Spokojnie dojechaliśmy do hotelu Santa Lucia Le Sabbie d’Oro, parkując z trudem i prawie przy ulicy, gdyż miejsc parkingowych było za mało. Niestety pokoje jeszcze nie były dostępne, a że były to godziny poranne (6:30), poszliśmy zapytać o możliwość wykupienia śniadania. Kelnerzy usłyszawszy o rezerwacji od dzisiaj wpuścili nas na salę bez płacenia. I w sumie była to jedyna zaleta tego śniadania. Subiektywnie rzecz biorąc, było to najgorsze śniadanie hotelowe i to nie tylko we Włoszech. Tostowe pieczywo, sery i wędliny z marketu, zielono-czerwone pomidory (jedyny warzywny dodatek), jajecznica wyglądająca jakby była z proszku. Soki można było sobie nalać z dystrybutorów do plastikowych kubeczków (szklanek i łyżeczek nie było na sali).
Serio?
Tak, serio, na dodatek do mieszania cukru w napojach dostępne są jedynie drewniane szpatułki. Dobrze, że jemy tu tylko śniadania. Wiemy, że Włosi gustują w „caffe e cornetto”, albo „brioche”, ale jadaliśmy już świetne „słone” śniadania w Sienie czy Wenecji.
(Oj, rozpuściła nas Turcja i Dolina Sarenek!)
Mając kilka godzin do zameldowania, przeszliśmy się do starego Cefalù, odnotowując po drodze supermarkety również te otwarte w niedzielę, w godzinach sjesty. Spora odmiana po Polsce. Hotel jest na obrzeżach miasta, więc mogliśmy je oglądać coraz dokładniej w miarę zbliżania się do jego centrum. I zachwyciło nas to miasteczko przycupnięte pod skałą, ze śladami greckiego, rzymskiego, bizantyjskiego, arabskiego i normańskiego dziedzictwa, a z czasów współczesnych, z kablami i rurami poprowadzonymi często na zewnątrz zabytkowych kamienic, acz od tej mniej reprezentacyjnej strony. Świetnym miejscem byłą też średniowieczna pralnia z kamiennymi basenikami z wodą z rzeczki Cefalino wpadającej później do morza. Oczywiście skorzystaliśmy z okazji i schłodziliśmy stopy. Trochę mniej zachwyciły nas malownicze acz zatłoczone o tej porze roku piaszczyste plaże. Zatłoczone też były główne uliczki starówki, oraz cukiernie. Weszliśmy więc na szlak prowadzący po nadmorskich skałach wzdłuż megalitycznych murów odcinając się na chwilę od tłumów. Przyznajemy, że megalityczne mury przegrały walkę o naszą uwagę ze skałami i morzem się o nie rozbijającym. Niestety Erynia stwierdziła, że kamienie są śliskie i dalszą część trasy przeszliśmy wąskimi ulicami starego miasta. Podeszliśmy jeszcze pod port, ale sprawdziwszy godzinę, zawróciliśmy do hotelu – zbliżała się pora zameldowania, a po dwóch dniach w samochodzie trochę czuliśmy się nieświeżo. Po drodze jeszcze wciągnęliśmy granitę oraz cannoli w barze Cannoli. Dobre były.
Do hotelu wróciliśmy promenadą nadmorską, która praktycznie kończy się schodami prowadzącymi z plaży do hotelowego basenu, z przejściem pod torami kolejowymi. W hotelu czekał już na nas pokój z widokiem na morze i la Rocca (to ta malownicza część miasteczka, a właściwie skała nad nim), oraz na tory kolejowe (tylko kilka razy usłyszeliśmy pociąg, więc stosunek mamy neutralny), oraz na basen. Ten ostatni zaczął nam przeszkadzać, gdy próbowaliśmy przespać się po kilkudziesięciu godzinach podróży, gdyż najwyraźniej uznano, że turyści uwielbiają muzykę z serii głośnego „umcyku” na zmianę z disco polo. Tak, tak, usłyszeliśmy nawet polskie piosenki (może pod polską publikę, której całe turnusy się tutaj wlewają). Może ktoś to lubi, ale my, i owszem – NIE. To zapewne na skutek tej muzyki, żołądek Erynii zareagował zbyt gwałtownie, i zaplanowaną kolację na mieście odłożyliśmy na dzień następny. Za to zaopatrzyliśmy się spożywczo w markecie naprzeciw i bagieta z prosciutto i serem, w zupełności nam wystarczyła. Przepijaliśmy to odrdzewiaczem (Coca-Colą, którą pijamy jedynie jako lekarstwo). Rolę żołądkowego straszaka, pełni Grappa – na razie zamknięta. Za to, poproszona przez W. o wybranie wina Erynia wybrała Cantina della Torre L7 Siciliani Red Blend. Wino może i jest dobre do ciemnych, ostro doprawionych mięs, a może i do ostrych serów, ale (według W.) nie nadawało się do niczego innego, a do picia dla przyjemności już najmniej. Erynia mniej przejmowała się smakiem, za to doceniała taniny, mające dobry wpływ na żołądek. A swoją drogą, trzeba będzie ściągnąć jakąś aplikację oceniającą wina, zawsze będzie na co zwalić, przy nie najlepszym wyborze. Nasz nastrój pogarszał jeszcze umcykowaty łomot italodisco dochodzący zza okien i próbujący rozsadzić ściany hotelu – nawet po zamknięciu drzwi balkonowych wlewał się przez klimatyzację. Z resztą nie był to jedyny minus hotelu. Minibaru w pokoju nie było (mimo istnienia w opisie), mini-lodóweczka, ledwo mieszcząca dwie butelki wody mineralnej na połamanych półeczkach, pięknie grzała z zewnątrz i prawie nie chłodziła wewnątrz. Łazienka, bez wentylacji, działała jak sauna, przy każdym korzystaniu z toalety. Z resztą brak wentylacji był wyczuwalny i na korytarzach hotelowych. Widok z balkonu był co prawda piękny, ale na balkonie stały jedynie dwa krzesełka i nie było (w pokoju też) żadnego stolika, który można by na ten balkon wystawić. Chociaż jak się na ten balkon spojrzało to i nie było po co nań wychodzić – barierki ma betonowe i wysokie, tak że siedząc nic przez nie nie widać, a dochodzący z dołu głośny łomot chce uszy rozsadzić. Z ciekawostek – na balkon bardzo trudno jest dostać się od zewnątrz, co W. zaczął sprawdzać, gdy zauważył, że zamek od drzwi balkonowych był urwany. I nie było to jedyne utrudnienie. System oznaczeń pokoi też jest bardzo ciekawy. Spotkaliśmy Polaków szukających pokoju 293, szukali długo i namiętnie. W zasugerował by podeszli do tego z uśmiechem bo nasz pokój – numer 272 – był pomiędzy numerem 260, a 261.
Ot taki sobie kaprys!
Ogólna ocena hotelu – jak najbardziej subiektywna: jeden z gorszych hoteli „gwiazdkowych”.
Cefalù – hotel i spacer
Wpisany pod 2025, fortyfikacje, Sycylia, wina, Włochy, wyspy, zbytki i zabytki
Brak komentarzy do Cefalù – hotel i spacer
Brak komentarzy do Cefalù – hotel i spacer
Szukaj
Kategorie
Lata
…komentarze.
Galeria albumów
ogólne…
RODO
Przydasie
-
Nasze miejsca:
- Bura (Bora) i powrót
- Stećci i jeziorka
- Wykopaliska i twierdze
- Split
- Brela
- Trogir
- Trasa do Breli
- Powrót ze Słowacji
- Bankomat i degustacja
- Malá Tŕňa i Veľká Tŕňa
- Forza d’Agro i powrót
- Sant’Alesio i Savoca
- Taormina i Castelmola
- Syrakuzy
- Wokoło Etny
- Wąwóz Alcantara
- Pępek, bikini i kwatera
- Caccamo
- Jaskinia i statek
- „P. Depresja”
- Monreale i Corleone
- Cefalù – historyczne
- Cefalù – hotel i spacer
- Droga na Sycylię
- Sery polskie i szwajcarskie
- Dworek i nostalgia
- Birsztany
- Rumszyszki (Rumšiškės)
- Augustów
- Prusowie
- Wiadukty, Trójstyk i Puńsk
- Supraśl
- Toszek
- Muzeum w Bóbrce
- Lesko
- Synagoga i skansen
- Dworek, muzeum i piwo
- Żydowski Lublin
- Stare Miasto w Lublinie
- Lublin – zamek
- Lublin wieczorem
- Alvernia Planet
- Muzeum pożarnictwa w Alwerni
- Wilamowice i Stara Wieś
- Muzeum Wilamowskie
- Alanya
- Altınbeşik i dwie wioski
- W górach Taurus
- Perge i Antalya
- Aspendos i Sillyon
- Side
- Wielkie żarcie
- Sanktuaria i kolej
- Dwa kościerskie muzea
- Płotowo i Lipusz
- Kozie sery i lenistwo
- Do Parszczenicy
- Brno – kości i piwo
- Špilberk
- Brno – muzeum i katedra
starsze w archiwum

