Rano przeżyliśmy szok. Niebo było szare i zanosiło się na deszcz.
Ale jak?
To na Sycylii pada?
Latem?!
Oszaleli, nie dostosowali pogody do turystów?
Przy śniadaniu dowiedzieliśmy się, że tak ma być do końca tygodnia. A Erynii odwaliło i na dzisiaj zaplanowała Taorminę… miejsce nad wyraz turystyczne. No cóż, dojechaliśmy na miejsce, zaparkowaliśmy na płatnym wielopiętrowym parkingu „Lumbi” przy wjeździe do miasta, stąd darmowy autobus (it.: navetta) zabrał nas do miasta. Autobusy te – nie dość, że elektryczne to jeszcze krążą co 15 minut, od wczesnych godzin porannych do późnej nocy po wąskich serpentynach, wśród samochodów i hulajnogowiczów pędzących środkiem jezdni z kaskami… w rękach. Tyle dobrego. Mniej dobre było, że z minuty na minutę deszczyk się intensyfikował, wycinając te malownicze widoki, z których Taormina słynie. Co najwyżej, można było zobaczyć w oddali puste wagoniki kolejki linowej zjeżdżające w kierunku czegoś, co zapewne jest plażą. Już za bramą messyńską, która otwiera drogę do Taorminy, Erynia usłyszała cichy syk W.:
„Czy możemy stąd spieprzać?”.
To była reakcja na mało malownicze tłumy międzynarodowych turystów, spomiędzy których ledwo wystawały domki Taorminy, hałas, naganiacze, stoliki z krzesłami bezpośrednio na uliczkach (typowe, ale w takim natężeniu zabójcze), sklepy z pamiątkami z wylewającym się towarem, o które momentami można się było potknąć, skuterami wyskakującymi zza pleców – to wszystko tworzyło wrażenie chaosu. Trudno w takiej sytuacji zachwycać się atmosferą, której nie było, detalami, których zza turystów nie było widać, reklamami (fuj!) zasłaniającymi architekturę, w grupie ludzi wpadających sobie na plecy. Jedna z bocznych dróg trasy spod ramy messyńskiej prowadziła pod Odeon czyli pozostałości teatru rzymskiego. Niestety, smętne resztki teatru zostały już tak obudowane ścianami nowszych kamienic, że akustyka, typowa dla tego typu amfiteatrów, totalnie padła. Młodym Chińczykom, zwiedzającym z nami to miejsce, usiłowaliśmy wytłumaczyć, że w tego typu teatrze słychać szept wypowiedziany na scenie z kilkudziesięciu metrów (i po tym poznaje się dobrze zbudowane teatry). Strzałki poprowadziły nas również do ruin term (wstęp darmowy), do których również można było zejść po schodkach. Tym wszakże daliśmy spokój, widząc, że to królestwo kotów. Futrzastym monarchom nie należało zakłócać spokoju – przy miskach, które ktoś łaskawy wypełnił karmą (a nie jest to typowy widok na Sycylii). Podeszliśmy jeszcze kawałek dalej, pod teatr grecki. I tu szczęki nam opadły: kolejka za biletami (12 €) ciągnęła się wzdłuż ulicy na dobre kilkadziesiąt metrów. Przypomniały nam się „najlepsze” czasy PRL-u, więc spojrzeliśmy na siebie i jednomyślnie orzekliśmy nawrotkę. Słowem: „venimus, vidimus, fugimus”. Przy czym, zdajemy sobie sprawę, że miasto musi być piękne, ale po sezonie. Dzisiaj, zwłaszcza przy tej pogodzie – cokolwiek dżdżystej, widać tego nie było. Nawetką wróciliśmy na parking. Zapłaciliśmy całe 3 €, co oznacza, że nie spędziliśmy w Taorminie nawet godziny. Może tu jeszcze kiedyś wrócimy, ale na pewno nie w wysokim sezonie (l’alta stagione), który tu rozpoczyna się w kwietniu.
Bez żalu pojechaliśmy do Castelmola, innego malowniczego miasteczka, z pięknym (acz nie dzisiaj) widokiem na Taorminę. Ceny na parkingu pod starym miastem dla kieszeni dużo przyjemniejsze (1 € za godzinę), dużo mniej turystów, dużo mniej lokali gastronomicznych, czy sklepików, sprawiły, że można było swobodnie się poruszać. Za to mocniejszy i wciąż narastający deszcz sprawił jednak, że szybko schowaliśmy aparaty. Stanęliśmy przypadkiem pod sklepikiem reklamującym wino migdałowe (it.: vino di mandorla). Weszliśmy, a nonna wyciągnęła ku nam kubeczek z zawartością. No i kupiliśmy butelczynę (1 litr za 13€). Babci, a zwłaszcza włoskiej nonnie, się nie odmawia. Okazało się, że przypadkiem trafiliśmy na lokalny specjał, produkowany od ponad 100 lat, bazując na jeszcze starszej (tak od czasów greckich) tradycji wzbogacania win lokalnymi owocami. Podeszliśmy również pod tutejsze Duomo, ale było średnio interesujące – w latach 30′ wieku ubiegłego budowano bardziej powściągliwie w formie. Chcieliśmy się zatrzymać w jakimś lokalu, ale ze względu na pogodę, większość lokali była wypełniona, zaś te pozostałe puste miały ceny „taormińskie”. Kupiliśmy tylko po arancini na wynos, które spożyliśmy pod dachem dawnego, kilkusetletniego kościoła, przerobionego na salę obrad miejskich, do którego drzwi stały otworem, a fotele mieszczan zachęcały do umieszczenia w nich zmęczonych wędrówką ciał. Byłyby bardziej zmęczone gdyby nie deszcz, bo pewnie weszlibyśmy na szczyt wzgórza, do ruin zamku. Dla leniwych (i niepełnosprawnych) wybudowano co prawda windę, ale wygląda na to, że od lat nie była ona używana. Do Castelmoli trzeba będzie wrócić w bardziej sprzyjających pogodowo warunkach i dooglądać.
Nie bez problemów wróciliśmy na kwaterę, gdyż GPS tradycyjnie usiłował wywieźć nas w góry (W deszczu? Oszalał?), ale Erynia twardo pokazywała W. drogowskazy na Giardini Naxos, skąd już był rzut beretem do naszej agroturystyki.
A propos tej ostatniej, w czasie śniadania dowiedzieliśmy się, że to gospodarstwo stało puste przez 10 lat, aż półtora roku temu kupili je obecni właściciele, i otworzyli tu agroturystykę, z bardzo popularną wśród mieszkańców Trappitello restauracją. Popularności knajpy się nie dziwimy: karmią bosko, nawet nie za miliony (nawet w przeliczeniu na polskie zarobki), a na dodatek mają dużą salę pozwalającą na większe imprezy. Co też mieliśmy okazję parokrotnie zaobserwować: jak nie rodzinne spotkania przy niedzielnym pranzo, młodzieżowe urodziny z lekkim(!) „umcykiem” muzycznym, to zakończenie roku szkolnego w tutejszej podstawówce, z której to okazji urządzono dla dzieciaków dyskotekę z DJ-em, w której uczestniczyło również ciało pedagogiczne wraz z woźnymi i sprzątaczkami. W końcu oni też mają wolne. Tu musimy zaznaczyć, że chyba nam bliżej do gustu muzycznego dzieci z włoskiej podstawówki, niż młodzieżowego „umcyku”, a wyśpiewany chóralnie przez wszystkich – dzieci też – stary, ale jary przebój grupy Ricchi E Poveri „Sarà perché ti amo”, był już tylko wisienką na torcie. Tak, Włosi potrafią się bawić.
Żeby nie było tak słodko, przejdźmy do części agroturystycznej. Pokoje są urządzone z duszą (drewniane, stare meble) i co kilka dni sprzątane. Z otoczeniem jest ciut gorzej. Zieleń wycinana jest na bieżąco, bo inaczej nie dałoby się wjechać na parking (parking jest w postaci wielu boksów otoczonych żywopłotami i drzewkami oliwnym, i cytrynowymi – dającymi cień samochodom parkującym. Parę miejsc ma dodatkowo daszki zacieniające) natomiast brak tu konserwatora złotej rączki (W. zastanawia się czy tacy jeszcze istnieją), który, na bieżąco, wymieni dwie drewniane dziurawe deski tarasowe przy schodach wiodących na basen, sklei trzy rozjeżdżające się krzesła, z którymi W. miał przyjemność się spotkać w restauracji. Zabezpieczy leżaki przy basenie po sezonie – obecnie żaden z nich nie nadaje się do użytku – są dziurawe. Wygląda to tak, jakby właściciele zainwestowali 1,5 roku temu, a następnie zostawili obiekt samemu sobie oraz personelowi. Błąd, bo najlepszy personel nie zastąpi przysłowiowego „pańskiego oka, które konia tuczy” – choćby takiego jak na Cyprze. Byliśmy dodatkowo zdziwieni gdy dowiedzieliśmy się, że zamontowana (zresztą nieprawidłowo) fotowoltaika nie działa, a obserwowaliśmy włączone cały dzień podświetlenia ogrodów. Szkoda by było, gdyby to miejsce upadło, bo naprawdę dobrze się tu mieszka i świetnie karmią!
Taormina i Castelmola
3 odpowiedzi na Taormina i Castelmola
Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi
Ta strona używa Akismet do redukcji spamu. Dowiedz się, w jaki sposób przetwarzane są dane Twoich komentarzy.
Szukaj
Kategorie
Lata
…komentarze.
Galeria albumów
ogólne…
RODO
Przydasie
-
Nasze miejsca:
- Bura (Bora) i powrót
- Stećci i jeziorka
- Wykopaliska i twierdze
- Split
- Brela
- Trogir
- Trasa do Breli
- Powrót ze Słowacji
- Bankomat i degustacja
- Malá Tŕňa i Veľká Tŕňa
- Forza d’Agro i powrót
- Sant’Alesio i Savoca
- Taormina i Castelmola
- Syrakuzy
- Wokoło Etny
- Wąwóz Alcantara
- Pępek, bikini i kwatera
- Caccamo
- Jaskinia i statek
- „P. Depresja”
- Monreale i Corleone
- Cefalù – historyczne
- Cefalù – hotel i spacer
- Droga na Sycylię
- Sery polskie i szwajcarskie
- Dworek i nostalgia
- Birsztany
- Rumszyszki (Rumšiškės)
- Augustów
- Prusowie
- Wiadukty, Trójstyk i Puńsk
- Supraśl
- Toszek
- Muzeum w Bóbrce
- Lesko
- Synagoga i skansen
- Dworek, muzeum i piwo
- Żydowski Lublin
- Stare Miasto w Lublinie
- Lublin – zamek
- Lublin wieczorem
- Alvernia Planet
- Muzeum pożarnictwa w Alwerni
- Wilamowice i Stara Wieś
- Muzeum Wilamowskie
- Alanya
- Altınbeşik i dwie wioski
- W górach Taurus
- Perge i Antalya
- Aspendos i Sillyon
- Side
- Wielkie żarcie
- Sanktuaria i kolej
- Dwa kościerskie muzea
- Płotowo i Lipusz
- Kozie sery i lenistwo
- Do Parszczenicy
- Brno – kości i piwo
- Špilberk
- Brno – muzeum i katedra
starsze w archiwum


Poszukując atrakcji na Sycylii te dwie miejscowości wpadły mi też w oko, ale po tym opisie nie wiem, czy będę chciał je odwiedzić 😉
Ależ jak najbardziej – przy czym najlepiej po sezonie. Można również przed, ale bywa, że wiele miejsc jest jeszcze zamkniętych.
Castelmola nie była taka zła – można nawet powiedzieć, że była ładna i przyjemna, ale lało, więc wyglądała jak zapłakana…
Gwoli ścisłości, w Castelmoli nie mogliśmy poszaleć za zdjęciami, bo się porządnie rozpadało. Ale jak najbardziej polecamy.