Poranek przywitał nas słońcem, dźwiękami wsi (koguty, gołębie, odgłosy gospodarcze) i aromaterapią kwiatów i drzew wszelakich, z cytrusami, ligustrami i oleandrami na czele. Piękna odmiana po poprzednim hotelu. Uzupełnieniem przyjemności było śniadanie znacznie smaczniejsze niż w Cefalù , zadowalające zarówno W. (kiełbasy, sery, jajka) jak i Erynię (kiełbasy, sery, jajka, pomidory, cornetto) oraz herbaty (w dużym wyborze) i kawy, oraz, na wstępie, (po) dwie granity. Na dodatek wszystko to podawane przez uśmiechniętą i rozmowną kelnerkę. Jakże piękna, smaczna i miła odmiana po tygodniu w umcyk-hotelu.
Trochę nas zmęczyła wczorajsza przeprowadzka więc dopiero po śniadaniu rozpoczęliśmy rozważanie dzisiejszej trasy. Ponieważ pora robiła się późna (śniadanie od 8:30) to Erynia zaproponowała ogród botaniczno-geologiczny przy kanionie rzeki Alcantara (Gole dell’Alcantara) odległość niewielka, dojazd prosty to i nie było się co zastanawiać. Po kilkunastu minutach parkowaliśmy już na bezpłatnym parkingu pod tą atrakcją turystyczną, gdzie za opłatę „co łaska” miły pan wskazał nam miejsce parkingowe – w cieniu. Po przejściu przez bardzo rozbudowaną część gastronomiczną mogliśmy już kupić bilety – w formie „opasek na rękę” i wejść w ogrody. Do wyboru jest sporo możliwości, dostosowanych do wieku oraz kondycji zwiedzających. Można ogród przejść na piechotę (opcja „walking”), przejechać rowerem (chyba górskim, opcja dla nawiedzonych), pojazdem elektrycznym z kierowcą-przewodnikiem, oraz wybierana przez niektórych, opcja „piankowata”. Każda z powyższych obejmuje również zjazd windą na plażę i spacer rzeką „dopóki nie zamarzniemy” – nie dotyczy opcji „w piankach”. Tu sugerujemy zabrać klapki lub obuwie do pływania oraz strój kąpielowy, bo nie każdy lubi akupresurę stóp kamieniami, a rzeka momentami bywa ciut głębsza – tak około 80 cm (za naszej tu bytności). Tego problemu – i pewnie paru innych – nie mają ci, którzy wybrali body rafting lub canyoning (obie opcje z typu „piankowate”), gdzie śmiałkowie odziani w neoprenowe pianki i z kaskami na głowach pod opieką przewodników i ratowników, popylają przez rzekę, po skałkach i pod wodospadami. W sumie nie wiemy czym te obie opcje „piankowe” się różnią (według definicji internetowych – w tym akurat terenie – powinno to być to samo. Chociaż widzieliśmy z góry, że w niektórych miejscach rozpięte były na ścianach liny, które raczej z chodzeniem o nurcie niewiele miały wspólnego). My wybraliśmy opcję „walking”, która wiodła dróżkami górą lewej strony wąwozu, po małym parku botanicznym, a miejscami po skałkach i tarasach. Niekiedy dróżki schodziły niżej do punktów widokowych. Na koniec przeszliśmy gajem cytrusowym (cytrynowo-pomarańczowym), gdzie zgodnie z zakazem nie zrywaliśmy owoców z drzew (sic!). A pokusa była… (owoce też!) Na koniec W. wyjął torbę plażową z bagażnika, zjechaliśmy windą na plażę i okazało się że tylko Erynia ma strój kąpielowy. Zdegustowany W., który na dodatek nie wziął krótkich spodenek na Sycylię, tylko podwinął spodnie ledwie do kolan i pobrodził na płyciźnie (później okazało się, że gatki kąpielowe zostały w aucie wraz z maskami do snorkelingu). Erynia zaszła nieco dalej. Wąwóz przypomniał nam nieco kanion albańskiej Lengaricy, z tym że tu nie ma siarkowych źródełek, a i woda jest jakby chłodniejsza. Po tej wtopie, W. odechciało się jechać dalej, zwłaszcza że i lampa była przednia. Wróciliśmy więc na kwaterę i mile zaskoczył nas widok otwartej i pełnej restauracji. Po szybkim ogarnięciu się, też skorzystaliśmy z oferty: talerze przystawek na zimno (lokalne sery i wędliny) oraz na ciepło (caponata, smażone pieczarki doprawione czosnkiem i ziołami, jakieś pierożki serowe i malutkie arancini). Cudo.
Po obiedzie W. wypił ponad pół butelki wody z sokiem z czterech cytryn i z rozkoszy wielkiej padł na łóżko. Ciekawe, czy wieczorem na się namówić na krótką wycieczkę. Dał się namówić i pojechaliśmy do Giardini Naxos – krótki opis: nadmorski (nadjeziorny) kurort. I podobnie jak ostatnio odwiedzony Augustów – można odwiedzić przed lub po sezonie. W sezonie turystycznym – uciekać jak najdalej!
Miasteczko będące najstarszą kolonią grecką na wyspie, założoną w 735 r. p.n.e., ma co prawda muzeum (Parco Archeologico Taormina), ale było już za późno na jego zwiedzanie. Miasteczko w sumie ładne, w jednej z uliczek natrafiliśmy na piękne mozaiki – zarówno malowane talerze jak i ceramika w kształcie morskich zwierząt zachwycały swym wyglądem i kompozycją całości – ale sznur samochodów (przez miasteczko prowadzi trasa przelotowa równoległa do autostrady), a na ulicach i chmary turystów cokolwiek zniechęcają do dłuższego w nim pobytu. Mieliśmy wrażenie braku „tego czegoś” co było w Cefalù i niwelowało trochę tę „januszowatą turystyczność” – chociaż gdybyśmy odwiedzili jego większą część to może i zdanie byśmy zmienili.
Nie wiadomo jakim cudem udało nam się znaleźć miejsce parkingowe przy Piazza Municipio i po wypiciu spremuty (W.) oraz Sicilia spritz (Erynia) przeszliśmy się spacerkiem po okolicznych uliczkach. Resztę oglądaliśmy z okien samochodu – w tym coś wyglądające z daleka na trochę rozciągnięty wzwyż namiot cyrkowy – co z bliska kazało się kościołem Santa Maria Immacolata (bodajże niepokalana) – nie było się gdzie zatrzymać by przyjrzeć mu się z bliska, ale może to i lepiej. Uciekając z miasteczka zatrzymaliśmy się przy supermarkecie (otwartym w niedzielę wieczorem) i zaopatrzyliśmy się wodę i antykomarzy elektryczny gadżet – zobaczymy czy zadziała!
Po dotarciu na katerę przywitał nas totalny spokój i cisza. Restauracja nie pracowała, obsługi nie było, zakwaterowani goście przyjechali z pół godziny później. Jedynie na patio przywitał nas kot ze złamanym ogonem. Za to przywitanie W. nieopatrznie (opatrznie, opatrznie!) dał jedną z kiełbasek litewskich, które zabrał jako wałówkę na drogę. Kotu zasmakowała – skończyło się na trzech kiełbaskach – ale mieliśmy za to miłe towarzystwo przy winku, które postanowiliśmy wypić na patio, na dobre zakończenia dnia.
Szukaj
Kategorie
Lata
…komentarze.
Galeria albumów
ogólne…
RODO
Przydasie
-
Nasze miejsca:
- Bura (Bora) i powrót
- Stećci i jeziorka
- Wykopaliska i twierdze
- Split
- Brela
- Trogir
- Trasa do Breli
- Powrót ze Słowacji
- Bankomat i degustacja
- Malá Tŕňa i Veľká Tŕňa
- Forza d’Agro i powrót
- Sant’Alesio i Savoca
- Taormina i Castelmola
- Syrakuzy
- Wokoło Etny
- Wąwóz Alcantara
- Pępek, bikini i kwatera
- Caccamo
- Jaskinia i statek
- „P. Depresja”
- Monreale i Corleone
- Cefalù – historyczne
- Cefalù – hotel i spacer
- Droga na Sycylię
- Sery polskie i szwajcarskie
- Dworek i nostalgia
- Birsztany
- Rumszyszki (Rumšiškės)
- Augustów
- Prusowie
- Wiadukty, Trójstyk i Puńsk
- Supraśl
- Toszek
- Muzeum w Bóbrce
- Lesko
- Synagoga i skansen
- Dworek, muzeum i piwo
- Żydowski Lublin
- Stare Miasto w Lublinie
- Lublin – zamek
- Lublin wieczorem
- Alvernia Planet
- Muzeum pożarnictwa w Alwerni
- Wilamowice i Stara Wieś
- Muzeum Wilamowskie
- Alanya
- Altınbeşik i dwie wioski
- W górach Taurus
- Perge i Antalya
- Aspendos i Sillyon
- Side
- Wielkie żarcie
- Sanktuaria i kolej
- Dwa kościerskie muzea
- Płotowo i Lipusz
- Kozie sery i lenistwo
- Do Parszczenicy
- Brno – kości i piwo
- Špilberk
- Brno – muzeum i katedra
starsze w archiwum

