Nemrut Dağı
Jakoś jednak dojechaliśmy do Karadut, zameldowaliśmy się w Pensjonacie i w te pędy ruszyliśmy na Nemrut Dağı – mieliśmy do zrobienia 12 km samochodem, 3 km marszrutką i spacer kilkaset metrów po schodkach. A propos marszrutek: Turcy zamknęli drogę dojazdową pod parking przy starej zamkniętej kafeterii na wysokości nowej kafejki zwanej Muzeum Nemrut Dağı (z muzeum jest tam tylko nazwa i parę plakatów na ścianach). Od „Muzeum” można, albo dojechać marszrutką (3TRL/os.), albo zapylać piechotą pod górę. Ze względów czasowych – zachód słońca – wybraliśmy marszrutkę i zadyszkę na ostrym podejściu pod szczyt (W. przesadza – tam było całkiem wygodnie: schodki…). Zdążyliśmy przed zachodem słońca obejrzeć rzeźby „zachodnie” i postanowiliśmy obejrzeć również rzeźby „wschodnie”, mimo że, jak sama nazwa wskazuje, powinno się je oglądać o wschodzie słońca – czekanie sobie odpuścimy. Na górze spory tłumek robił sobie „słit-focie”, a W. marudził coś na temat władz umysłowych zleceniodawcy wykonania tak wielkiej grupy (ładnych skądinąd) rzeźb na takim zadupiu i na dodatek na szczycie góry. Aby zbyt pięknie nie zakończył się ten dzień W. postanowił nie czekać w tłumie chętnych do zjeżdżania marszrutkami tylko ruszył „te 3 km w dół” spacerkiem. Erynia: głodna, spragniona i wściekła ruszyła takim tempem, że W. ledwie nadążał. Wściekłość (głód i pragnienie) znacznie się zmniejszyło gdy dotarliśmy do samochodu, a następnie do „Muzeum” – zjedliśmy tam gözemle (tanie, ale denne), wypiliśmy herbatę (wściekle drogą) i porozmawialiśmy z szefem sali o atrakcjach i ciekawostkach przy planowanej przez nas trasie – ponoć Göbekli Tepe jest w renowacji, a przez to zamknięte (sprawdzimy). Zjazd po nocy wąską drogą nie jest dla W. wyzwaniem więc bez większych problemów zakwaterowaliśmy się w pensjonacie – ciepła woda była!
Teoretycznie się da, ale:
– znalezienie jakiegokolwiek adresu czegokolwiek tureckiego w internecie – w regionach w które się pakujemy – jest praktycznie niemożliwe (nazwa + numer telefonu + punkt na mapie Google), więc przygotowanie punktów docelowych i pośrednich konieczne jest w spokoju (przed wyjazdem)
– oznaczenie dróg głównych jest nawet niczego sobie ale już z drobniejszymi jest trochę gorzej – a próby wyznaczania dokładnej trasy „w trakcie” nie należą do przyjemności
– w miastach mapy są „takie sobie” a planów praktycznie brak, przy tym próby szybkiej reakcji na zmieniające się warunki na ulicach miast wymagałyby umiejętności pilota kierowcy rajdowego (a i oni mam wrażenie dostali by kociokwiku na ulicach tureckich miast)
Tak więc – nawigacja GPS jest znacznym ułatwieniem życia (o ile go nie zatruwa).
Oczywiście mapy mieliśmy.
PS. na przykład mapa Turcji po wjechaniu do Urfy była praktycznie bezużyteczna a nie rzuciły nam się nigdzie w oczy plany miast – ani na stacjach benzynowych ani w sklepikach
Czytając o tych problemach z GPS-em przychodzi mi pytanie: nie da się jeździć po Turcji ze zwykłą mapą? A jak z oznaczeniem dróg?
Nie, czasami trafiały nam się adresy hotelu, tyle że bez podanego numeru ulicy. A że ulica ciągnęła się przez całe miasto, a wejście do hotelu w jakimś zaułku tejże ulicy, to zupełnie inna historia. 😉
Od siebie dodam, że plany miast zdobywaliśmy z reguły po dotarciu na miejsce a i te mapki bywały niezbyt dokładne…