Nei Pori, Tempi, Dion i Xanti
Pewnego dnia W. zaczął psioczyć, że jesteśmy w Grecji, a nawet nie zobaczyliśmy żadnych starożytności. Jako że na Peloponez mieliśmy daleko, Erynia zajrzała do przewodnika by poszukać nieco bliżej. I tak trafiliśmy na wykopaliska do Dion, wegług mitologii miejsca narodzin Muz, wspominanego ponoć w Iliadzie. Wieki temu było tam spore miasto i sanktuaria Zeusa, Demeter i Izydy, w których bywali Filip II Macedoński i Aleksander Wielki. Starożytne miasto zostało zniszczone trzęsieniami ziemi. Wykopaliska są prowadzone od lat 30-tych ubiegłego wieku, z nieco większym rozmachem od lat 70-tych. Wszystkie artefakty są przenoszone do muzeum archeologicznego w centrum miasteczka, a w miejscu znaleziska umieszcza się kopię. W muzeum, oprócz samej ekspozycji znajduje się klasa lekcyjna gdzie są prowadzone zajęcia historii starożytnej i sztuki dla uczniów w różnym wieku. Niestety tylko po grecku. Współczesne miasto również korzysta z okazji, przy muzeum archeologicznym znajduje się masa restauracji, pensjonaty, sklepy z pamiątkami, a nawet centrum mozaiki, gdzie również można pobierać nauki. Nie będziemy się więcej rozpisywać, powiemy tylko tyle, że jak już dotarliśmy na miejsce, W. (niespełniony archeolog) wyrwał Erynii aparat z ręki i z obłędem w oczach zaczął obfotografowywać wszystko co mu wpadło w obiektyw.
W końcu musieliśmy opuścić Grecję. Na koniec postanowiliśmy zobaczyć Xanti. Miasto zamieszkałe przez mniejszość muzułmańską: Turków i bułgarskich Pomaków, według przewodnika ma nietypową (jak na Grecję) architekturę, a mieszkanki ponoć mają zwyczaj chadzać na co dzień w strojach regionalnych. Postanowiliśmy skonfrontować opisy przewodnika z rzeczywistością. Wjechaliśmy do miasta i… architektura zupełnie normalna, apartamentowce. Kobiety też ubrane normalnie. Zajrzeliśmy do hotelu, recepcjonista bardzo uprzejmie podał nam mapę miasta na której zaznaczył drogę do „old town”. Dotarliśmy tam i… znowu apartamentowce. No dobra, co któryś budynek to kamienica w stanie nie nadającym się do zamieszkania. Zastanawia czy to nie sprawka deweloperów, czekają aż się budynek rozsypie, a następnie stawiają apartamentowce. Spacerując wśród apartamentowców, wypatrzyliśmy minaret. Postanowiliśmy tam zajrzeć. I tak trafiliśmy do dzielnicy muzułmańskiej. Architektura faktycznie się zmieniła. Budynki niższe, ale zdecydowanie sympatyczniejsze w odbiorze. Im wyżej, tym bardziej malownicze acz zamieszkane rudery, za to z antenami satelitarnymi. Zdecydowanie ciekawsza okolica. Stroje regionalne i owszem były, ale wydaje się, że są one również „regionalne” w wielu miastach Europy zachodniej: długa spódnica, bluzka zakrywająca ramiona, chusta zasłaniająca głowę. I wierz tu człowieku przewodnikom!