Kolejnym miejscem miała być Villa Romana del Casale, czyli ruiny willi z okresu późnorzymskiego. Dotarcie tam zajęło nam znacznie więcej czasu niż zakładaliśmy, gdyż na drodze, którą mieliśmy się doń dostać, pojawił się znak zakaz ruchu. OK, pojechaliśmy inną drogą dookoła. Chcieliśmy znowu skręcić we właściwym kierunku, a tu… znak zakazu ruchu. Na szczęście inni Włosi mieli ten znak w wyraźnym poważaniu, a my pojechaliśmy za nimi. W pewnym momencie Włosi zniknęli, a my zaczęliśmy się zastanawiać dokąd to nas nawigacja prowadzi, bo drogi po których jechaliśmy wyglądały jakby nikt po tak wąskich, górskich, wąskich i zakręciastych, chociaż zazwyczaj asfaltowych, drogach od dawna nie jeździł. Nie wiadomo jakie parametry trasy ma ustawione nawigacja (wiadomo jakie W. wybrał, nie wiadomo co „ona” pod tym rozumiała), ale dostosowuje się do oczekiwań W. i w końcu (prawie) zawsze doprowadza go do celu. Tak było też i tym razem, dojechaliśmy do płatnego parkingu za placem wypełnionym budkami z małą gastronomią (i wszelakim innym badziewiem pamiątkowym) i musieliśmy obok tego przechodzić idąc do kasy. Włosi mieli możliwość skorzystania z przewodnika (inne nacje pewnie też, ale nie szukaliśmy), można było również zeskanować kod QR i mieć audioprzewodnik na komórce. Przyznajemy, nie testowaliśmy, więc nie wiemy w jakich są wersjach językowych. Po krótkim spacerku dotarliśmy pod pierwsze zadaszone konstrukcje i szczęki nam opadły. To nie tylko chodzi o dużą powierzchnię i stan zachowanych mozaik, ale o ich wygląd. To nie tylko skomplikowane wzory, medaliony z głowami ludzkimi czy zwierzęcymi, statyczne postacie bóstw, ale całe dynamiczne sceny z uczt, polowań, załadunku i rozładunku statku egzotycznymi zwierzętami. Pokazano mozaikami również, że dwuczęściowe stroje kąpielowe i były już znane w starożytności, a nie w połowie dwudziestego wieku, gdy Bardotka je rozpropagowała, przy okazji filmu „I Bóg stworzył kobietę”.
I Bóg stworzył kobietę
Przy okazji ubrane w bikini kobiety pokazywały też, że fitness nie jest nowym wymysłem – jedna z niewiast miała w rękach coś rodzaju hantli, a inne też dynamicznie ćwiczyły rzucając i skacząc. To miejsce trzeba było bezwzględnie zobaczyć.
Ponieważ podziwianie tego cudu archeologicznego zajęło nam dosyć dużo czasu, to W. wykasował z trasy kolejny punkt i ruszyliśmy prosto do nowej kwatery we wschodniej Sycylii w Trappitello w okolicy Taorminy, Agriturismo Terrenia. Prosto to znów było zbyt mocno powiedziane bo nie dość, że znowu nawigacja przypomniała sobie co lubi W. to jeszcze, jak już do nich dojechaliśmy to autostrady tradycyjnie były spowolnione znakami i zablokowanym jednym pasem. Przypomnieliśmy sobie katastrofę drogową, gdy we Włoszech zawalił się wiadukt drogowy, zabijając wiele osób. Podobno po tym dokonano audytu stanu technicznego wszystkich włoskich mostów i znacząca ich liczba wymagała natychmiastowej gruntownej naprawy, czasami od poziomu gruntu. Coś nam się widzi, że i te na Sycylii należą do tej grupy… Zjechawszy z autostrady, przejeżdżaliśmy przez obwodnicę Katanii, a następnie przez serię małych malowniczych miasteczek.
Gdy w końcu dotarliśmy na ulicę św. Filomeny, brama otworzyła się na malutki parking w ogrodzie cytrynowym prowadzącym do restauracji, również należącej do gospodarstwa. Cytryny leżały wszędzie, więc W. ratował je przed rozgnieceniem przez parkujące samochody i później uzupełniał ich sokiem wypijaną o różnych porach dnia i nocy wodę mineralną (tak 4-8 cytryn dziennie – po 1 na szklankę). Po przejściu przez salę restauracyjną i patio dotarliśmy na kwaterę, gdzie czekał na nas pokój z antresolą w zabytkowym budynku. Mieszkanie w zabytku ma swoje „zady i walety”(gra półsłówek). Klimat, drewniane meble, niepowtarzalność, to jedno. Ale klimatyzacja ochładzająca tylko dzienną (dolną) część to już inna bajka. Ciepła woda, na którą trzeba czekać około 10 minut po odkręceniu kranu też do zalet trudno zaliczyć, ale końcu była, a nie my płacimy za tę wodę. Ot, uroki starych domów.
Jak już wspomnieliśmy wyżej, zaraz za drzwiami kwatery znajduje się patio restauracji, normalnym więc było, że gdy tylko zapadł zmierzch ruszyliśmy wypełnić nasze brzuchy czymś konkretnym. Ze zdziwieniem zauważyliśmy, że znaczącą część menu zapełniały różne rodzaje sushi. Rano dopytaliśmy o powód – jest bardzo prozaiczny: popyt wśród młodych Włochów. Poniekąd rozumiemy, bo sami raz w tygodniu wpadamy do naszej ulubionej azjatyckiej restauracji w naszym mieście. A sądząc po obłożeniu stolików, jak i składzie narodowościowym, Laboratorio Gourmet zdecydowanie jest jedną z ulubionych restauracji mieszkańców Trappitello.
Przybliżona trasa przejazdu.Profil wysokościowy dostępny jest po otwarciu „Pokaż na Mapy.cz”


