browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Brno – muzeum i katedra

do albumu zdjęć

Náměstí Svobody

I tak klucząc wśród ciekawostek dotarliśmy na Náměstí Svobody otoczonego bogatymi w ornamenty wszelakiego typu budowlami. Niestety, deszcz mżył coraz mocniej. Erynia przypomniała sobie, że gdzieś w pobliżu jest Informacja Turystyczna. Była, ale niewiele (tym razem) uzyskaliśmy tu informacji, bo parę osób było przed nami. Ruszyliśmy więc w kierunku Moravskégo zemskégo muzeum.
I tutaj to już był szał… W. dostał fotograficznego kociokwiku. Trzy piętra wypełnione ciekawymi eksponatami o bogactwie bardzo nas satysfakcjonującym. Zasugerowano nam zwiedzanie „od góry w dół” zapewne dlatego, że idąc odwrotnie, po pierwszych dwóch piętrach ludzie straciliby siły na oglądanie wystawy na tym piętrze. I w ten sposób historię przechodziliśmy „od tyłu”.
Na trzecim piętrze była bowiem przedstawiona historia Czechosłowacji od roku 1914 (i trochę wcześniej) do końca XX w. Głównie „historia gazetowa”, ale były i mundury armii wszelakich i wielka księga z podpisem Masaryka.
do albumu zdjęć

Muzeum Ziemi Morawskiej


Na piętrze drugim mogliśmy przyjrzeć się historii osadnictwa na terenie Moraw przez ostatnie 11 wieków. Trzeba przyznać, że imponujące były zarówno ilość stanowisk jak i ilość artefaktów. Aż przyjemnie było oglądać pięknie, chronologicznie umiejscowione zabytki. Edynia jakimś dziwnym trafem starała się nie uruchamiać aparatu pozwalając W. szaleć zdjęciowo. A szaleństwo było przyjemnością bo mogliśmy zostawić w szatni mokre okrycia zwierzchnie i niepotrzebne w tej chwili bagaże.
Na piętrze pierwszym znaleźć można było, poświęconą Karelowi Absalonowi, wystawę mineralogiczną i skamieniałości wszelakich od permu poczynając. I tutaj nie ograniczono się do regionu Moraw – aczkolwiek jest on bogaty we wszelkiego typu artefakty – lodowiec tu nie dotarł, a więc wszelkie ciekawostki mineralogiczno-paleontologiczne nie są przykryte kilometrową warstwą piasku, jak na znaczącej części Polski.
Trzeba przyznać, że muzeum zwiedzała z przyjemnością (no może oprócz wystawy sztuki współczesnej) nawet Erynia, która jakiś czas temu, przy muzeum w Měnínskej bramie, zakrzyknęła „hosanna” na wieść, że obiekt jest zamknięty z powodu remontu.
do albumu zdjęć

Katedra Piotra i Pawła

Parę kroków od Muzeum była Katedra Świętych Apostołów Piotra i Pawła – to też ją obejrzeliśmy. Trzeba przyznać, że też z przyjemnością.
W pobliżu niej, na skarpie, są Denisovy Sady, z pięknymi widokami na okolicę. Niestety mżawka, przechodząca w deszcz, utrudniła nam cokolwiek odbieranie piękna tych widoków, nie wspominając o ich uwiecznianiu. Poszliśmy więc dalej w kierunku centrum starego miasta zahaczając o Plac Dominikański z kościołem św. Michała – mają ci tu tych kościołów od groma i trochę. Musi bogate to było miasto, że opłacało się Watykanowi otwierać w nim tyle oddziałów.
do albumu zdjęć

U św. Michała


I tutaj Erynia zaczęła sugerować znalezienie jakiejś jadłodajni. Mijaliśmy co prawda wiele barów typu sushi, ale my chcieliśmy znaleźć jadło czeskie lub morawskie. Wstąpiliśmy więc do Informacji Turystycznej po raz wtóry i przy pustkach tam panujących zdobyliśmy potrzebne nam informacje. Informacje informacjami, ale W. uparł się na rockowy bar M13 przy dworcu głównym. Erynia, zgrzytając zębami, dała się tam doprowadzić, ale zgrzytanie przebiło nawet głośną muzykę tam panującą, gdy okazało się, że z dań obiadowych liczyć możemy jedynie na gulasz.
do albumu zdjęć

czeskie papu

W. zaklaskał przepraszająco uszami i wróciliśmy na stare miasto do restauracji U Třech čertů – Starobrněnská, gdzie co prawda Erynia zamówiła… gulasz, ale W. mógł zamówić golonkę (pierwszy raz jadł golonkę podaną w formie plasterków, ponoć jest i podawana tradycyjnie, ale porcje są bardzo duże), a oboje uzupełniliśmy płyny piwem i laną Kolą (nie Coca-colą – co to było nie wiemy, ale Kofoli akurat nie mieli, a zorientowaliśmy się dopiero gdy postawiono przed nami kufle).
do albumu zdjęć

Klasztorna winiarnia


Pełni i syci wróciliśmy do apartamentu by po chwili oddechu ruszyć do winiarni klasztornej „celem uzupełnienia” doznań o doznania winne. Uzupełnianie okazało się bogatsze niż tyko winne, bo akurat, w winiarni, był koncert tradycyjnej muzyki czeskiej na cymbały, skrzypce, kontrabas i wokal. Było miło! Przeglądając zdjęcia zastanawialiśmy się jak udało nam się nie zrobić wielkich tłumów gości – w tym młodzieży, śpiewającej wraz ze starszymi odtwarzane utwory.
Z ciekawostek – wszystko to było na odcinku kilkuset metrów. Cała droga, z wieloma krążeniami i powrotami, miała długość około 4 km.
poprzedni
następny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.