browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Wokoło Etny

Śniadanie jak zwykle nie zawiodło. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że koty i owszem, są dokarmiane resztkami mięsno-rybnymi z kuchni, tyle że z drugiej strony obiektu bo nie wszyscy goście lubią zwierzęta – „jakieś dziwne człowieki!”.
do albumu zdjęć

„Śmieciowatość”


Na ten dzień W. wymyślił objazd Etny dookoła, bocznymi dróżkami – według Erynii „giro dell’Etna”. GPS współpracował z W. w tym względzie tak bardzo, że na samym początku wyznaczył drogę nadającą się świetnie do spacerów konnych czy z psem, za to niespecjalnie do jazdy samochodem. Cofaliśmy się kilkadziesiąt metrów, bo nawet zawrócić nie był jak (rowy z dwóch stron). Następnie stopień „boczności” dróg, można było rozpoznać po zaśmieceniu. Im więcej śmieci, tym mniej uczęszczana droga. Nie wiemy jaka jest przyczyna, ale Sycylia ma potężny problem z utrzymaniem czystości, chociaż niby w miastach widać kosze, a przy niektórych domach stoją nawet kubły w różnych kolorach na segregowane śmieci. Poza tym przydrożnym śmieciowiskiem, widoki po obu stronach dróg były piękne,
do albumu zdjęć

Okolice Etny

najpierw laski, potem kwiatki (z przewagą żółtych (przypuszczalnie żarnowce wielkości drzew) i zielenina w różnym stopniu porastające pola lawowe. W końcu dojechaliśmy na włoską Gubałówę, czyli parkingi na wysokości 1900 m n.p.m. skąd po krótkim spacerze wśród budek z dobrami doczesnymi lokalnymi, a także knajpami, można było dojść do dolnej stacji kolejki, wywożącej ludzi wyżej (2500 m n.p.m. – sprawdzić), skąd pojazdy 4×4 zabierają chętnych jeszcze wyżej, a już najbardziej zagorzali wielbiciele wulkanów, mogą się przejść z przewodnikiem 40 minut do krawędzi krateru. Spojrzeliśmy na ceny (52 € ode łba za samą kolejkę, a kolejna opcja to 80 €), pomyśleliśmy o piasku w butach, drapaniu się w pełnym słońcu po odkrytym terenie (trzeba by było się ubrać w coś ciepłego, bo… wysokość), chodzeniu z grupą i czekającym nas remoncie auta. I z tego myślenia wyszło nam, że najlepiej byłoby porobić zdjęcia dookoła i pojechać dalej.
Po drodze zrobiliśmy krótki przystanek w miejscowości Bronte, słynącej (wedle własnej reklamy) z najlepszych pistacji na świecie. Ową „najlepszość” miałaby dać żyzna gleba wulkaniczna, a same pistacje są nawet wpisane do listy Chronionych Nazw Pochodzenia, czyli w języku włoskim Denominazione di Origine Protetta (DOP). Przy samym wjeździe do miasta, Erynia zoczyła sklep z lokalnymi produktami, W. zatrzymał auto przy paczkomacie Inpostu (sic!) przy pobliskiej stacji paliw. Obkupiliśmy się bardzo skromnie, gdyż cała gama produktów zawierająca czekoladę odpadała ze względu na temperaturę, a ceny zniechęcały do zakupów hurtowych.
Następnie GPS powiódł W. w stare centrum miasta, strasząc nas mniej osypującymi się kamienicami, a bardziej wąskimi uliczkami stromo opadającymi w dół, a następnie zakręcającymi pod dziwnymi kątami w górę. Udało nam się nie uszkodzić nikogo, a tym bardziej Drakula. Po wyjeździe na górę, po osiągnięciu normalnych dróg, byliśmy już prawie zdecydowani do szybkiego wyjazdu z miasta, gdy, tym razem, W. zobaczył kątem oka otwartą cukiernię Antica Dolceria di Vincenzo, a przed nią siedzących włoskich dziadków. Lepszej rekomendacji być nie może. Niby dolceria, ale mieli świeżo smażone arancini z ragù (czyi mięsnym gulaszem w środku) oraz z serem i pistacjami. Tu W., zdeklarowany mięsożerca, popełnił grzech śmiertelny przeciwko własnym przekonaniom, i przyznał, że te kulki z pistacjami są lepsze od mięsnych. Co ta Sycylia robi z ludźmi… Po arancini Erynia chciała zamówić cannoli pistacjowe (były w ladzie), ale właściciel coś bardzo kręcił i końcu zamówiła zwykłe z ricottą. Za to w gratisie, gospodarz przyniósł jej do stolika małego ptysia wypełnionego najlepszym kremem pistacjowym, jaki kiedykolwiek Erynia jadła. Nie będziemy wyrokować, czy pistacje z Bronte są najlepsze na świecie, ale niewątpliwie lokalna gastronomia wie, jak je wykorzystać.
do albumu zdjęć

Randazzo


Kolejnym przystankiem było Randazzo, średniowieczne miasteczko, z kościołami świadczącymi o dawnym bogactwie, obecnie z urodziwą acz mocno osypującą się architekturą w „centro storico”. Przeszliśmy od Piazza della Basilica do Piazza S. Nicolò skręcając odrobinę w bok by obejrzeć Porta Pugliese, oraz ruiny mostu do niej prowadzącego, resztki przęseł są praktycznie niewidoczne.
Na Piazza S. Nicolò stoi sobie kościółek – oczywiście San Nicolò – oraz dwa budynki wyglądające na „Palazzo”. Jeden z nich był nawet opisany jako Pallazzo Russo sprzed XIV w. Wracając pod pięknymi łukami i przez Piazza del Municipio pod imponującą (acz zamkniętą) bazylikę S. Maria Assunta, wykonaną z kamienia lawowego i w stylu gotycko-katalońskim, podziwialiśmy jeszcze pozostałości kwiatowe po wczorajszej imprezie „Randazzo in fiore”. Spóźniliśmy się jeden dzień.
Jadąc już na kwaterę, w Castiglione di Sicilia zobaczyliśmy przy drodze otwartą jeszcze bramę do winnicy Cantina Tornatore. Skręciliśmy w nią natychmiast, a już po chwili pytaliśmy się o możliwość degustacji. Niestety, trafiliśmy na koniec dnia pracy, więc zasugerowano nam rezerwację degustacji przez internet. Może się skusimy.
do albumu zdjęć

Alcantara


Jadąc dalej, przez kamienny most już w okolicy Francavilla di Sicilia, zobaczyliśmy piękną rzekę wśród skał. W. zatrzymał Drakula na niby-parkingu przed mostem, zeszliśmy po skałkach na malutką piaszczystą plażę i znów mogliśmy pobrodzić chwilę w Alcantarze sami, za darmo, w towarzystwie malutkich rybek. Gole dell’Alcantara, czyli wąwóz z płatnymi atrakcjami (odwiedzonymi wczoraj) znajdują się kilka kilometrów dalej, a tutaj była ich mniejsza wersja (Piccole gole dell’Alcantara).
Ot, taki mały bonusik na koniec trasy.
I nie był to jedyny bonusik tego dnia. Kolejny sprawiliśmy sobie sami zasiadając do kolacji w „naszej” restauracji. W. uparł się ze dzisiaj będzie jadł muszle, więc zamówiliśmy muszle, carpaccio z łososia, tuńczyka i miecznika, a na koniec płat ryby dnia z owocami morza. (całość za 60€ – warte było każdego eurocenta)
W. kolację skomentował jednoznacznie:
„W tej restauracji potrawy dzielą się na bardzo dobre i… jeszcze lepsze”.
poprzedni
następny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ta strona używa Akismet do redukcji spamu. Dowiedz się, w jaki sposób przetwarzane są dane Twoich komentarzy.