Całe życie sądziliśmy, że żyjemy w ciekawych czasach (cytując chińskie przekleństwo). Ostatnie miesiące pokazały, że się myliliśmy – dopiero teraz robi się ciekawie. W ramach nieco innej, naszej wewnętrznej ciekawości postanowiliśmy więc dooglądać miejsca do tej pory nieodwiedzone, które w związku z ciekawymi czasami mogą okazać się, za niedługo, „trochę mniej dostępne”. I tak padło na Lublin.
Kilka tygodni przed wyjazdem Erynia zabrała się za szukanie hotelu, miał być w miarę blisko starówki, z parkingiem, nie za miliony. I znalazła. Wylądowaliśmy w Hotels Lublin, z zewnątrz wyglądającym nieco na hotel robotniczy, w środku z pokojami z wystrojem pamiętającym wczesne lata 2000, choć ściany wyglądają na świeżo odmalowane, panele podłogowe i łóżka znacząco nowsze. Poza tym miał wszystko czego trzeba: wygodne materace, łazienkę – z gorącą wodą – i był czysty. Czajnik i kubeczki można otrzymać w recepcji, lodówki niestety nie. Nam to w zupełności wystarczy, na parę nocy. Śniadanie dopiero ocenimy.
Przyjechaliśmy w czwartek wieczorem i od razu wyskoczyliśmy na zakupy herbaciane bo o „wkład” do czajnika i kubków musieliśmy zadbać już sami. Nie było problemu, jakieś trzysta metrów od hotelu jest duże centrum handlowe z bardzo ciekawie rozwiązanym dachem, w którym zaopatrzyliśmy się w co trzeba. Aby nie tracić tak pięknego wieczoru poszliśmy na spacer w kierunku starego miasta. Pięknie oświetlony zamek zrobił na nas duże wrażenie. Dalej, węższymi uliczkami, nieco mniej odnowionymi choć bardzo klimatycznymi zagłębiliśmy się w stare miasto mając nadzieję, że gdzieś jeszcze załapiemy się na posiłek. Nadzieja nie była złudna. Trafiliśmy do restauracji kaukaskiej o nazwie Chisza. Tu, na pierwszy rzut oka, zwaliły nas z nóg ceny chinkali. Z rozrzewnieniem wspominaliśmy czasy, gdy 1 chinkali w Gruzji kosztowało 1 potem 2 lari. Wspomnieliśmy, krótko działającą restaurację w Katowicach, gdzie lata temu, 4 złote za jedno chinkali wydawało nam się ceną wygórowaną. Tu: 33 zł za 3 szt., 60 zł za 6 szt., 72 zł. za 9 szt. Daliśmy sobie z tym spokój, W. zamówił pielmeni z jagnięciną, podawane z kwaśną śmietaną, a Erynia czebureka z jagnięciną. Nie mogła go sobie odmówić, pamiętając, że ostatni raz jadła to cudo w 2019 r. w Gdańsku. Do tego po kieliszku gruzińskiego saperavi (polecono półwytrawne), które bardzo ładnie skomponowało się z całością. Podniesieni na duchu i z pełnymi żołądkami doturlaliśmy się do hotelu i padliśmy w objęcia koledze Morfeuszowi.
Lublin wieczorem
4 odpowiedzi na Lublin wieczorem
Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi
This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.
Szukaj
Kategorie
Lata
…komentarze.
- W. - Muzeum w Bóbrce
- Pudelek - Muzeum w Bóbrce
- W. - Lesko
- Pudelek - Lesko
- W. - Lublin wieczorem
- Pudelek - Lublin wieczorem
- W. - Żydowski Lublin
- W. - Lublin wieczorem
- Pudelek - Lublin wieczorem
- Asia - Żydowski Lublin
- Erynia - Lublin – zamek
- krystyna - Lublin – zamek
Galeria albumów
ogólne…
RODO
Przydasie
-
Nasze miejsca:
- Muzeum w Bóbrce
- Lesko
- Synagoga i skansen
- Dworek, muzeum i piwo
- Żydowski Lublin
- Stare Miasto w Lublinie
- Lublin – zamek
- Lublin wieczorem
- Alvernia Planet
- Muzeum pożarnictwa w Alwerni
- Wilamowice i Stara Wieś
- Muzeum Wilamowskie
- Alanya
- Altınbeşik i dwie wioski
- W górach Taurus
- Perge i Antalya
- Aspendos i Sillyon
- Side
- Wielkie żarcie
- Sanktuaria i kolej
- Dwa kościerskie muzea
- Płotowo i Lipusz
- Kozie sery i lenistwo
- Do Parszczenicy
- Brno – kości i piwo
- Špilberk
- Brno – muzeum i katedra
- Brno – spacer
- Do Brna
- Urodzinowa niespodzianka
- Winiarnia Begala
- Winiarnia Hornik
- Wisząca kładka i Zamek
- Winiarnia Macik
- Malá Tŕňa II
- Będzin – miasto i Żydzi
- Będzin – nerka i pałac
- Będzin – kirkut i zamek
- Dolní Kounice [2] i Veveří
- Dolní Kounice [1]
- Velké Pavlovice [3]
- Velké Pavlovice [2]
- Velké Pavlovice [1]
- Safranbolu i Hadrianopolis
- Divriği
- Karahan Tepe i Göbekli Tepe
- Herbata i Dara
- Most w Malabadi i Zerzevan Kalesi
- Koty i Ahtamar
- Van – muzeum i twierdza
- Pałac Ishaka Paszy i wodospad
- Śniadanie z kotem… i Kars
- Ardahan, Kars i Katerina
- Przez Goderdzi do Turcji
- Dom rodzinny i winiarnia
- Most i wodospad Machunceti
- Bazar, plaża i ogród botaniczny
- Park dendrologiczny
- Sameba
- W Batumi… deszcz
starsze w archiwum
Od pewnego czasu omijam przybytki „gruzińskie”, bo cenowo to oni stali się teraz bardzo pazerni…
Wątpię czy to jest kwestia pazerności Gruzinów – raczej pazerności polskich właścicieli zatrudniających Gruzinów w „gruzińskich” restauracjach. Poza tym działa prawo rynku: towar kosztuje tyle za ile ktoś chce go kupić” W Chrzanowie padła jedna „gruzińska (coś w rodzaju piekarni)” bo ludzie przestali do niej zaglądać.
W Kielcach też padła gruzińska piekarnia tuż obok dworca, a niby zawsze tam były tłumy… Nie wiem jak to wygląda w wielu obiektach, ale np. w Opolu właścicielami większości takich biznesów są Gruzini, a nie Polacy. I frekwencja wygląda na mniejszą niż jeszcze kilka lat temu…
Może się Polakom „przejadło”, a może odeszli do kebabów?
Trudno powiedzieć.