Po wybitnym dniu lenia / depresyjnym, zaczęło nas znowu nosić. W. poszedł na całość i ustawił na GPS-ie drogę na zachód wyspy, docelowo do Marsali, po drodze dodając kilka punktów. Droga była malownicza, a niektóre widoki zapierały dech w piersiach i, jak na możliwości W., była w miarę prosta.
Pierwszym punktem, zaplanowanej przez W. trasy, była zamieszkała od neolitu Grotta Mangiapane znana również pod nazwą Grotta degli Uffizi, słynąca z tego, że co roku, organizowana jest w niej w okresie Bożego Narodzenia, żywa szopka. Poza tym okresem, można zajrzeć do mini-skansenu znajdującego się w kamiennych domkach, z których część przylega do ścian wewnętrznych jaskini, obejrzeć dawne wiejskie tradycje Sycylii i porównać je z naszymi. Pomijając typową zagrodę, można było podejrzeć pracownię pszczelarza, garncarza, bednarza, malarza (od obrazów i ozdób), plecionkarza (wikliny tam nie ma), szewca, rymarza, stolarza, a i o bednarzach robiących beczki na oliwę i wino (oraz inne drewniane naczynia) też nie wspomnieć nie można. W samej grocie jest spory żłób wypełniony sianem, co nawet jest logicznym, biorąc po uwagę coroczną szopkę bożonarodzeniową. Ciekawe były, w pełni wyposażone, pomieszczenia do wyciskania oliwy i drugie – wina, oraz ręczne żarna w pomieszczeniu z plecionymi zbiornikami na zboże (nawet pachniało tam suchym zbożem). Skład zwierzęcy za to nieco nas zaskoczył: po skansenie włóczył się wyliniały kot, paw (bynajmniej nie wyliniały), pawica, a w okolicy, na pastwisku, pasły się trzy osły. W zagrodach było też parę kur i gęsi. Wejście dla dwóch osób kosztowało nas całe 6 €, zaś parking przy grocie był darmowy. Był też i przyskansenowy bar, ale nie skorzystaliśmy.
Kolejnym punktem programu miała być Isola Grande (a po naszemu Duża Wyspa), na którą można przejść na piechotę w czasie odpływu z plaży Torre di San Teodoro. Faktycznie, dotarliśmy tam w na początku odpływu, ale do minimum brakowało nam jakichś 3 godzin. Sporo ludzi już szło na piechotę na wyspę, brodząc w wodzie najmarniej po kolana, a w porywach do bioder. W zdecydował, że odpuszczamy. Bo o ile taki spacer tam i z powrotem bez wody, zająłby nam może mniej niż godzinę, to już brodzenie w wodzie mocno wydłużyłoby spacer, a kolejnego punktu W. nie chciał sobie w żaden sposób odpuścić. Musiał jednak trochę poczekać z realizacją marzeń, bo Erynia zaczęła okazywać reakcje głodowe, w związku z czym trzeba było znaleźć jakieś jedzenie. Po paru nieudanych próbach, w końcu trafiliśmy na coś godnego naszych podniebień. Nie żebyśmy gardzili czymkolwiek, ale pewne restauracje są lepsze od innych. I właśnie do tych lepszych możemy zaliczyć Tratorię da Lidia Renda. Nie dość że zaserwowano nam wyśmienitą mieszankę owoców morza, a Erynii sałatkę i świetnie pasujące do dania wino (2024 Meridiano 12 Zibibbo Sicilia DOC BIO Tenuta Gorghi Tondi Italia, Sicilia) to jeszcze mogliśmy tam kupić parę win z Marsali (słodkich dla W.) i wyśmienite Amaro Punico.
No i w końcu przyszedł czas na cel naszej trasy, a było to muzeum archeologiczne w Marsali. Dotarliśmy tam przed 17, i zaczęliśmy od głównego punktu programu, dla którego W. uparł się spędzić pół dnia w drodze: pozostałości kartagińskiego statku zatopionego, ponoć w III wieku p.n.e. Cóż, były to bardzo pozostałości, a konkretnie resztki poszycia dna oraz wręg statku, ładnie rozłożone na metalowym szkielecie, dające pojęcie o docelowym kształcie jednostki pływającej. Mimo wszystko, Waza (Vasa) to to nie był…
W drugim pomieszczeniu znajdowały się równie „bogate” pozostałości innego statku Marausa, ze znacznie późniejszych czasów. Pod ścianami, znajdowały się głównie amfory i zachowane resztki glinianych naczyń bez dawnej zawartości, robiące wieki temu za cargo, oraz wyjęte z morza mosiężne gwoździe i ich resztki.
Druga z części muzeum jest już bardziej archeologiczna, rozpoczynająca pokaz od małych stel z bóstwami z V w. p.n.e., poprzez gliniane naczynia, biżuterię złotą, marmurowe urny, by płynnie przejść do potłuczonych figur bóstw rzymskich greckiej proweniencji (Asklepios / Eskulap i Higiena) w końcu bardzo zacnych bóstw. Trzecią z części muzeum jest park archeologiczny Lilibeo, wielka przestrzeń, odkopanego fragmentarycznie miasta, które miało co prawda starszą historię, ale odkopane są pozostałości głównie z epoki rzymskiej: mury, droga, łaźnie, dom z zachowanymi mozaikami. Widać przy tym, że „gdyby tak trochę więcej pokopać”, to cała ta wielka przestrzeń mogłaby wyglądać jak oglądany przez nas parę lat temu Dion – no dobrze, może nie tak wielka i bogata, ale i tak nie byłyby to w większości „łąki pomiędzy zabytkami”.
Po tym długim spacerze wyskoczyliśmy jeszcze kilka ulic dalej, rzucić okiem na Teatro Imperio, które, wbrew swej nazwie, mieści się w całkiem nowym budynku, za to znajdując naprzeciw „Porta Nuova” czyli „Nowej Bramy” wiodącej do starego miasta. Tu W. zaordynował powrót, bowiem chciał jeszcze zdążyć zobaczyć odremontowane młyny w salinach między Marsalą, a Trapani, a zwłaszcza jeden, będący jednocześnie siedzibą muzeum. Zdążyliśmy rzutem na taśmę, choć już na indywidualne zwiedzanie. Zaczęliśmy od obejrzenia filmiku po angielsku, mówionego z silnym akcentem włoskim, opowiadającego o funkcjonowaniu salin. Tutaj, w odróżnieniu od dotąd spotykanych rozwiązań, gdzie całą robotę załatwiała grawitacja, woda morska jest wstępne, grawitacyjnie przelewana jest do zbiornika pośredniego, z którego śrubami Archimedesa, napędzanymi wiatrakami przepompowywana jest do najwyższego z basenów. Z tamtego, w miarę zagęszczania spływa do kolejnych basenów niżej położonych. Przynajmniej tak było to pokazane na filmie, bo w rzeczywistości widzieliśmy śruby Archimedesa w wielu miejscach salin. Oprócz dwóch wiatraków widocznych w oddali (wyglądały na funkcjonujące) był też jeden wiatrak pełniący rolę muzeum, a ten akurat służył do mielenia soli. Wedle pań sprzedających bilety, sól zbierana z dna, a kwiat soli zbierający się na wierzchu różniły się tylko strukturą. Wedle W. powinny się również różnić składem / zawartością minerałów. Trzeba to będzie sprawdzić. Na koniec, przeszliśmy przez wiatrak na górę, na taras, skąd rozciągał się ładny widok na saliny, i pomału zebraliśmy się do hotelu. Słowo pomału, ma tu znaczenie, bowiem na autostradzie do Palermo było wiele idiotycznych, nieuzasadnionych zwężeń drogi, niezwiązanych z żadnymi remontami, które z kolei były przyczyną ograniczeń prędkości, w porywach nawet do 40km/h. Szczytem wszystkiego był już znak STOP ustawiony z boku na jednym z pasów. Pomysłodawcy najwyraźniej zaaplikowali sobie coś mocniejszego niż kawa!
Gdy dotarliśmy do hotelu, w kawiarni nie było już arancine, i zwijano powoli stoiska. Ograniczyliśmy się zatem jedynie do lodów w brioszce, a było ich dużo!
Szukaj
Kategorie
Lata
…komentarze.
Galeria albumów
ogólne…
RODO
Przydasie
-
Nasze miejsca:
- Bura (Bora) i powrót
- Stećci i jeziorka
- Wykopaliska i twierdze
- Split
- Brela
- Trogir
- Trasa do Breli
- Powrót ze Słowacji
- Bankomat i degustacja
- Malá Tŕňa i Veľká Tŕňa
- Forza d’Agro i powrót
- Sant’Alesio i Savoca
- Taormina i Castelmola
- Syrakuzy
- Wokoło Etny
- Wąwóz Alcantara
- Pępek, bikini i kwatera
- Caccamo
- Jaskinia i statek
- „P. Depresja”
- Monreale i Corleone
- Cefalù – historyczne
- Cefalù – hotel i spacer
- Droga na Sycylię
- Sery polskie i szwajcarskie
- Dworek i nostalgia
- Birsztany
- Rumszyszki (Rumšiškės)
- Augustów
- Prusowie
- Wiadukty, Trójstyk i Puńsk
- Supraśl
- Toszek
- Muzeum w Bóbrce
- Lesko
- Synagoga i skansen
- Dworek, muzeum i piwo
- Żydowski Lublin
- Stare Miasto w Lublinie
- Lublin – zamek
- Lublin wieczorem
- Alvernia Planet
- Muzeum pożarnictwa w Alwerni
- Wilamowice i Stara Wieś
- Muzeum Wilamowskie
- Alanya
- Altınbeşik i dwie wioski
- W górach Taurus
- Perge i Antalya
- Aspendos i Sillyon
- Side
- Wielkie żarcie
- Sanktuaria i kolej
- Dwa kościerskie muzea
- Płotowo i Lipusz
- Kozie sery i lenistwo
- Do Parszczenicy
- Brno – kości i piwo
- Špilberk
- Brno – muzeum i katedra
starsze w archiwum

