browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Los Tilos

do albumu zdjęć

Los Tilos

No tak, skończyło się spanie, 7:30 i na śniadanie!, ale i tak na nasz start trasy PR LP 06 dotarliśmy około 10. W. chciał co prawda „zrobić” tę drogę w odwrotnym kierunku, ale mapa którą mieliśmy była tak dokładna (a innej nie udało nam się dostać, nawet w punkcie IT w Centrum Obsługi Turystów los Tilos), że w sumie poszliśmy „w lewo”, a nie „w prawo”. I to była przednia zabawa. Jeżeli opuścić wszystkie słowa niekoniecznie nadające się do druku, to przez sporą część podejścia do źródeł Cordero Erynia milczała – a zajęło nam to prawie cztery godziny. Na samej górze stwierdziła, że tu jest pięknie, że było warto, a po przejściu 13 tuneli wzdłuż kanałów prowadzących wodę (bo to nie są jaskinie!), dodała jeszcze, że tą drogą, którą przyszliśmy, wracać nie zamierza i kropka. Coś tam jeszcze wzmiankowała o umieraniu, ale W. cały czas w nią wierzył i się nie zawiódł – trasę przeszła całą! (i przeżyła, nawet w jednym kawałku!). A droga była tyleż piękna co męcząca i miejscami (trochę) niebezpieczna. W. dziwił się tylko dlaczego wszyscy napotkani turyści szli w wysokich butach górskich (on oczywiście w sandałach bo przecież: „od maja do października chodzi się w sandałach”). Miał co prawda, w plecaku, buty trekkingowe, ale czekał na teren, który by ich wymagał – nie znalazł, i całą trasę musiał je nieść. Gwoli ścisłości, sandały W. również miały podeszwę trekkingową. Od spotkanego po drodze polskiego przewodnika dowiedzieliśmy się, że zazwyczaj turyści zostawiają swoje samochody tam gdzie my. Stamtąd przewożeni są taksówkami terenowymi pod Casa del Monte i dalej idą przez „jaskinie” do źródeł (ta część jest nazywana łatwą), a następnie schodzą do Centro de Visitantes de Los Tilos, gdzie zostawiali wcześniej samochody (ta część traktowana jest jako trudna – nikt nią nie chodzi pod górę). Przewodnik podziwiał nas, że potrafiliśmy, praktycznie bez treningu wdrapać się aż tutaj (daliśmy radę i dalej). Erynia stwierdziła, że o ile tak jak myśmy szli to była trasa zabójcza to w przeciwną stronę to trasa już dla samobójców (według niej schodzi się trudniej, szczególnie będąc zmęczonym podejściem). A szliśmy najpierw lekkim podejściem do pierwszego drewnianego mostka. Później to już były na przemian serpentynki i schody – w różnych kombinacjach. W międzyczasie odbiliśmy (schodkami) na Mirador
schodki na Mirador…

schodki na Mirador…

Espigon Atravesado, który obdarował nas pięknymi widokami. Następnie droga wiodła dnem okresowego potoku po kamieniach wśród wysokich skał wąwozu. Niektóre co trudniejsze przejścia obchodziliśmy zabójczymi schodkami by znowu wrócić w koryto. A gdy się ono skończyło zaczęły się ostre serpentyny ze schodami by następnie przejść w serpentynki idące skosem przez prawie pionowe ściany (serpentynki nie serpentyny bo były krótkie, a ostre!). Na długości około 9 kilometrów (według oznakowania) wdrapaliśmy się na ponad 1400m n.p.m.(około 1000m w górę). Erynia z jej lękiem wysokości miejscami
ścieżka korytem rzeki

ścieżka korytem rzeki

(zwłaszcza na piargach) starała się nie rozglądać. Jednak piękna w dole i w górze nie dało się nie zauważyć, chociaż czasami metr w lewo czy w prawo i było już kilkaset metrów w dół (no dobrze, zazwyczaj był stok o nachyleniu powyżej 85°, tylko czasami przewieszony). W. bawił się wyśmienicie! Jak już mieliśmy totalnie dość wchodzenia, zaszumiały nam źródła Corderos. Po chwilowym odpoczynku i nabraniu wody wprost ze źródła ruszyliśmy w dół wzdłuż kanału prowadzącego tę wodę do miast na wybrzeżu. Podziwialiśmy przy tym pracę ludzi, którzy na tę wysokość wnieśli setki kilogramów cementu by zrobić tysiące metrów sześciennych betonu, z którego wykonane są kanały. Nie można przy tym zapominać o tych którzy wykuwali w skale wulkanicznej otwory pod kanały, czasami niecałe 1,5m wysokości niekiedy ponad 3, szerokości także były różne. A wykutych przejść jest w sumie 13. O długości od kilkunastu do prawie 350 metrów. Kanał nr 12 miał dodatkowo bardzo ciekawą właściwość.
prysznic w tunelu

prysznic w tunelu

Ponieważ był przy źródłach Marcos, lał wodą aż miło. My mieliśmy co prawda peleryny własne, ale i tak po obu stronach kanału leżały i czekały na turystów peleryny przechodnie – butów przechodnich niestety nie było więc własne przemoczyliśmy do imentu (W. to nie przeszkadzało – sandały od tego są i szybko schną). Hiszpanie, których spotkaliśmy po dolnej stronie tunelu, wdziali klapki prysznicowe chowając buty do plecaków – to było najlepsze obuwie na ten fragment trasy. Przewodniki polecają również zabranie ze sobą kasków i latarek. O ile bez tych pierwszych na upartego można się obyć (W., Chłop o wzroście 186cm nie uderzył się ani razu w głowę), o tyle latarki są już bezwzględnie konieczne, chyba że świeci się oczyma w ciemnościach. My mieliśmy ze sobą czołówki. Po przejściu wszystkich kanałów droga w dół była już mniej urozmaicona. W miarę prosta, bez żadnych serpentyn prowadziła granią wśród lasów (chyba) wawrzynolistnych.
ścieżka w dół

ścieżka w dół

Po drodze minęliśmy Casa del Monte, zamkniętą na siedem spustów, przy której taksówek niestety już nie było i dalej granią i, co ciekawe, wąwozem schodziliśmy w dół. Trasa była równie monotonna co „niewygodna”, szczególnie dla Erynii – na przemian kamienie, igły sosnowe i liście, na których łatwo było wpaść w poślizg. Przy jej problemach z kolanem, zejście było dosyć niebezpieczne. W. czuł się jak w siódmym niebie – gdyby tylko nie musiał czekać na Erynię to sfrunąłby te 5 km w dół jak ptak. No, ale bycie mężczyzną zobowiązuje, więc zeszliśmy razem do Las Lomadas, gdzie szczęśliwie udało nam się złapać taksówkę. Dowiozła nas ona z powrotem pod Centro de Visitantes de Los Tilos (za jedyne 7€), co umożliwiło nam dotarcie do hotelu jeszcze w porze wydawania kolacji. Zdążyliśmy nawet wziąć prysznic – konieczny, bo znaczna część trasy „kurzyła” pyłem o wszelakich kolorach. Czas pokolacyjny spędziliśmy na krótkim podziwianiu Drogi Mlecznej (było jeszcze zbyt jasno) i dłuższej degustacji lokalnych win i barraquito – miejscowego przysmaku na bazie kawy. Kto spróbuje, ten wie!
W efekcie degustacji położyliśmy się po północy by około 2:30 wstać i pójść pooglądać Drogę Mleczną raz jeszcze – było znacznie ciemniej, szczególnie że i księżyc zaszedł. Wpatrując się w niebo naliczyliśmy cztery spadające „gwiazdy”, a przecież nie trwało to długo. Ile ich musi tu być widać w okresie przechodzenia ziemi przez rój Leonidów czy Perseidów?!

PS.1 Rozgwieżdżone palmiańskie niebo nie jest bynajmniej dziełem przypadku. Nie dość, że powietrze na Wyspach jest najczystsze w Europie, to jeszcze niebo jest chronione ustawą przed zanieczyszczeniem światłem. Stąd zakaz nocnych lotów samolotów oraz reklam świetlnych. Z kolei miejscowe latarnie są niskie i oświetlają ulice, a nie kosmos. Nic dziwnego, że tamtejsze obserwatoria astronomiczne są uważane za najlepsze na półkuli północnej.
PS.2 Na mapie pieszych szlaków zabranej z Polski, jest zaznaczone bezpośrednie przejście między Los Tilos, a Casa del Monte. W rzeczywistości tego przejścia nie ma. O tym przekonaliśmy się zrobiwszy jakieś 18 km, zamiast zaplanowanych dwunastu z kawałkiem.
poprzedni
następny

7 odpowiedzi na Los Tilos

  1. a cappella

    PS, a przy problemach z kolanem – w schodzeniu obowiązkowo bandażowanie lub dobra opaska. Nawet jeśli podchodząc zupełnie nic się nie czuło – lepiej na zimne dmuchać!;)

  2. a cappella

    Gratuluję aktywności górskich. Początki (jeśli dobrze rozumiem) bywają zapętlone, ale i przyjemność z czasem dochodzi… na jakimś rozwidleniu szlaków :):):)

  3. Jolly Rogers

    Cudnie!
    Milczaca Erynia – asteriksami trzeba zaczac mowic.

Skomentuj W. Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.