browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Stambuł [7] i do domu

Muzeum Sztuki Tureckiej i Islamskiej.

do albumu zdjęć

Muzeum Sztuki…

Gdy chadzaliśmy wieczorami po parku Sułtana Ahmeta (dawny hipodrom), zauważyliśmy jeszcze jedno muzeum łapiące się na kartę muzealną: Muzeum Sztuki Tureckiej i Islamskiej. Trzeba tam było zajrzeć przed wyjazdem.
Sama placówka została otwarta już w 1913 roku, a pierwszą siedzibą były zabudowania w kompleksie Meczetu Sulejmana (Süleymaniye Camii). Dopiero w 1983 roku, przeniesiono muzeum do, zbudowanego na gruzach hipodromu, szesnastowiecznego pałacu Ibrahima Paszy – wielkiego wezyra z czasów sułtana Mehmeda II, zdobywcy Konstantynopola, uff…
Muzeum Sztuki Tureckiej i Islamskiej

Muzeum Sztuki Tureckiej i Islamskiej


Na parterze muzeum obejrzeć można sekcję etnograficzną, między innymi ze złotą biżuterią, strojami, meblami z epoki. W zasadzie trudno powiedzieć czy chodzi tu bardziej o przedmioty użytkowe czy artystyczne, bo w tym muzeum prosta lampa oliwna to maleńkie dzieło sztuki. Do tego dochodzą: spora kolekcja dywanów, kaligrafii (z edyktami sułtańskimi), pięknie iluminowanych manuskryptów (w tym Koranu), przedmiotów kultu (odcisk stopy Mahometa), ceramiki, szkła, metalu, prac w drewnie i w kamieniu – a wszystko to przedstawione przekrojowo, nawet od IX w. Miłe były również kameralna atmosfera, mimo sal w wielu skrzydłach budowli i mała ilość zwiedzających, co jest rzadkością w Stambule.
Nadszedł czas wyjazdu. Parking, pusty tydzień wcześniej, teraz był zapakowany prawie do ostatniego samochodu, a nasze auto gdzieś tam w głębi. Dla właściciela parkingu nie był to wielki problem. Przestawiał samochody tak, jakby przekładał klocki w układance przesuwnej, aż mogliśmy wyjechać. Nie był to wszakże koniec rozrywek. Droga teoretycznie jednokierunkowa okazała się dwukierunkową, z tym że nie było miejsca na mijanie. W efekcie spory odcinek zjeżdżaliśmy cofając, a na koniec wykręcając tyłem na skrzyżowaniu, modląc się jednocześnie, by nie wjechać w inne samochody, murek, donice z kwiatkami oraz równie niefrasobliwych Turków co turystów, bez namysłu pchających się między samochody. Cudooownie!
Po kilkudziesięciu minutach udało nam się wyjechać z centrum miasta. Nie był to jeszcze koniec przygód, gdyż W. zaparł się wyjaśnić sprawę HGS u źródła. Można mianowicie teoretycznie otworzyć internetowe konto na stronie HGS, na którym można sprawdzić saldo, jak i doładować je w razie potrzeby. Niestety zabawa w tureckim języku, nawet przy pomocy internetowego tłumacza nie była skuteczna. W hotelu, jak na złość recepcjoniści nie mieli HGSa, więc nie mogli nam pomóc. W. wynalazł, jak sądził, siedzibę HGS i miał ochotę poprosić na miejscu o pomoc. Erynia jakoś nie miała złudzeń, ale w sumie co nam szkodziło pozwiedzać Stambuł od innej strony? – w końcu już trochę oswoiliśmy się z tureckim ruchem drogowym.
Gdy dojechaliśmy do HGS Office, okazało się, że biurowiec i owszem jest, w nazwie ma HGS, a nawet wybudowany został przez tę firmę – jako biura na wynajem. Uśmialiśmy się jak norki, i skorzystaliśmy z obiadu w pracowniczej lokancie – smacznie, tanio i w zabawnej atmosferze, z niewiastami przy ladzie, które co prawda rozmawiały tylko po turecku, ale nadrabiały wszystko uśmiechem.
Tym razem postanowiliśmy trochę inaczej przekraczać granice. Przede wszystkim zamiast przez Edirne, przejechaliśmy przez przejście Lesovo-Hamzabeyli. Przejście jest jeszcze w budowie/remoncie, ale i tak przejazd trwał jedynie godzinę. Reszta drogi przebiegła w miarę spokojnie, chociaż wolniej bo z ominięciem serbskich autostrad, a gdy od Budapesztu zaczęło lać i pod Vacem drogę zablokował wypadek (w domu sprawdziliśmy, że poważny), to musieliśmy dodatkowo objeżdżać korek drogami n-tej kategorii.
 
 
W zasadzie nie znamy osoby, która po zobaczeniu Stambułu, nie zachwycałaby się tym miastem. A my? Cóż, odczucia mamy mieszane. Poza niewątpliwymi walorami zabytkowymi i miejscami krajobrazowymi (położenie nad wodą robi swoje), Stambuł przytłacza tłumem i hałasem. Kuchnia też nie powaliła nas na kolana, gdyż jadaliśmy już w Turcji lepiej (i znacząco taniej) w interiorze. Przyznać jednak musimy, że skupiliśmy się głównie na zabytkach, a poszukiwania kulinarne były na dalszym planie. Czy jest jednak coś co nas zachwyciło poza wyżej wymienionymi zaletami? Zdecydowanie tak: zwyczajowa uprzejmość i chęć pomocy (tak, pamiętamy nierówną walkę recepcjonistów wszystkich zmian z HGS w naszej sprawie, jak również pomoc przy rozgryzaniu karty miejskiej) i rzucające się w mieście w oczy podejście Turków do zwierzyny (miski z wodą i karmą porozstawiane w wielu miejscach). W tej kwestii, rodacy mogliby się wiele od Turków nauczyć. No, a rejs po Morzu Marmara i Wyspy Książęce to już sama przyjemność. Czy chcielibyśmy tam wrócić? Erynia – chętnie, ale za kilka lat. W końcu zostało sporo miejsc do dooglądania. W. na razie zarzeka się, że nie, jednocześnie przyznając, że chętnie przejechałby się tunelem Marmaray pod Bosforem. Zatem jest nadzieja…
 

poprzedni
następny

4 odpowiedzi na Stambuł [7] i do domu

  1. cichal

    Smaczne zdjęcia.Ewo! Byłem tam kilkadziesiąt lat temu, ale miałem tylko 36 klatek. Teraz macie luksus. 🙂
    Pozdrawiam i dziękuję.
    Janusz Cichalewski

  2. Pudelek

    Ile trwał wyjazd? Jakoś tak wydaje mi się krótko.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.