W czwartek postanowiliśmy zrobić sobie wycieczkę wokół Ringkøbing Fjord. Pierwszy postój wypadł nam przy wieży do podglądania ptaków. Ptaków było mało (same łabędzie, parę kaczek) za to wiaterek był wybitnie zimny. Dalej pojechaliśmy w kierunku mierzei. Droga biegnie wzdłuż wydm. Nadmorskie wydmy, wysokie na kilka metrów, od strony Fjordu pokryte są wrzosami, porostami i różami. Obsadzane są również specjalnymi trawami. Na przestrzeni paru kilometrów, na wydmach, trzeba było uważać bo są tam organizowane ostre strzelania. Nie wiemy kto i kiedy, ale tablice ostrzegawcze i maszty do wyciągania czerwonych flag/znaków/„bomb” były co kawałek. Ciekawe, że wzdłuż płotka biegnie ścieżka rowerowa… Jadąc wśród wydm dojechaliśmy do Hvide Sande. W informacji turystycznej zasugerowano nam do zwiedzenia, muzeum „Dom Rybaka”, bunkier z widokiem na okolicę i nowy falochron wcinający się głęboko w morze. Wybraliśmy bunkier i falochron. Spacer nad morzem dobrze nam zrobił chociaż wiało zimnem z północy. Na szczęście słabo. Na falochronie zawieszono ostrzeżenie w paru językach: „wchodzicie na własną odpowiedzialność” i wyglądało na to, że nie było bezzasadne. Za Hvide Sande skręciliśmy do Lyngvig Fyr, latarni morskiej. Ponieważ wiało zimnem W. stwierdził, że nie chce mu się wchodzić na górę (40DKK/os.) połaziliśmy więc po wydmach i uwiecznialiśmy co się dało. „Co się odwlecze to nie uciecze” – na latarnię weszliśmy dnia następnego.
Kolejnym przystankiem było Søndervig. Jest to ośrodek wypoczynkowy rozumiany „po duńsku”. Cała przestrzeń pomiędzy Fjordem, a wydmami, a nawet wśród wydm, pokryta jest domkami. Niektóre są ukryte wśród róż. Pięknie tu musi być gdy róże kwitną… i pachną. Przy tym wszystkim domki (niektóre) są wprost malowniczo wpasowane w wydmy, niektóre są kryte trzciną. Domki wyglądają na w pełni wyposażone domy letniskowe (według reklamy w cenie 1-3mlnDKK). Ponoć mogą je kupować jedynie Duńczycy. Z uzyskanych od znajomych informacji, Duńczycy odpoczywają przenosząc się z domu do domku letniskowego, przy czym oba są bardzo podobnie (jeżeli nie identycznie) urządzone. Dla nas jest to nie do pojęcia, a dla Duńczyków to norma.
Po „plażowaniu” przyszedł czas na zakupy. Powiedziano nam, że w każdy pierwszy czwartek miesiąca w godzinach 18-20 odbywa się wyprzedaż zbędnych rzeczy w Loppemarked Y’s Men’s Clubberne. Ponoć można było „coś tam upolować”. Towarzystwo bardzo międzynarodowe zaczęło się zbierać już z 45′ przed otwarciem i jak za „starych dobrych czasów” czekało pod bramą aż ją otworzą. Jak tylko o 18:00 brama zaczęła się uchylać fala ruszyła. Nic żeśmy nie kupili, choć rozumiemy, że można tam bardzo tanio wyposażyć całe mieszkanie. My już mieszkanie wyposażone mamy, a tego czego byśmy mogli potrzebować nie było. Ruszyliśmy więc w drogę powrotną zahaczając o pominięte miasteczko Ringkøbing.