Wachau to ledwie trzydziestosześciokilometrowy odcinek doliny Dunaju ale, według nas, jeden z najbardziej urokliwych – no może oprócz Delty. Te uroki doceniło również UNESCO, umieszczając ją w 2000 roku na liście światowego dziedzictwa. Choć Dolina Wachau znana jest na całym świecie, rzadko trafia się tam na indywidualnych turystów z Polski, a jeśli już to są to uczestnicy jednodniowych wycieczek organizowanych przy okazji kilkudniowych wypadów do Wiednia. A jest to błąd, bo w Dolinie (oraz jej okolicach) można spędzić spokojnie tydzień (o ile nie dwa), rozkoszując się widokami, zabytkami, naturą, jedzeniem, winem oraz sznapsem (morelowym, rzecz jasna), a spalając kalorie włażąc gdzie popadnie (czyli wyznaczonymi szlakami), wspinając się po skałkach czy jeżdżąc na rowerze.
- Kiedy jechać? Wbrew pozorom, odpowiedź nie jest łatwa, gdyż o każdej porze roku można znaleźć coś dla siebie.
- w kwietniu, gdy kwitną morele, a jest co oglądać – w Dolinie rośnie około 100 tys. drzewek. Oczywiście, Austriacy nie byliby sobą, gdyby nie zorganizowali morelowego szlaku. Jeżeli jednak, nie mamy czasu w kwietniu, zawsze możemy sobie pooglądać kwiaty przez kamerkę internetową.
- w maju, gdy na przełomie miesięcy w każdej wiosce (a nawet w miastach) miejscowi (strażacy) stawiają słupy majowe i można przy tej okazji pointegrować się na lokalnych festynach.
- w lipcu – na owoce moreli, a co za tym idzie, na świeży sok owocowy i morelowe knedle
- jesienią – na winobranie.
- Jak dojechać? Najprościej – samochodem. Z południowej Polski zajęło nam to jakieś 6 godzin. Darujemy sobie opis tras, gdyż w dobie GPSa i map w komórce każdy sam może sobie ustalić optymalną trasę.
- Jak się poruszać?
- Samochodem – wiadomo jak. Problem zaczyna się na poziomie parkingu. O ile przed opactwami w Göttweig i Melk czy pod zamkiem Artstetten są darmowe parkingi, o tyle w miastach parkingi z reguły są płatne, a w centrach miast bywają również zarezerwowane dla rezydentów. Trudno, trzeba płakać i płacić.
- Rowerem – ten temat zgłębiła, a nawet wypraktykowała Danka – Wagabunda, więc pozwolimy sobie Ją podlinkować. Na austriackich stronach znaleźć można wiele, bardziej szczegółowych informacji, na ten temat (patrz: issuu.com i donau.com)
- Autobusami – sami nie korzystaliśmy, ale Austriacy dbają o udostępnienie szczegółowych informacji na ten temat.
- Na własnych nogach – 180 km dla łazików w pagórzastym lesie lub wśród winnic.
Ci bardziej religijni mogą się przejść szlakiem św.Jakuba, wyznaczonym między opactwami Göttweig i Melk.
Ci, co chcą się bardziej zmęczyć, mogą popróbować wspinaczki skałkowej między innymi w okolicy Dürnstein - Gdzie spać? W dolinie jest pełno hoteli, pensjonatów i gasthausów, a pobyt w nich można zarezerwować za pomocą popularnych portali. Niestety, ze względu na popularność regionu, ceny bywają absurdalne, szczególnie gdy zbyt późno zabierze się za szukanie – w naszym przypadku było to trzy miesiące wcześniej, a i tak wydawało nam się drogo. Z powodów finansowych odpuściliśmy więc sobie Dolinę i mieszkaliśmy ze sześć kilometrów od Krems. Dla jeszcze bardziej oszczędnych pozostają kempingi. Bez względu na cenę i standard powyższych, należy wszakże zadbać o to, by nocleg znalazł się w pobliżu otwartego heurigera (a najlepiej kilku). W poszukiwaniu tych ostatnich pomoże stosowny kalendarz.
- Co pić?
- Wino, rzecz jasna. W Dolinie Wachau królują białe wytrawne wina, głównie Grüner Veltinery i Rieslingi. Poza tym można się natknąć na Gelber Muskatellera (czyli muscat blanc), Neuburgera, Weißburgundera (czyli pinot blanc), traminera oraz muscarisa, które W. (ku zdumieniu Austriaków, gdyż to wino półsłodkie) pochłaniał z lubością. Pisząc o winach z Wachau, nie sposób nie wspomnieć o Vinea Wachau – stowarzyszeniu zrzeszającym lokalnych winiarzy, mającym na celu ochronę jakości, stylu win oraz promocję win lokalnych. Te ostatnie są podzielone na trzy kategorie, ze względu na zawartość alkoholu (i jakość):
- “Steinfedergras” – lekkie wino zawierające maksymalnie do 11.5% alkoholu. Jest to odpowiednik win klasy Landwein. Jego nazwa pochodzi od trawy Stipa pinnata, a po naszemu Ostnicy Jana.
- “Federspiel” – zarówno z nazwy (boć to sokół) jak i z zawartości alkoholu, wino drapieżne – zawiera pomiędzy 11,5%, a 12,5% etanolu. Jest odpowiednikiem win klasy Kabinett.
- “Smaragd” – wina najbardziej cenione, nie tylko ze względu na zawartość alkoholu powyżej 12,5%. Jest odpowiednikiem klasy Spätlese. Wbrew pozorom, nazwa nie pochodzi bynajmniej od szlachetnego kamienia, a od intensywnie zielonej jaszczurki, wylegującej się często na okolicznych kamieniach
- Marillienschnaps czyli morelowicę. Erynia miała okazję podegustować, ratując żołądek przed objawami przejedzenia. Nawet wtedy była w stanie docenić lekki morelowy posmaczek…
- Austriacką odpowiedź na Coca-Colę czyli Almdudlera
- domową lemoniadę z kwiatów czarnego bzu w sezonie – schłodzona świetnie gasi pragnienie.
- Co jeść? Podarujemy sobie oczywiste oczywistości jak na przykład jabłkowy strudel, występujący w całym kraju, skupiając się na miejscowych specjałach.
- Gdzie jeść? My preferowaliśmy heurigery, bo tam jest miło, lokalnie, smacznie i tanio, ale oczywiście są inne miejsca z jedzeniem.
Przykładowo:
Drugą opcją jest pociąg. Najbliższe stacje są na przeciwległych krańcach doliny w Krems/Donau i Melk/Donau.
Zacząć należy od moreli, a po sezonie wypada się zaopatrzyć produkty z nich pochodzące, a dostępne w większości sklepów, jak również na przydrożnych straganach. A są to dżemy, chutneye, czekoladki, likiery i soki. Najlepiej przejść się na targ i spróbować lokalnych serów i wędlin – mają świetne suszone i wędzone kiełbasy. Do tego miód od lokalnego pszczelarza i śniadanie gotowe.
Portale polecają jeszcze laberl (próbowaliśmy – jak dla nas zwyczajna kajzerka, tyle że wybitym wzorkiem na spodzie), szafran (podobno do kupienia w Dürnstein) oraz liczne rodzaje papryki od Hintza w Weissenkirchen. Parę razy przejeżdżaliśmy koło tego sklepu, ale zawsze był zamknięty. A szkoda – dobrego nigdy za wiele!
Wachau-Nibelungengau-Kremstal
Dolna Austria