browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Lanzarote praktycznie

Kiedy Erynia zaproponowała Lanzarote jako jedną z opcji krótkourlopowych, W. się skrzywił – przecież tam nic nie ma!
Po dwóch dniach, zauważył kamulce (ciekawe!) i kaktusy (interesujące na tyle, by je obfotografowywać z każdej strony), później zachwycił się winami, widokami z miradorów, a trochę mniej wiatrem, ale to zupełnie inna historia.
Wyspa uważana jest często za odpowiednią na krótkie tygodniowe wakacje, ale naszym zadaniem, jak się człowiek przyłoży, to nie będzie się nudził i w dwa, i w więcej tygodni. Trawestując Marcinów Mellera i Szczygła: Lanzarote każdy ma taką, na jaką sobie zasłużył.
Szlaki
W przewodnikach książkowych jak i internetowych oraz na blogach powtarzają się głównie sztandarowe, czytaj: płatne atrakcje (tymi nie będziemy zawracać tu głowy), tymczasem księżycowe krajobrazy, wulkany z bliska można zobaczyć nie tylko w Timanfayi, odstawszy wcześniej w kolejce i zapłaciwszy frycowe. Można nawet zajrzeć do wnętrza kaldery czy wejść na wulkany. Rzecz jasna nie będą to wyzwania na miarę himalaizmu, alpinizmu czy nawet taternictwa, ale w końcu jesteśmy na wakacjach – po co się katować?
Poniżej przedstawiamy wyszukane trasy „spacerowe”: Oczywiście jeżeli ktoś zaprze się na Timanfayę, to zapisy na trekkingi odbywają się z minimum miesięcznym wyprzedzeniem poprzez stronę rezerwacji, przy czym nie jesteśmy pewni, czy otwarto je po Covidzie. Timanfayę można również zobaczyć z grzbietu wielbłąda, ale to chyba głównie rozrywka dla dzieci.
Plaże i naturalne baseny
Tu każdy znajdzie coś dla siebie, zarówno rodzice z małymi dziećmi, preferujący piasek i łagodne zejście do wody, surferzy (Playa de Famara), wielbiciele naturalnych basenów jak i wielbiciele świętego spokoju, z dala od tłumów. Jeżeli plażowanie się znudzi, zawsze można wskoczyć na deskę: Można też ponurkować.
„Mniej pływający” też coś znajdą dla siebie: Akwarium lub łódź podwodna z bulajami.
Wielbiciele dwóch kółek też mają w czym wybierać, są nawet drogi na których są ograniczenia prędkości z powodu rowerzystów.
Dla tych, co jednak chcą się katować też się coś znajdzie.
Turystom o bardziej arystokratycznych upodobaniach i głębszej kieszeni pozostaje golf, jazda konna lub czarter jachtów czy katamaranów.
W międzyczasie można odwiedzić małe malownicze miasteczka jak Teguise, Haría czy San Bartoloméinne.
Zresztą informacji o ciekawych punktach Lanzarote jest znacznie więcej, wystarczy tylko trochę poszukać.
Ciekawostką jest to, że można z Internetu pobrać wiele map, w tym tematycznych.
Żeby nie było, nie cała wyspa przypomina krajobraz księżycowy. Północ wyspy na wiosnę jest zielona, a nawet na kamulcach, tam gdzie pojawia się odrobina cienia, zjawiają się wszelkie sucholubne zarośla, żółte kwiatki (wybaczcie, nie jesteśmy botanikami) i nasze ulubione odkrycie – anginka.
Dla zainteresowanych przyrodą mniej lub bardziej ruchliwą też się coś znajdzie: Flora, i jeszcze raz flora, oraz Flora i fauna.
Kulinaria
Na wielu blogach opisano już kuchnię wyspiarską, więc pozwolimy sobie kilka z nich podlinkować, bo nie lubimy przepisywać Internetu: W kwestii knajp w miasteczkach, dodamy od siebie, że im bardziej głośne i ośrupane w środku, tym lepsze i tańsze jedzenie na talerzach.
Owoce i warzywa
Na Lanzarote można dostać całkiem sporo lokalnych owoców i warzyw, ale są dostępne na targu lub… w innych nieoczekiwanych miejscach. Sklepiki i markety mają mały wybór, a co więcej świeżyzna jest tam sprowadzana z innych wysp – niedojrzała i bez smaku, niestety. Zielone banany odrzucały nas kolorytem. Natomiast miłą niespodzianką okazała się pewna stacja benzynowa niedaleko Uga, gdzie przy kasie leżał sobie spory kosz, a w nim takie trochę niewydarzone cytryny, na oko lokalne. Sprzedawca widząc nasze zaskoczenie pokazał plamę zieleni, wysoko na zboczu po drugiej stronie drogi: „tam jest mój dom i tam rośnie moje drzewko cytrynowe”. Takie klimaty lubimy.
Sery
Tam gdzie kozy, tam i sery. Stada tych uroczych zwierzaków pasą się na polach lawowych obrośniętych hm… wulkanicznym suszem(?), bo na pewno nie trawą. W każdym razie, mówi się że koza zje wszystko, razem z kijem od miotły, więc i sucholubne rośliny jej nie straszne.
Wracając do serów, można się na nie natknąć w lokalnych sklepikach, albo przy bodegach, bo często przy winnicach są i gospodarstwa rolne (hiszp. finca). Przyjęta jest opinia, że lanzarotańskie sery nie umywają się do tych z sąsiedniej Fuerteventury, ale naszym zdaniem niczego im nie brakowało.
Kaktusy i sukulenty
Sprowadzone na wyspy przez konkwistadorów, odnotowane już w XVI w., stały się nieodłączną częścią krajobrazu wyspy. Często używane jako ogrodzenia czy pasza dla zwierząt. Opuncje były również pożywieniem czerwców kaktusowych, z których wytwarzano barwnik koszenilę (znany również jako E120), używany zarówno do barwienia żywności jak i tkanin, ceniony i opłacalny do czasu wynalezienia technologii produkcji barwników syntetycznych.
Obecnie owoce opuncji są również spożywane (choć nie widzieliśmy ich w sklepach), są podobno suszone i  pomału zaczyna się wprowadzanie kaktusa do kanaryjskiej kuchni, choć na razie burger z kaktusem jest bardziej ciekawostką niż sztandarowym daniem wyspy. Z ciekawszych produktów, doszukaliśmy się likieru z opuncji.
Inną sucholubną rośliną jest aloes, używany głównie do produkcji kosmetyków (te warto kupić na miejscu) i leczniczych soków do picia.
Jeżeli chodzi o wszechobecną agawę, jesteśmy zaskoczeni, że Lanzarotańczycy jeszcze nie wpadli na pomysł wytwarzania tequilo- bądź mezcalo-podobnego wysokoprocentowego trunku. Co prawda spożywanie powyższych w tamtejszym upale mogłoby mieć zgubne skutki, ale Meksykanie mają nie mniejsze upały, a piją i żyją.
Targowiska
Targowiska są naszym ulubionym sposobem na poznawanie nowego miejsca, jej mieszkańców, produktów spożywczych i rękodzieła. Choć to ostatnie na Lanzarote bywa opanowane przez mieszkańców kontynentu afrykańskiego. Na szczęście odbywają się w różne dni tygodnia, z sobotami i niedzielami włącznie.
Wina
Winnice Lanzarote są nietypowe. Każdy krzaczek znajduje się w dole (zwanym „geria”) wykopanym w warstwie czarnego żwiru (zwanej „picón”). Przez tę warstwę winorośl musi się przebić, by dotrzeć do potrzebnych jej składników odżywczych w starszej, bardziej zwietrzałej glebie. Każdy dół otoczony jest kamiennym murkiem, skierowanym na północny zachód, a mającym chronić roślinę przed pasatami wiejącymi z tamtej strony. Wodę zapewnia poranna rosa, wychwytywana przez porowaty picón. Uprawiane są przede wszystkim endemiczne szczepy jak Malvasía Volcánica, Moscatel (z którego wytwarzany jest likier o mocy 15,5%), Listán Blanco i tinto, Diego, Nagra Mulata i w niewielkiej ilości Syrah i Tempranillo. A wszystko to na własnych korzeniach, nie tkniętych filokserą – oryginalne szczepy, od korzeni po grona, bez obcych szczepek! Zbiory zaczynają się już w lipcu i trwają trzy miesiące.
Ku naszemu zdumieniu, na tak małej wyspie wyodrębniono trzy regiony winiarskie: La Geria (chyba najbardziej znana i odwiedzana, leży pomiędzy Yaizą a Tías), Masdache oraz Ye-Lajares. Przy czym mapa winnic jest łatwo dostępna, można także znaleźć trasę winną.
Najbardziej popularną bodegą, zwłaszcza wśród polskich blogerów, jest la Geria. Przy czym, ani nie jest najstarsza (z XIX w.), ani nie jest najlepsza, za to jest najbardziej oblegana przez turystów, co dla nas nie jest bynajmniej zaletą. Z przyjemnością ją zatem pominęliśmy. Warto natomiast zajrzeć do Stratvsa, jednej z lepszych a i najbardziej malowniczych bodeg, gdzie poza wizytą w winnicy i piwnicy, dobrym winem, własnymi serami z Finca de Uga można zjeść i dobry obiad a to w cieniu, pod osłoną drzew i roślin.
Ciekawą opcją jest też El Grifo, najstarsza winnica na wyspie, z 1775 r., od 250 lat nieprzerwanie produkująca wina. Może i tamtejsze trunki nie są zaliczane do wyspiarskiej czołówki (choć naszym zdaniem były jak najbardziej interesujące), to warto zajrzeć do tamtejszego muzeum, gromadzącego stary sprzęt do produkcji wina. A miało się co zebrać przez stulecia. Ot, taka podróż w czasie. Bilet do muzeum kosztuje 7€.
Wśród tych najlepszych bodeg polecano nam jeszcze Los Bermejos, ale ku naszemu zdumieniu zamykają interes o 15:00 (sic!). Boga w sercu nie mają. A spóźniliśmy się tylko kwadrans. Inną polecaną bodegą była Vega de Yuco, ale i tu nie mieliśmy szczęścia, bo degustacje po angielsku odbywają się raz w tygodniu. Następna wypadła po naszym wylocie, a i sama bodega była tego dnia zamknięta.
Tak czy siak, wszelkie degustacje należy sobie wcześniej zarezerwować albo przez stronę internetową albo na miejscu, przy czym w Stratvsie udało nam się załapać już na następny dzień.
Wracając do win, specyfika winnic wymusza ręczne zbiory, co musi mieć wpływ na droższą cenę produktu – tak od kilkunastu do kilkudziesięciu euro za butelkę. W supermarketach można trafić na spory wybór win za kilka euro, ale są to wina z kontynentu. Można też trafić na wina lokalne z największych bodeg (widzieliśmy pojedyncze butelki z La Gerii i El Grifo), które, o dziwo, mogą być tańsze o kilka euro od tych, sprzedawanych na miejscu w bodegach. Sprawdziliśmy na przykładzie El Grifo – różnica w cenie wynosiła 3,5€.
Oliwiny
Jedną z ciekawostek Lanzarote są oliwiny. Można się na nie natknąć prawie wszędzie w pobliżu wulkanów oraz na wielu plażach nie tylko przy Charco de los Clicos. My wpadliśmy na nie przy playa de Janubio i okolicznych polach lawowych oraz kalderach: de los CuervosColorada. Niestety (może i na szczęście!) wywóz skał z wyspy jest zakazany. W końcu przecież krajobraz wyspy doceniło UNESCO, które zakwalifikowały Lanzarote jako Rezerwat Biosfery. Szanujmy się.
Architektura
Architektura wyspy zawdzięcza wiele Cesarowi Manrique. To pod jego wpływem reklamy wielkopowierzchniowe są zakazane (tak, rozglądaliśmy się z niepokojem, podświadomie szukając reklam kosiarek, paleciaków i klinik dentystycznych zasłaniających najlepsze widoki), wszelkie kable prowadzone są pod ziemią (nie ma drutów w kadrze), zaś masowa turystyka została ograniczona do trzech stref przybrzeżnych: Costa Teguise, Puerto del Carmen i Playa Blanca. Również budynki na wyspie mają ograniczenia wysokości. Wedle zaleceń Manrique, wszystkie domki na wyspie miały być białe (co miało sens, gdyż biały kolor odbija światło, dzięki czemu temperatura wewnątrz budynku jest niższa), w strefie przybrzeżnej drzwi i okiennice pomalowane na niebiesko, w środku wyspy na zielono. Mottem Manrique było “Arte-Naturaleza, Naturaleza-Arte” (sztuka w naturze, natura w sztuce). Wierzył, że rozwój powinien być przyjazny środowisku, a formy stworzone przez człowieka powinny harmonizować z tymi utworzonymi przez naturę. Można powiedzieć, że Manrique dbał o zrównoważony rozwój wyspy, na długo przed wynalezieniem tego terminu.
Co z tego zostało po ponad trzydziestu latach od jego śmierci? Poza Arrecife wygląda to nieźle, tylko w kilku miejscach natknęliśmy się na budynki pomalowane w jasnożółte, kremowe czy beżowe barwy. Trochę gorzej ze stolarką – często była pomalowana na brązowo, czarno czy biało. Ale to nawet nie wygląda źle. Domki w kształcie kostki cukru, z płaskim dachem (jakoś trzeba było gromadzić deszczówkę, a rynien tam nie stosowali), albo bogatsze w formie, stylizowane na kolonialne z drewnianymi balkonami, co nawet urozmaica całość.
Cesarowi zawdzięcza wyspa jeszcze liczne ruchome rzeźby poruszające się na wietrze (choć nie wszystkie obecne na wyspie są jego autorstwa), oraz bardzo charakterystyczne loga, widoczne przy większości atrakcji turystycznych.
Co do stolicy, aż jęknęliśmy z zawodu wjeżdżając do miasta od strony lotniska. Wszystkie nowe budynki na obrzeżach miasta pomalowane w różne odcienie żółci, pomarańczu, zieleni, beżu i brązu (ze sraczkowatym włącznie), ściany frontowe pokryte dużymi i szkaradnymi w kolorze szyldami, większość okien oklejone tymi samymi reklamami. Mamy też wrażenie, że odchodzi się od ograniczeń wysokości budynków. Poczuliśmy się jak w dużym polskim mieście w latach 90′ ze wszystkimi przejawami szyldozy i reklamozy. Tylko bilbordów jeszcze nie ma, ale nie damy sobie obciąć pazurków, czy za kilka lat i tej zarazy im nie wprowadzą. Mieliśmy w planach zwiedzanie centrum, ale po takich „widokach” wywołujących w nas odruch wymiotny, daliśmy sobie spokój i pojechaliśmy zjeść do strefy przemysłowej. Ta ostatnia była dużo przyjemniejsza do oglądania.
Manrique i Soto muszą się w grobach przewracać, i nie jest to dla nich przyjemne urozmaicenie.
Drogi
Na wyspie wszystkie drogi są bezpłatne. W paru miejscach są bardzo ciekawe bezkolizyjne zjazdy w lewo.
Darmowe parkingi przy atrakcjach, wielkością dopasowane do popularności atrakcji. Parkuje się w miejscach wyłącznie do tego przeznaczonych – na Lanzarote ta informacja nabiera nowego znaczenia. Co więcej, na parking wjeżdżamy przez oznakowany wjazd. I lepiej używać tych zjazdów bo czasami różnica poziomu między drogą asfaltową, a łagodnie wyglądającym poboczem może wynosić i do pół metra. Przy niższych rangą drogach można spotkać wtopione w asfalt „krawężniki” z odłamków lawy – do 30cm wysokości. Trochę za wysoko jak na standardowe samochody osobowe.
Wypożyczalnie samochodów są przy lotnisku i nie wydają się zbyt drogie (162€ z pełnym ubezpieczeniem i podatkami za tydzień – za najtańszą klasę).
Czy na Lanzarote warto przyjechać?
Dla wielbicieli wina i kamulców (czyt. zainteresowanych geologią) to retoryczne pytanie. Plażowicze również znajdą coś dla siebie, i to zarówno ci lubiący wypoczywać w tłumie jak i ci ceniący samotność.
Łaziki wysokich gór tu nie znajdą, za to bogactwo form skalnych może wiele zrekompensować. Tygodniowy pobyt pozostawił w nas uczucie niedooglądania, niedosytu a zwłaszcza niedopicia, ale zawsze będzie pretekst by powrócić…
poprzedni
następny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.