browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Wulkan, „Płodność”, wyrobisko i plaża

do albumu zdjęć

Park Narodowy Timanfaya

Dobrych wulkanów nigdy za wiele, więc zdecydowaliśmy się powrócić na obrzeża Parku Narodowego Timanfaya. Znaleziona trasa wiodła wokół kaldery o wdzięcznej nazwie Colorada. Znajduje się ona rzut beretem od Caldera de los Cuervos. Tym razem trasa była jeszcze krótsza (ponad 3 km), gdyż nie było długiego podejścia pod sam wulkan. Tutaj nie było możliwości wejścia do kaldery, za to na trasie można było podejrzeć wnętrze Montaña Ortiz. Już na parkingu zaciekawiły nas równo ustawione elektryczne Renault Twizy. Czyżby jakiś hotel zafundował swoim gościom nietypową wycieczkę?!
Z przyczyn subiektywnych W. musiał na chwilę cofnąć się z trasy, więc Erynia z nudów weszła na pole lawowe (tak 2 kroki od ścieżki), usiadła na dużym kamulcu i z nudów zaczęła się rozglądać po ziemi. A tam były oliwiny. Po chwili, nie wstając z kamienia, miała całkiem pokaźną ich kolekcję. Wszystko zostało na miejscu, by nie kusiło innych
do albumu zdjęć

Caldera Colorada

– przykryte kamieniami. Trasa była prościutka, praktycznie płaska, co kawałek tablice informacyjne pozwalały zorientować się zarówno w nazwach sąsiednich górek jak i różnych pozostałości piroklastycznych: pyłów, tufów, bomb wulkanicznych i pozostałości po wypływach lawy. A było ich trochę i to w różnych kolorach. Choć widać, że te pola i tak zostały przetrzebione przez mieszkańców szukających budulca do domów, dróg i ogrodzeń. Kolorem i to intensywnie różowym zachwyciło nas świeżo zakwitające, płożące się geranium, w Polsce znane pod sympatyczną nazwą anginki. Rozpoznaliśmy po kształcie i zapachu liści. Łamaliśmy sobie głowy jakim cudem ta roślinka nie uschnie w tych warunkach. I tu okazuje się, że ten gatunek potrzebuje jej znacznie mniej niż inne gatunki pelargonii, także mniej niż Geranium sanguineum. Jest bardziej odporna na suszę niż na zalanie. W zbyt mokrym podłożu może być narażona na gnicie i choroby grzybowe.
Podróże kształcą!
do albumu zdjęć

Casa Museo del Campesino


Droga zaprowadziła nas dalej do Casa Museo del Campesino. Trudno na niego nie wpaść, bo na rondzie z daleka rzuci nam się w oczy Pomnik Płodności (Monumento a la Fecundidad), dla purytan zwany również pod nazwą Pomnika Rolnika (Monumento Al Campesino), autorstwa Cezara i Jesúsa (Cezar projektował, Jesús wykonał – ciekawa zależność). Pomnik jest cokolwiek nowatorski. Powstał z betonu i zbiorników na wodę łodzi rybackich zespawanych i pomalowanych na biało. Bez względu na nazwę, pomnik ma składać hołd rolnikom i ich ciężkiej pracy. Dla odmiany casa została stworzona przez Jesusa Soto, dookoła nieczynnego kamieniołomu, który rzecz jasna został zaaranżowany na dużą salę do odpowiednią do większych imprez czy wesel, a prowadzą do niego kręte schody. Rzecz jasna, przy sali jest i restauracja, są też pracownie rzemieślnicze często z możliwością warsztatów dla turystów. Na podwórzu można obejrzeć z bliska stary sprzęt rolniczy i przykłady wykorzystania murków – nie tylko na winorośl.
do albumu zdjęć

Rofera de Teseguite


Kolejnym punktem trasy okazał się stary kamieniołom tufu Antigua Rofera de Teseguite. Widać, że okolice zostały rozjeżdżone przez ciężarówki, ale co zostało (ciekawe formacje skalne), nadal nadaje się do podejrzenia i uwiecznienia. Tu nie obyło się bez lekkiego zgrzytu, gdyż miejsce opanowała grupka selfikujących, a ustawiających się do do zdjęć długo, namiętnie i w licznych pozach. Przypomniała nam się stonoga z Malty
Ale to nie byli nasi rodacy.
do albumu zdjęć

Playa de Famara

Wczoraj z „miradoru” mieliśmy piękny widok na Playa de Famara. W. zadecydował, że on TAM chce pojechać. Jak zdecydował, tak pojechaliśmy. Plaża była długa, szeroka, pustawa, z wydmami i piaseczkiem zawiewającym do oczu i chłoszczącym łydki – był nawet znak drogowy sugerujący ostrożność z powodu zawiewanych na drogę wydm. W sam raz dla surferów. Pozostali śmiertelnicy wysiedli z auta, spojrzeli na żółtą budę z czerwonym napisem SOS i równie czerwoną flagę… Plażowania nie było, za to pochodziliśmy po wodzie (nie, nie robiliśmy za tego z Nazaretu), usiłując nie zamoczyć się zanadto, gdyż fale potrafiły zaskoczyć. Wreszcie głód nas dopadł, a i my dopadliśmy jakiejś restauracji w pobliskiej Famarze, mieście podobno z surferskim klimatem. Nie wiemy, w jakim klimacie żył pan kelner (albo jakie zioło palił), ale przyniesienie karty, informacja o daniu i a nade wszystko odebranie zamówienia przekraczały jego możliwości. Daliśmy sobie spokój i wróciliśmy do hotelu.
poprzedni
następny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.