mogą zawierać inne owoce jak pomarańcze, marakuje czy nawet kiwi. Do wyboru, do koloru. W., jak zwykle kręcił nosem, chociaż stwierdził, że ten rum był całkiem, całkiem. (Erynia zastanawia się czy uda jej się Chłopa rozpić…)
 

Podkład muzyczny: „Armando Augusto Freire
udostępniony przez SEVENMUSES MUSICBOOKS LDA.

poprzedni
następny

4 odpowiedzi na Madera

  1. Pudelek

    na Śląsku jest sznita lub sznitka 🙂 Do tego jeszcze klapsznita (w sumie musiałem sprawdzić jak to napisać by po polsku) :D. Widać że te samo pochodzenie 😀

Skomentuj Pudelek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.