browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Do Brna

Znowu trafiły nam się dwa dni wolnego, co w połączeniu z sobotą i niedzielą dało całkiem ładny długi weekend. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że im bliżej wyjazdu, tym prognozy pogody były gorsze, a nawet niż, ponoć genueński, zdobył sobie nazwę: Borys. No nic, będziemy fotografować kałuże.
Tradycyjnie wyjechaliśmy po pracy, licząc na to, że dojedziemy do apartamentów przed 20:30 (o tej godzinie zamykają bramę i trzeba się bawić kodami by ją otworzyć). Przejechaliśmy nawet nie tak bardzo zatłoczoną A4 i A1, co nas mile zaskoczyło. Autostrady czeskie też nie były najgorsze pod tym względem. W Brnie mieliśmy wjechać na darmowy acz zamykany parking, na jedno z miejsc przynależnych do apartamentów. Teoria była wspaniała, ale wyglądało na to, że co prawda zdążyliśmy dojechać przed zamknięciem bramy, ale wyglądało na to, że wszystkie wyznaczone miejsca parkingowe były zajęte, a było na tyle późno, że nawet nie było kogo zapytać, gdzie w takim razie możemy stanąć, by nie zaliczyć „pokuty”. Erynia znalazła w kącie jeszcze jedno wolne miejsce z opisem Airbnb/Booking, pod co się łapaliśmy. Miejsce było wolne, bo trudno dostępne. W., wytrenowany na parkingach w Sienie, poskładał się parę razy samochodem i wjechał. Wydobyliśmy klucze ze skrzyneczki na kod i zabraliśmy bambetle do apartamentu. Budynek w czasach PRL-u – wróć, Czechosłowacji – był biurowcem, i zostały w nim nawet windy pamiętające tamte czasy, ale apartamenty zostały niedawno odnowione, i mają wszystko czego trzeba, za wyjątkiem klimatyzacji. Było gorąco jak u nas na poddaszu. Jak tam ludzie dają radę, kiedy jest naprawdę upał? Wiatraczek (był) to jednak za mało.
do albumu zdjęć

Brno wieczorem

Po drobnym ogarnięciu się wyszliśmy jeszcze na drobny spacer w kierunku Starego Miasta, chcąc się załapać na jakąś późną kolację. Przeszliśmy pod torami, po lewej zobaczyliśmy całkiem ładny dworzec kolejowy, po prawej Hotel Grand. Tu Erynia mruknęła, idziemy dalej, restauracje hotelowe są drogie. I wylądowaliśmy w obiekcie o międzynarodowej nazwie „Garden”, w równie międzynarodowym towarzystwie. Oboje rzuciliśmy się na piwo Kozel Černý. W. wybrał żeberka, które go zawiodły, bo okazały się duszone w marynacie z pomidorami zamiast grillowane, zaś Erynia kaczą nogę (mięciuteńką) z dodatkami, które nie dorosły do poziomu powyższej. Pierwszy raz trafiliśmy na kluski ziemniaczane o konsystencji zakalca. Deser o enigmatycznej nazwie „czekolada” okazał się fondant czekoladowym z wiśniami i orzeszkami piniowymi podany z gałką lodów z owoców leśnych o bardzo intensywnym smaku. I właśnie przy deserze Erynia zauważyła serwetkę różniącą się logiem od restauracyjnej. Było na niej napisane „Grand Hotel”… A jednak wylądowaliśmy w hotelowej restauracji. Przypomniały nam się bezowocne poszukiwania hotelu „robotniczego” na wschodzie Turcji. Widać te gwiazdki są nam pisane. Uchachani (co to piwo robi z ludźmi), wróciliśmy do apartamentu, rzut beretem od starego miasta.
poprzedni
następny

3 odpowiedzi na Do Brna

  1. Pudelek

    Kozel Černý? A fee, nawet Czesi prawie tego nie piją 😛

    • Erynia

      Przyznaję, że w kwestii piwa jesteśmy raczej ignorantami. Oboje wolimy wino, natomiast nie mamy nic przeciwko dywersyfikacji trunków. Chętnie skorzystamy z podpowiedzi, czym by się tu napoić, następnym razem w Czechach.

    • W.

      Gdyby nie pili (nawet prawie) to by sprzedawcy nie kupowali i nie oferowali… No chyba że zadziałało Prawo Kopernika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.