Po niedzielnym spacerze po Trogirze Erynia postanowiła obejrzeć i drugie miasto z listy UNESCO: Split z jego główną atrakcją – pałacem Dioklecjana. Dojazd po Splitu był właściwie przyjemnością, ze względu na piękne widoki z trasy nadmorskiej. A można je było oglądać do upojenia, bo ograniczenia prędkości wymuszały jazdę poniżej 50 km/h, co cokolwiek wkurzało Chorwatów, szczególnie gdy W. reagował przesadnie na znaki sugerujące radarową kontrolę prędkości. Niestety W. wpadł na pomysł by spróbować ustawić światła w serwisie Renault/Dacia. I to był początek tragicznej straty czasu. Nie dość, że nawigacje pokazywały idiotyczne punkty docelowe (po obu stronach drogi szybkiego ruchu – więc bez możliwości nawracania), to gdy już nam się w końcu udało dopytać jak tam dojechać (w salonie Audi), to „panienka” (trochę sterana życiem w serwisie) w sposób cokolwiek typowy dla południowców potraktowała nas jak natrętnych petentów, każąc czekać aż kolega wróci z przerwy śniadaniowej, tylko po to by to kolega wysłał nas „na drzewo” tłumacząc, że tutaj mają obłożenie na dwa tygodnie do przodu i nic się nie da zrobić. No to nic żeśmy nie zrobili i pojechaliśmy zwiedzać Split.

Pałac Dioklecjana
Parking pod samym pałacem Dioklecjana nie był specjalnie zapełniony, za to był płatny. Nic to, pewnie inne w pobliżu też były płatne, a tu przynajmniej było blisko do bram wejściowych. Już z parkingu widać było „zdrowe” podejście do starej zabudowy. Wewnątrz starych murów rzymskiego pałacu postawiono nowsze od niego budowle. Co prawda nijak się one miały do przedstawionej przy jednej z bram wizji oryginalnej zabudowy pałacowej
z przełomu III i IV w., ale przynajmniej miasto jest miejscem żywym, chociaż i zabytkowym.
Parkując prawie przy Bramie Mosiężnej (Porta Aenea) postanowiliśmy jednak wejść na teren pałacu Bramą Srebrną (wschodnią) (dlaczego srebrną? – nie wiemy). Po drodze odwiedziliśmy kościół pw. św. Katarzyny i już zagłębiliśmy się w biały przetwór historii. Prawie przy samej bramie znajduje się bowiem katedra św. Duje, a w jej pobliżu praktycznie prawie wszystkie obiletowane największe atrakcje Splitu:
|
|
- Katedra z VII w. z dzwonnicą – Erynia „musiała” na nią wleźć po jednych z najgorszych schodach z jej znanych (z początku) – postawiona na dawnym mauzoleum cesarza Dioklecjana;
- Baptysterium – które zniszczyło dawną świątynię poświęconą Jowiszowi i Herkulesowi (chrześcijanie lubią kraść i niszczyć);
- Skarbiec – bardzo bogaty w srebro, złoto i ikony, co pokazuje, że kraść i owszem, ale co do „niszczyć” to już nie zawsze;
- Katakumby – praktycznie puste, ale za to ze studnią na środku;
Oprócz tego chodząc po okolicy można było zobaczyć – oprócz białej, kamiennej zabudowy – również ładnie zachowane (odrestaurowane) mozaiki (ale gdzie im do Willi Rzymskiej na Sycylii). Następnie przeszliśmy przez Westybul do muzeum etnograficznego, które mimo ciekawych eksponatów wydawało się prawie puste i biedne. Eksponaty w nim pokazane zaczynały się praktycznie od XVII w. jakby wcześniej nie było tutaj nic interesującego dla etnografów.
|
Mijając podziemia – też dostępne po zakupieniu biletów – wyszliśmy z Pałacu Dioklecjana bramą południową, dawniej umożliwiającą wpływanie statków do kompleksu, oraz umożliwiającą ucieczkę w przypadku oblężenia. Podziemia sobie odpuściliśmy, bo po tak ciekawym spacerze czuliśmy się cokolwiek wysuszeni (Erynia) i głodni (oboje). Po zewnętrznej stronie murów wstąpiliśmy jeszcze na Narodni trg, by obejrzeć
Pałac Karepic i
Stary Ratusz – przebudowywany od XIV do XIX wieku i co rusz zmieniający swoje przeznaczenie.
Na tym właściwie zakończyliśmy zwiedzanie starego Splitu i w
Tawernie Favola pod
Wenecką Wieżą – zupełnie w innym miejscu niż pokazują Favolę
mapy Google. Erynia zaordynowała talerz owoców morza dla dwojga – w smaku były wyśmienite, ale…
(reszta niech będzie milczeniem).
W każdym razie dotarliśmy do hotelu, a nawet zeszliśmy na kolację, i nie zeszliśmy. Może dlatego, że potraktowaliśmy ją (tę kolację) ulgowo.