Wczoraj w IT zapytaliśmy o możliwość podjechania komunikacją miejską z przystanku pod dworcem kolejowym (blisko naszej kwatery) pod zamek Špilberk. Odpowiedź była negatywa. Wedle pań, nic tam nie podjeżdża. Rozumiemy, że na górę zamkową nic nie jeździ, to ten brak transportu w okolicach wydał nam się dziwny. Rano Erynia sprawdziła tę kwestię w Internecie. Oczywiście, że spod dworca odjeżdża tam tramwaj nr 12.
Z innej beczki, opróżniając kieszenie z wczorajszych papierów, Erynia znalazła na odwrocie biletu wstępu na wieżę ratuszową reklamę karty BRNOPASS. O tym panie też się nie zająknęły, chociaż przy nich pytaliśmy o bilety do Wieży Ratuszowej i rozważaliśmy wstęp do Špilberku. W sumie te panie są w informacji zbędnym ozdobnikiem. Bardziej opłacałoby się wystawić automat z biletami do poszczególnych atrakcji i plakat reklamujący BRNOPASS z różnymi opcjami. Taniej by wyszło, a i turysta więcej by się dowiedział.
Finalnie, po przeliczeniu czasów przejazdu, zdecydowaliśmy się jednak na spacer (około 30 minut w jedną stronę), po drodze zauważyliśmy jednak tę sławetną dwunastkę. Faktycznie miała trasę przy jednym z wejść na górę z zamkiem na szczycie. Podeszliśmy tam jedną z alejek w malowniczym acz mokrym parkowym anturażu – całkiem nieźle lało. Trochę przykro, bo po drodze było mnóstwo pięknych uliczek, kamienic, podwórek i zaułków, ale nie chcieliśmy ryzykować zalania aparatów, więc prawie zdjęć nie robiliśmy.
Wracając do Zamku, w kasie wybraliśmy dość okrojoną wersję zwiedzania – zrezygnowaliśmy z kazamatów (spacer z przewodnikiem o określonych porach). Zaczęliśmy od kaplicy zamkowej, która wydała nam się dość nowocześnie odnowiona, znaczy – do gołej jasnej cegły. Naszą uwagę bardziej zwróciły zielone nierówne płytki podłogowe, wyglądające trochę jak kafle od pieca. Ciekawe.
Mniej ciekawe były witraże, ponoć „dzieło” utytułowanego artysty Stanislava Libenskiego i jego żony Jaroslavy Brychtovej. Otóż artyści nie chcieli iść w tradycję i wymyślili sobie nowoczesną formę szlifowanego, barwionego szkła mającego postać lejących się smug w różnych kolorach (odcieniach szarych brązów) na każde okno. W tym deszczowym dniu wyglądały mdło i bezbarwnie czyli były przeciwieństwem tego, czym witraże powinny być. Z kaplicy w zasadzie można dostać się na wieżę widokową, ale ta była zamknięta ze względu na deszcz. Po obejrzeniu kaplicy przeszliśmy na drugą stronę dziedzińca, do Muzeum. I tu trafiliśmy na przemiłego starszego pana – muzealnika, z biegłą znajomością angielskiego i jeszcze większym poczuciem humoru. Dobrą chwilę żartowaliśmy z pogody, zanim zaczęliśmy zwiedzać. A zaczęliśmy od poziomu -1 i wystawy, nieżyjącego już, lokalnego fotografa Jiřího Slámy. Trzeba przyznać że wystawa była przekrojowa, pokazywała zdjęcia robione aparatami jeszcze analogowymi w latach 70′ i 80′ i zestawiała je często ze zdjęciami z bliższych lat o podobnej tematyce. A propos tematyki, ta też była różnorodna, od portretów, przez kobiece akty, przez zdjęcia reportażowe, z różnych koncertów i festiwali (dopatrzyliśmy się nawet zdjęcia młodego Jaromira Nohavicy na koncercie), architekturę, w mniejszym stopniu przyrodę i detale. Ale jak robił te detale! Można się momentami nie zgadzać z jego poczuciem estetyki, ale nie można mu odmówić talentu.
Piętro wyżej pokazane były fragmenty odkrytych fundamentów, nad którymi można było przejść kładką. Na ścianach można było wczytać się (čeština) w życiorys i osiągnięcia Josta (Jodoka) Morawskiego z dynastii luksemburskiej. Dalej były salki z wykopaliskami z wieków najwcześniejszych (skorupy, kafle, itp.), mało porywającymi dla laików. Ciekawszą była ekspozycja zatytułowana „Więzienie narodów”, w pierwszym rzędzie pokazująca usankcjonowane oficjalnie sposoby, którymi można zadawać ból bliźnim, następnie poszczególne przegrane powstania w różnych częściach austro-węgierskiego cesarstwa, których ważni uczestnicy lądowali w tutejszych celach na lata. Była też rekonstrukcja celi więźnia politycznego (standard powierzchniowy znacznie przekraczający współczesne realia więzień polskich), a na koniec pamiątki po Wermachcie, który zajmował zamek latach II wojny.
Kolejne wystawy były znacznie przyjemniejsze: kapitalna architektura modernistyczna międzywojennego Brna na zdjęciach, umeblowanie z tej samej epoki, wyglądające świetnie – na zdjęciach. Niestety, upchanie kilkudziesięciu mebli na korytarzyku było kiepskim pomysłem. Dużo lepszym pomysłem byłoby schowanie do magazynów „dzieł sztuki współczesnej” (przelecieliśmy przez te sale jak burza z obrzydzeniem wielkim) i próba utworzenia modernistycznych wnętrz z posiadanych eksponatów. Były również wystawy poświęcone Brnu austriackiemu i przemysłowemu (a dużo się tu działo). Zwiedzanie zamku zakończyliśmy w zbrojowni, która nas zszokowała swoimi rozmiarami i skromnym wyposażeniem nijak nie współgrającymi z wielkością zamku. Pamiętaliśmy jeszcze zbrojownię na zamku w Będzinie. Biorąc pod uwagę rangę i charakter obiektów, porównanie wypadło fatalnie dla Špilberku. Jakim cudem? Przecież tam były również koszary? Tak mało się zachowało? (a może zabrakło miejsca po przeznaczeniu wolnych sal na inne wystawy?)
Po zwiedzaniu wnętrz, ze smutkiem patrząc na mokre widoki z blanek, spacerkiem zeszliśmy do miasta rozglądając się za restauracją. Tuż przy zejściu ze wzgórza W. zoczył jadłodajnię indyjsko-nepalską – reklamującą się jako „najlepsza”. Stwierdziliśmy oboje, że do Nepalu ani Indii w najbliższym czasie się nie wybieramy, więc można spróbować tego typu jadła. Przy stolikach siedzieli modzi ludzie, a obsługa była azjatycka (nie pokusimy się na stwierdzenie z którego kraju). Menu było tygodniowe, w każdym dniu była jedna zupa i kilka dań głównych do wyboru. Nam się trafił krem pomidorowy – słodki, doprawiany świeżym imbirem i paroma innymi nie zidentyfikowanymi ingrediencjami. Na drugie W. wziął jagnięcinę w sosie mango, Erynia miks kurczaka i paniru w różnych sosach z ryżem. Po tym jedzonku wróciliśmy do apartamentu.
Pogoda była tak urocza, że nie chciało się nam wieczorem wychodzić powtórnie na deszcz i wiatr – temperatura była na poziomie 9°C (odczuwalna według Internetu 4-6°C), a W. zgodnie z zasadą: „od maja do października chodzi się w sandałach”, innego obuwia nie miał. I nawet to sobie chwalił, bo suszenie pełnego obuwia i skarpetek mogło by być dosyć problematyczne, a (według W.) to organizm ma się dostosować do warunków! (i się dostosował)
Špilberk
Szukaj
Kategorie
Lata
…komentarze.
- W. - Trzy winnice i wioska
- Mariusz Maślanka - Trzy winnice i wioska
- Erynia - Brno – spacer
- Asia - Brno – spacer
- W. - Do Brna
- Erynia - Do Brna
- Pudelek - Do Brna
- w. - Wisząca kładka i Zamek
- Pudelek - Wisząca kładka i Zamek
- w. - Zamki i kamienie
- MI - Zamki i kamienie
- MI - Zamki i kamienie
Galeria albumów
ogólne…
RODO
Przydasie
-
Nasze miejsca:
- Brno – kości i piwo
- Špilberk
- Brno – muzeum i katedra
- Brno – spacer
- Do Brna
- Urodzinowa niespodzianka
- Winiarnia Begala
- Winiarnia Hornik
- Wisząca kładka i Zamek
- Winiarnia Macik
- Malá Tŕňa II
- Będzin – miasto i Żydzi
- Będzin – nerka i pałac
- Będzin – kirkut i zamek
- Dolní Kounice [2] i Veveří
- Dolní Kounice [1]
- Velké Pavlovice [3]
- Velké Pavlovice [2]
- Velké Pavlovice [1]
- Safranbolu i Hadrianopolis
- Divriği
- Karahan Tepe i Göbekli Tepe
- Herbata i Dara
- Most w Malabadi i Zerzevan Kalesi
- Koty i Ahtamar
- Van – muzeum i twierdza
- Pałac Ishaka Paszy i wodospad
- Śniadanie z kotem… i Kars
- Ardahan, Kars i Katerina
- Przez Goderdzi do Turcji
- Dom rodzinny i winiarnia
- Most i wodospad Machunceti
- Bazar, plaża i ogród botaniczny
- Park dendrologiczny
- Sameba
- W Batumi… deszcz
- Batumi po latach
- Poranek u Daro
- „Przejście/a” graniczne
- Do Sarpi, po latach
- Marina i dwa muzea
- Fort i muzeum fotografii
- Monte i dwa ogrody
- Klasztor i ciastka
- Muzeum i kościół São Pedro
- Blandy’s Wine Lodge
- Spacer… i owocki
- Spacer po Funchal
- Madera sanatoryjnie
- Galeria, osły, Kalawasos i Tochni
- Opactwo i Zamek
- Kirenia
- Salamina i Famagusta
- Larnaka
- Port w Amathous i Limassol
- Nikozja
- Muzeum Morskie i morze
- Wina, azbest i monastery
- Mizoginistyczne monastery
- Choirokoitia i wioski górskie
starsze w archiwum