Po wielu zakrętach i przekroczeniu 1000 m n.p.m. dotarliśmy w końcu do jaskini Altınbeşik w parku narodowym, który przyjął od niej nazwę. I nie tylko przyjął, ale również umożliwił postawienie, 3 km przed jaskinią, budki, w której trzeba było kupić bilet uprawniający do wjazdu samochodu na teren tego parku – no dobrze, to Pan z budki podszedł do samochodu i zasugerował bilet za 100 TRL. Na sugestię, że możemy tu zostawić samochód tylko się uśmiechnął i z uśmiechem powtórzył „do jaskini jest 3 km”. Nie musiał dodawać, że pod górę – to było widać. Wszyscy potraktowaliśmy sytuację jak żart i po 3 km mogliśmy już ujrzeć ten cud przyrody. Z ciekawostek: przy wejściu z parkingu na schody prowadzące w kierunku jaskini, w dwóch wielkich skrzyniach leżały kaski, które należało (chyba) zabrać ze sobą. Już przy samej jaskini, za kolejne 150 TRL, można było wykupić drobną przejażdżkę pontonem po wnętrzu zalanej jaskini. Oczywiście należało ubrać i kask (ten „chyba”), i kamizelkę bezpieczeństwa (była przy kasie; przewodnik ich nie ubrał), chociaż sufit jaskini był bardzo wysoko, a woda stała – jak to w jeziorku. Ponoć w kwietniu i maju woda podnosi się nawet o 3-4 m (co było widać na ścianach) i wtedy wypływająca z jaskini woda zasila rzekę Manavgat. Może to wtedy należy się stosować do znaku zakazu kąpieli stojącego przy podejściu do jaskini. Przy samej jaskini tego znaku nie widzieliśmy, ale jakoś tak nie chciało nam się testować czy i tu obowiązuje. Według opisu przed jaskinią, jest ona częścią końcową całego systemu jaskiń, o długości ponad 5 km, dostępnego niestety jedynie speleologom-płetwonurkom.
Kolejnym i już ostatnim punktem trasy była mieścina o wdzięcznej nazwie Ormana. Jest parę kilometrów od jaskini, a po drodze jest sobie bardzo malownicza wioseczka Ürünlü, przez którą W. przejechał, na wskroś, po wąziutkich uliczkach, jadąc w stronę jaskinki. Zauważył już przy wyjeździe z wioski Altınbeşik Cafe i gdy wracaliśmy zatrzymał tam samochód i wstąpiliśmy na gözleme, ayran i – wreszcie – kawę po turecku. I tu można powiedzieć, że tego właśnie było Erynii do pełni szczęścia potrzeba. Pojedzeni i szczęśliwi, tym razem jadąc obwodnicą Ürünlü, w miarę szybko dotarliśmy do Ormany. W. znalazł od razu wyśmienite miejsce parkingowe – pod samym muzeum. Nie wiemy czy było to muzeum państwowe czy prywatne, i szczerze mówiąc nie jest to aż tak ważne, jeżeli jest ono w starym osmańskim domu i jest aż przeładowane eksponatami życia codziennego ostatnich kilkuset lat (no może dwustu). Tym razem pialiśmy z zachwytu oboje i to za jedyne 150 TRL/os. Po powrocie i kontakcie z Muzeum uzyskaliśmy informacje jak niżej:
(dziękujemy za te informacje)
Po muzeum przyszedł czas na spacer po wiosce – ładnej nam wiosce, z dwoma (co najmniej) meczetami, przy czym zwiedziliśmy jedynie ten postawiony w 1974 r. Trzeba powiedzieć, że wystrojem wnętrz zrobił na nas duże wrażenie. Na Erynię jak zwykle w takich miejscach spłynął amok „ślicznych domków”. I fakt, większość była urokliwa, chociaż w wiosce jest i wiele domów nowych i co najmniej parę rozsypujących się powoli acz skutecznie. W. zwrócił uwagę na bardzo ciekawy sposób budowania murów starych domostw. Mur składał się z poziomych warstw drobnych kamieni, wiązanych poprzecznie kołkami drewnianymi na których leżała warstwa(?) desek i kolejne warstwy kamienno drewniane. Ciekawie wyglądały kołki drewniane wystające zarówno na zewnątrz muru jak i wewnątrz pomieszczeń. Od tych kołków, domy w Ormanie nazywane są guzikowymi (tr. düğmeli evler).
Po obfotografowaniu wszystkiego co się dało i kupieniu kilograma słonecznika (100 TRL) mogliśmy już wracać do hotelu. Tym razem dziękowaliśmy z całego serca nawigacji, że najpierw prowadziła nas drogami pięknymi (i wymagającymi!), a przy powrocie drogami może odrobinę mniej urokliwymi, ale za to pozwalającymi rozwijać większe (od 50 km/h) prędkości. Dzięki temu dotarliśmy do hotelu znacząco przed porą kolacji, a ta wprost była nagrodą dla W. za trud całego dnia. Nie dość że był grilowany antrykot, to jeszcze były gotowane kraby, raki i inne owoce morza, w tym kilka rodzajów sushi. Erynia ze zgrozą patrzyła jak pochłania te góry smakołyków i dowitaminizowuje się jeszcze pakietem owoców. Co ten „olinkluziw” robi z ludźmi…
Altınbeşik i dwie wioski
Szukaj
Kategorie
Lata
…komentarze.
- w. - Będzin – kirkut i zamek
- Erynia - Perge i Antalya
- Pudelek - Perge i Antalya
- w. - Perge i Antalya
- Pudelek - Perge i Antalya
- Erynia - Kozie sery i lenistwo
- w. - Kozie sery i lenistwo
- Pudelek - Kozie sery i lenistwo
- W. - Trzy winnice i wioska
- Mariusz Maślanka - Trzy winnice i wioska
- Erynia - Brno – spacer
- Asia - Brno – spacer
Galeria albumów
ogólne…
RODO
Przydasie
-
Nasze miejsca:
- Alanya
- Altınbeşik i dwie wioski
- W górach Taurus
- Perge i Antalya
- Aspendos i Sillyon
- Side
- Wielkie żarcie
- Sanktuaria i kolej
- Dwa kościerskie muzea
- Płotowo i Lipusz
- Kozie sery i lenistwo
- Do Parszczenicy
- Brno – kości i piwo
- Špilberk
- Brno – muzeum i katedra
- Brno – spacer
- Do Brna
- Urodzinowa niespodzianka
- Winiarnia Begala
- Winiarnia Hornik
- Wisząca kładka i Zamek
- Winiarnia Macik
- Malá Tŕňa II
- Będzin – miasto i Żydzi
- Będzin – nerka i pałac
- Będzin – kirkut i zamek
- Dolní Kounice [2] i Veveří
- Dolní Kounice [1]
- Velké Pavlovice [3]
- Velké Pavlovice [2]
- Velké Pavlovice [1]
- Safranbolu i Hadrianopolis
- Divriği
- Karahan Tepe i Göbekli Tepe
- Herbata i Dara
- Most w Malabadi i Zerzevan Kalesi
- Koty i Ahtamar
- Van – muzeum i twierdza
- Pałac Ishaka Paszy i wodospad
- Śniadanie z kotem… i Kars
- Ardahan, Kars i Katerina
- Przez Goderdzi do Turcji
- Dom rodzinny i winiarnia
- Most i wodospad Machunceti
- Bazar, plaża i ogród botaniczny
- Park dendrologiczny
- Sameba
- W Batumi… deszcz
- Batumi po latach
- Poranek u Daro
- „Przejście/a” graniczne
- Do Sarpi, po latach
- Marina i dwa muzea
- Fort i muzeum fotografii
- Monte i dwa ogrody
- Klasztor i ciastka
- Muzeum i kościół São Pedro
- Blandy’s Wine Lodge
- Spacer… i owocki
- Spacer po Funchal
starsze w archiwum