Instytucja znajduje się w dużo przyjemniejszym dla oka drewnianym budynku, a obsłużyła nas miła pani, która rozpoznawszy w nas Polaków, z góry zastrzegła, że ona tylko rozumie po polsku, po czym po minucie rozmowy, przeszła na polski, i całkiem dobrze jej szło.

Dygresja:
W ogóle, po niezbyt miłych doświadczeniach sprzed kilkunastu lat, gdzie mieliśmy wrażenie, że Litwini reagują alergicznie (delikatnie ujmując) na język polski, rozmowy inicjowaliśmy w języku angielskim. Jak tylko rozpoznawano w nas Polaków, rozmówcy przechodzili na polski lub, w ostateczności, rosyjski, przepraszając jednocześnie, że nie znają polskiego na tyle, by móc swobodnie się dogadać. Rzecz jasna, dotyczyło to osób w wieku średnim lub starszych, bo młodsi jednak preferują angielski.
Ciekawe czy to efekt UE czy też brak propagandy rosyjskiej.

W. dopieszczony językiem polskim, dał się namówić na spacer. Zaczęliśmy od wzgórza Witolda (Vytauto kalnas) znajdującego się w lesie, o porywającej wysokości 40 m, tak że można tam było „wdrapać się” w 5 minut schodkami. Wdrapać się było warto, gdyż stamtąd jest piękny widok na meandrujący Niemen w otoczeniu lasu. Równie imponujący, choć bardziej niepokojący był widok chmar meszek, w niektórych miejscach grupujących się w kolumny sięgające nawet dziesiątek metrów (tak od lustra wody plus jeszcze dziesięć metrów nad nami, na górze). Na szczęście meszki były zajęte sobą, tak że w spokoju zeszliśmy na bulwary przy parku. Park nosi imię (niespodzianka) Witolda, a na początku powitał nas pomnik… księcia Witolda. Pozostałe miejsca w parku były na szczęście mniej związane z historią, a więcej z uzdrowiskiem. A były to pijalnia wód w malutkim żółtym pawiloniku w kształcie okrągłego kiosku. Smak tej wody (o zaskakującej nazwie Vytautas) zwala z nóg. Erynia stwierdziła, że Zuber smakuje chyba lepiej… Woda ta jest butelkowana i nawet są desperaci, którzy ją pijają ze względu na smak, a nie tylko właściwości lecznicze. De gustibus…
Rzut beretem od pijalni znajduje się przeszklony pawilonik Willa Biruty (Birutes Vila), w której można zasiąść na krzesełkach lub wygodnie się ułożyć na leżaczkach dookoła baseniku z fontannami i wodą cieknącą ze ściany, by się zdrowotnie inhalować. Atrakcja ta jest za darmo. Chętnie skorzystaliśmy, „sybarycząc” się całe dwadzieścia minut.
Willa Biruty (Birutes Vila) - inhalacja
ścieżka sensoryczna
Za to skorzystaliśmy ze ścieżki sensorycznej, chodząc boso po drewnianych balach, małych pniach, kamiennych okrąglakach, kamieniu łamanym, różnej grubości żwirku, a na końcu po szyszkach. To wszystko dało się przeżyć, ale w umyśle Erynii, szyszki zdobyły drugie miejsce po klockach Lego…
Podobno dla skutecznej kuracji, należałoby chodzić taką ścieżką od trzech minut do nawet pół godziny.
Codziennie!
Oj oddaliliśmy się bardzo od matki natury. W. aż tak wrażliwy nie był, chociaż i dla niego pierwszy kontakt z szyszkami był interesującym wyzwaniem (wymagającym zmiany sposobu stawiania stóp).
Za parkiem, rzucił nam się w oczy kościół św. Antoniego Padewskiego, na oko neoklasycystyczny, wybudowany w latach 1900 – 1909, a stojący na miejscu poprzednich, drewnianych świątyni. Obok kościoła, odchodzi uliczka z drewnianymi domkami, i tu możemy mieć jakieś wyobrażenie o tym, jak to miasto wyglądało sto lat temu. W pierwszym budynku, dawnej kościelnej parafii znajduje się Muzeum Sakralne. Jest ono częściowo poświęcone wyposażeniu kościelnemu, ale przede wszystkim postaciom znanych litewskich księży i biskupa Teofiliusa Matulionisa, którego reżim „wielce ukochał”, wysyłając do łagrów w 1958 r. Do Polski już wtedy ludzie z łagrów wracali, ale Litwa była jeszcze częścią ZSRR, więc i zasady w niej się nie zmieniły. O tym wszystkim opowiedziała nam przemiła pani muzealniczka, mieszając naprzemiennie angielski z rosyjskim, i przepraszając, że zna tylko najprostsze polskie słowa. Czyli i tak więcej niż my znamy słów litewskich. Można to próbować uzasadnić tym, że ona mieszka 40 kilometrów od granicy z Polską, a my 640 od granicy z Litwą. Niestety zdjęć robić w tym muzeum robić nie było można. W muzeum załapaliśmy się jeszcze na świeżo pieczone mocno cynamonowe pierniczki, bowiem panie szykowały się na warsztaty z dziećmi, które miały się odbyć w kuchni dawnej plebanii. Fuksiarze. W tym miejscu jednak nasz fuks się skończył, a zaczęła się ulewa. W okolice sanatorium Eglės podjechaliśmy już autem biegnąc szybko do maleńkiej pijalni ze źródłem (Biruta). Woda była znacząco smaczniejsza, chociaż też była raczej lekarstwem niż napojem. Obok pijalni postawiono tężnię solankową, niestety uruchamiana jest dopiero latem.
Ze względu na pogodę, na tym zakończyliśmy wizytę w Birsztanach, odpuszczając sobie muzeum miejskie i wieżę widokową za miastem.
Wracając wstąpiliśmy do wczoraj ominiętej kawiarnio-restauracji, by trochę się posilić. Niestety cepeliny to chyba nie nasza bajka. Wydawały nam się cokolwiek bez smaku – sprawdziliśmy przepis i nie ma się co dziwić – chociaż sos „grzybowy”, który był bardziej sosem śmietanowym z dodatkiem pieczarek, dodał daniu smaku.
Już za polską granicą wstąpiliśmy do dużego sklepu pod szyldem Vynoteka. I rzeczywiście można w nim było nabyć wina z wielu regionów świata. Ale ponieważ „nie nie samym winem człowiek żyje” były i różne piwa, wódki i spirytusy, i cała chłodnia mięs i mięsnych przetworów, i… wiele innych produktów spożywczych, niektórych w sklepach przez nas nie widzianych, jak dla przykładu: „jarzynka bez soli”, czy oddzielnie: „warzywa suszone” – takie do rosołu czy innych zup. Sklep ma chyba duży obrót bo i ceny były dosyć niskie i samochodów przed nim i rano, i po południu było sporo, a sklep stoi we wsi dosyć małej.

PS Pijalnie w mieście są malutkimi budyneczkami zawierającymi wyłącznie kraniki z wodą. Za darmo. Nie ma za to kubeczków, personelu czy ławeczek.
Już po powrocie doczytaliśmy, że w Birsztanach są jeszcze dwa źródła wody mineralnej udostępnione do picia: źródło Sofii (na terenie Vytautas SPA) oraz Gintaras (w sanatorium Eglės). Może kiedyś dooglądamy i dopijemy.
P.S.2 – żeby nie było tak całkiem negatywnie o litewskiej kuchni, odkryliśmy batoniki twarogowe oblewane czekoladą (lt. Varškės sūrelis). Najbardziej przypadły one do gustu Erynii.

