Słońce znowu wróciło na właściwe tory (jakby kiedykolwiek z nich zeszło…) i zaczęła się lampa. Z listy okolicznych „I borghi piu belli d’Italia” zostało nam jedno do rzucenia okiem: Forza d’Agro. Zanim tam dotarliśmy przejeżdżaliśmy przez Mazzarò, nadmorską miejscowość połączoną z Taorminą kolejką linową (Funivia). Nas jednak bardziej interesowała plaża, a konkretnie jej kawałek po którym można było przejść prawie suchą stopą z lądu stałego, wróć – z Sycylii na wysepkę Bella Isola. Niestety dla nas, inni zainteresowali się tym wcześniej, miejsca parkingowe były zastawione autami, pas awaryjny zresztą też – miejsca ze znakiem zakazu postoju też. Policja i owszem była, nawet jeździli, ale nie zajmowali się mało znaczącymi pierdołami jak nieprawidłowe parkowanie.
Do Forza d’Agro prowadziła droga serpentynami, malownicza widokowo, tyle że nie było się gdzie zatrzymać. Można powiedzieć, że W. w pewnym momencie musiał się cofać kilkadziesiąt metrów w dół, by puścić autokar, który za nic nie wyrobiłby na zakręcie, używając tylko jednego pasa.
Po dojeździe na miejsce zaparkowaliśmy przy głównym placu, Erynia nawet opanowała parkomat (ten po raz pierwszy zażądał numerów tablicy rejestracyjnej), i poszliśmy w kierunku Castello, po drodze rzucając okiem na stare domy i kościoły. Chiesa della SS Trinità e Convento Agostiniano – przyklasztorny z dużym placem pomiędzy kościołem, a bramą bez dźwierzy, na przeciw drugiego Chiesa Madre di Santa Maria Annunziata, w rozpadającym się budynku z zasłoniętymi siatką otworami drzwiowymi umieszczono bardzo realistyczna szopkę bożonarodzeniową – bardzo realistyczną. W jednym z kościołów wpadliśmy na kilkudziesięcioosobową wycieczkę amerykańską, z przewodniczką wznoszącą w górę tabliczkę z numerem 35 na kijku. Chwilę później wpadliśmy na wycieczkę amerykańską o numerze 36…
To ile ich jeszcze będzie? (była jeszcze jedna z numerem 21)
Na szczęście droga do castello była pusta, i to zarówno bez turystów jak i bez mieszkańców, bowiem domy położone wyżej były już w dużej mierze opuszczone.
Trudno ją jednak było nazwać drogą, bo składała się z odcinków schodów i wąskich uliczek, po których jedynie mieszkańcy potrafili dojechać pod domostwa wąskimi samochodami. Dojście do ruin castello było wybitnie malownicze, niestety wejście do zamku było równie wybitnie zamknięte. Wróciliśmy więc na Piazza Cammareri, rozglądając się za czymś do jedzenia, bo wokół roztaczał się zapach pizzy. No i wpadliśmy w pułapkę – na restaurację dostosowaną do wymogów przeciętnych obywateli Stanów Zjednoczonych. Co prawda pizzzaiolo na naszych oczach wsadzał nowe pizze do pieca, ale to co podawano klientom do jedzenia było już letnie (za poparzone podniebienie można podać restaurację do sądu), bez sztućców, z napojami w kubkach plastikowych z przesadną ilością lodu. Zwialiśmy stamtąd czym prędzej – po zjedzeniu jednej (niechrupiącej) pizzy na dwoje i po jednej spremucie na usta.
Następnego dnia przyszła pora opuszczenia kwatery, i tutaj spotkała nas niemiła niespodzianka – brak jakiegokolwiek zainteresowania gośćmi. Jak zwykle pojawiliśmy się rano na patio, a tu „…głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie?” Nic nie było, ani śniadania, ani nawet obsługi, która odebrałaby od nas pokój i klucze. Czekaliśmy z wyjazdem do 10:00, pakując się nieśpiesznie, W. pozbierał jeszcze parę cytryn z parkingu i zniesmaczeni potraktowaniem nas „na koniec”, ruszyliśmy w drogę powrotną zdumieni, jak można jednym porankiem zniszczyć sobie dobrą opinię. Generalnie wyszło nam na to, że w Laboratorio Gourmet dobrze jest jeść, ale w Agriturismo Terrenia nie jest wcale tak miło mieszkać.
Droga powrotna przebiegła nawet spokojnie. Na promie, na który nie czekaliśmy więcej niż 30 minut, spotkaliśmy grupę polskich motocyklistów wracających z Sycylii – podziwiamy!
Przez Włochy przejeżdżaliśmy bez specjalnych zahamowań – tutaj takie „drobne” uszkodzenia pojazdów są czymś normalnym. Za to przez Austrię i Czechy jechaliśmy „z taką jakąś drobną ostrożnością, by się w oczy nie rzucać”, nawet pod sklepem, w którym W. kupił swój narkotyk (Kofolę), zaparkował tak, by zasłaniać widok na brak części zderzaka. Po przekroczeniu polskiej granicy myśleliśmy już tylko jak dostarczyć Drakula do naszego mechanika, i ile nas ta „przyjemność” będzie kosztować.
Szukaj
Kategorie
Lata
…komentarze.
Galeria albumów
ogólne…
RODO
Przydasie
-
Nasze miejsca:
- Bura (Bora) i powrót
- Stećci i jeziorka
- Wykopaliska i twierdze
- Split
- Brela
- Trogir
- Trasa do Breli
- Powrót ze Słowacji
- Bankomat i degustacja
- Malá Tŕňa i Veľká Tŕňa
- Forza d’Agro i powrót
- Sant’Alesio i Savoca
- Taormina i Castelmola
- Syrakuzy
- Wokoło Etny
- Wąwóz Alcantara
- Pępek, bikini i kwatera
- Caccamo
- Jaskinia i statek
- „P. Depresja”
- Monreale i Corleone
- Cefalù – historyczne
- Cefalù – hotel i spacer
- Droga na Sycylię
- Sery polskie i szwajcarskie
- Dworek i nostalgia
- Birsztany
- Rumszyszki (Rumšiškės)
- Augustów
- Prusowie
- Wiadukty, Trójstyk i Puńsk
- Supraśl
- Toszek
- Muzeum w Bóbrce
- Lesko
- Synagoga i skansen
- Dworek, muzeum i piwo
- Żydowski Lublin
- Stare Miasto w Lublinie
- Lublin – zamek
- Lublin wieczorem
- Alvernia Planet
- Muzeum pożarnictwa w Alwerni
- Wilamowice i Stara Wieś
- Muzeum Wilamowskie
- Alanya
- Altınbeşik i dwie wioski
- W górach Taurus
- Perge i Antalya
- Aspendos i Sillyon
- Side
- Wielkie żarcie
- Sanktuaria i kolej
- Dwa kościerskie muzea
- Płotowo i Lipusz
- Kozie sery i lenistwo
- Do Parszczenicy
- Brno – kości i piwo
- Špilberk
- Brno – muzeum i katedra
starsze w archiwum

