Z powodu zbliżającej się pory sjesty, jedynie pobieżnie obejrzeliśmy części darmowe zabytku, i w kasie znajdującej się w budce, z boku katedry, za 10 € ode łba, kupiliśmy bilety na trasę zieloną (itinerario verde), która wydała nam się możliwa do zrealizowania w tak krótkim czasie. Trasa ta zawierała w sobie wejście bezpośrednie w strefę mozaik, zakrystię, skarbiec katedralny – z imponującymi srebrami, kaplicę Vescovile, piękny krużganek klasztorny otaczający mały ogród z częściowo zachowanymi kolumnami (część po renowacji, część jedynie w postaci baz czekających z utęsknieniem na trzony i głowice), oraz Osterio Magno, uznawane za jedną z siedzib króla sycylijskiego Rogera II, które jest położone około 300 m od katedry. W tym ostatnim miejscu wiele z Rogera II nie zostało, za to trafiliśmy na ciekawą wystawę Fiat Lux Emanuele India.
Tak przy okazji, rzuciliśmy okiem na sklepy z sycylijską ceramiką, różniącej się wzorami od apulijskiej. Zamiast il pumo pugliese były pigne siciliane (czyli szyszki piniowe). Tak samo mają przynosić szczęście i bogactwo. Popularne są wciąż głowy Maurów czyli Teste di Moro, z którymi łączą się ciekawe legendy, nawiązujące do arabskiej przeszłości wyspy. Podejrzewamy, że politycznie poprawnych Anglosasów musi skręcać ze złości – toż to rasizm! Oprócz tego były tam również inne szalone wzory, my tylko zastanawialiśmy się jak to utrzymywać w czystości, gdyż to przednie kurzołapki.
Po tym parogodzinnym łażeniu, zaczęliśmy odczuwać głód, więc skierowaliśmy swe kroki w okolice restauracji rybnej Liska, polecanej przez recepcjonistkę hotelową. Była zamknięta (restauracja, nie recepcjonistka). Z kolei lokal obok (Liberty Restaurant Bistrot Wine Bar) był otwarty i dopiero się zapełniał. Trafiliśmy na stolik na tarasie z widokiem na morze, W. zamówił fritto misto, a Erynia caponatę i kalmara z grilla. Do tego obowiązkowo schłodzona woda – przy tym upale wody nigdy za wiele – i, wyśmienite do owoców morza, wino Etna Bianco. Oczywiście nie można było zapomnieć o wszechobecnej kawie. W sumie nie było nawet tak drogo, raptem 65 € (słyszeliśmy o wyższych rachunkach nad Bałtykiem).
Pojedzonych i z lekka nawodnionych czekał nas spacer, w pełnym słońcu, przez całą długość promenady. Woda odparowała, jedzenie pozostało miłym wspomnieniem, chociaż głodu nie czuliśmy. W każdym razie, po dotarciu do hotelu, konieczne było schłodzenie się napojami oraz klimatyzacją i drobny odpoczynek bo W. zaplanował sobie popływanie w morzu, zaś Erynia, której żołądek zachowywał się ostatnio w sposób nieprzewidywanie niesubordynowany, trzymała się bliżej miejsca odosobnienia, popijając zdrowotnie wino z dużą ilością tanin, i łypiąc złowrogo okiem w kierunku grappy (ciągle nieotwartej). W. plan zrealizował i obejrzawszy przybrzeżne skały i ławice rybek wszelakich (o wielkości do kilkunastu centymetrów – głównie różnych wargaczy, strzępieli, sargusów i chromisów kasztanowych) wrócił do hotelu w pełni szczęśliwy. Niestety od razu dostał w pysk (a właściwie w uszy) umcykowatym łomotem z rozgłośni nad basenem. Ten hotel potrafi zabić całą przyjemność z pobytu…
W ramach poprawiania nastroju, po kolejnym drobnym odpoczynku (W.) wyskoczyliśmy do hotelowej cukierni na brioszkę z lodami (La brioche con gelato). Świetna rzecz. Głośność muzyczki również zeszła do poziomu znośnego dla uszu i świat od razu wydał się piękniejszy. A po chwili był jeszcze piękniejszy, bo padła elektryka i zabiła głośniki.

PS. W centrum Cefalù zauważyliśmy sporo koszy, i to nawet pustawych, a obok walające się śmieci. Bezmózdzy turyści czy mieszkańcy podchodzący do kwestii czystości ulic z typową włoską dezynwolturą? Tego nie rozstrzygniemy. Poza centrum koszy było znacząco mniej, śmieci za to były w ilościach znaczących.
Co ciekawe, pływając W. nie zauważył szczególnego zaśmiecenia podwodnego świata. Wyłowił jedną zapalniczkę jednorazową i przy brzegu jedną butelkę. Przy kolejnym pływaniu znalazł jeszcze trochę śmieci większych, ale i tak nie było to miejsce tak zaśmiecone jak w Albanii.


