browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Brno – spacer

Ranek był dość leniwy, bowiem W. musiał odespać swoją wczorajszą pobudkę o 4:21 rano, a za oknem i tak padał deszcz. Przy okazji udało nam się złapać telefonicznie zabieganego Filipa Hlavinkę, który polecił nam bar do degustacji wina Klára Bára Wine Café. Jak dotrzemy, to sprawdzimy. Na razie przeszło nam realizować plan Erynii, którego punkty przekazała jeszcze w domu W. Oczywiście, W. przeczytał i natychmiast zapomniał, bo i tak nie ma pamięci do nazw, a trasę pamięta (i to przez wiele lat) dopiero gdy chociaż raz ją pokona. I w ten sposób trasa „zrobiła się sama”.
do albumu zdjęć

Dworzec kolejowy


W. pamiętał, z wieczornego spaceru, dworzec kolejowy, schody i obok nich azjatyckie sklepy spożywcze. Oczywiście trzeba było zobaczyć wystrój dworca tak z zewnątrz – z drutami w tle, jak i wewnątrz – z ludźmi na pierwszym planie. Trzeba przyznać, że obie strony były bardzo interesujące. Podobnie było ze sklepami azjatyckimi na przeciw dworca. Jeden z nich był, tak jakby małym sklepem samoobsługowym, drugi, też samoobsługowy, to już było cudo – jak połączenie hurtowni z zieleniakiem (przed wejściem stały półki z zieleniną świeżą i pachnącą). A w środku – do wyboru, do koloru pełen wybór wszystkiego do przygotowywania dań azjatyckich. Aż nam się oczka zaświeciły, ale na zakupy to czas jeszcze przyjdzie – noszenie ciężarów przy zwiedzaniu nie należy do przyjemności.
Oczywiście W. zapomniał o tym gdy tylko otarł się o sklep z owocami tropikalnymi gdzie w witrynie leżał kolczasty owoc kojarzący mu się z durianem. W sklepie nie dało się wyczuć zabójczego zapachu, a ekspedient poinformował go, że to jest jackfruit (owoc chlebowca różnolistnego). W. to nie przeszkadzało i przy okazji kupił jeszcze jakieś dziwne czerwone jabłko i owoc kakaowca. Na pytanie o źródło takiego towaru, poinformowano nas, że firma ma własne farmy w Ugandzie i w Indonezji (Uganda farmers).
do albumu zdjęć

w klasztorze


Po drodze do tego sklepu, zdążyliśmy jeszcze wstąpić do Mňau Café w dawnym klasztorze gdzie uwiodły nas piękne, wielkie koty i spokój wirydarza wśród zarośli – była tam też kwiaciarnia z roślinami nie tylko kwitnącymi. Przy kawiarni była też winiarnia klasztorna, ale jeszcze zamknięta – co się odwlecze to nie uciecze.
do albumu zdjęć

spacer po mieście

Jakby tego było mało, całkiem niedaleko znaleziono inny sposób zagospodarowania pomieszczeń poklasztornych – drogerię. Nie dość, że miała pięknie wymalowane sufity (odrestaurowane malowidła klasztorne) to jeszcze była wyśmienicie – i ciekawie – wyposażona. Nigdzie dotąd W. nie wdział drogerii, w której szampony, czy płyny do prania można było kupować nalewając je ze zbiorników z kranami. Kawałek dalej wstąpiliśmy jeszcze do cukierni na strudle makowe, według W. z wyśmienitym stosunkiem maku do ciasta!
do albumu zdjęć

u św. Józefa

W pobliżu był również kościół św. Józefa, więc po oblizaniu palców obejrzeliśmy i jego wnętrza – z zewnątrz wygląda cokolwiek „plamiście” – remont fasady trwa już wiele lat. I tutaj, w jednym z pomieszczeń natknęliśmy się na ciekawostkę. Wewnątrz kaplicy ze schodami prowadzącymi do ołtarza, pod który znajdowała się przeszklona trumna (pełna!), było coś sześciennego, wymalowanego z zewnątrz i z drzwiami na przestrzał. To była kaplica wybudowana wewnątrz kaplicy.
Chodząc po pięknych, acz zapłakanych deszczem, ulicach nie sposób było nie zajrzeć w bramy, za którymi zazwyczaj czekały nas miłe niespodzianki. Zazwyczaj były to uroczo zagospodarowane podwórka czasem ukwiecone, a czasami z konsulatem honorowym RP w Domu Trzech Książąt. Jednym z takich „podwórek” było, to przy Starym Ratuszu.
do albumu zdjęć

Stary Ratusz

W przejściu powitał nas, wiszący u powały – krokodyl („…krokodyla daj mi luby”), z którym związana jest legenda i to niejedna, a za przejściem był drobny dziedziniec z arkadami i schodami prowadzącymi na wieżę widokową. Oczywiście wstęp płatny – ale warto było, chociaż krużganek widokowy był stosunkowo wąski i ludzie się o siebie ocierali przechodząc. Po zejściu z wieży odwiedzić mogliśmy jeszcze salę wyglądającą na salę ślubną, z bardzo ciekawymi witrażami (stare nie były, ale pasowały do historycznego wystroju miasta). W tym samym budynku była i sala kryształowa – koncertowa.
do albumu zdjęć

Zelný trh


Parę kroków od Ratusza, mamy wrażenie, że na brneńskim starym mieście, wszędzie jest parę kroków, mieliśmy okazję obejrzeć Zelný trh, który służy miastu jako targ warzywny już od XIII w. Oprócz straganów, które otwarte były mimo deszczu, można było z ciekawością obejrzeć mogliśmy również architekturę dwóch teatrów i parę rzeźb, w tym śliczne fontanny z rzeźbami płazów i gadów (nad)wodnych.
Z ciekawostek nadmienić należy, że na placu tym znajduje się również zejście do labiryntu podziemnego (nie skorzystaliśmy) i sklep z serami – skorzystaliśmy z zachwytem wielkim!
poprzedni
następny

2 odpowiedzi na Brno – spacer

  1. Asia

    O Brnie i okolicach myślę już od jakiegoś czasu. Zaplanowany wstępnie termin to listopad, a co z tego wyjdzie, zobaczymy. 🙂 Na razie przede mną mały remont (nawet po małym sprzątania jest dużo) i zaćma taty. I tak się to kręci. Pozdrawiam Was serdecznie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.