browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Alanya

W ostatni turystyczny dzień ruszyliśmy na wschód, do Alanyi. Auto zaparkowaliśmy na płatnym parkingu przy porcie, między jaskinią, a stacją kolejki.
Zaczęliśmy zwiedzanie od jaskini Damlataş, zwanej po turecku „kapiącym kamieniem”, od wielkiego zagęszczenia stalaktytów w jej wnętrzu. Co prawda odkryto ją dopiero w 1958 r., w czasie budowy portu, ale nie zlekceważono takiej okazji uatrakcyjnienia pobytu w mieście (a przy okazji i zarobku) i pięknie przygotowano ją do zwiedzania. Cena mile nas zaskoczyła (10 TRL), jednak po wejściu zrozumieliśmy dlaczego – można jaskinię obejść w kilka minut. Warto jednak zejść po schodkach na dół, spocząć na drewnianych ławeczkach
do albumu zdjęć

Jaskinia Damlataş

i podziwiać dobrze oświetlone otoczenie. Jeszcze bardziej jaskinię docenią astmatycy, gdyż ponoć klimat jaskini ma zbawienny wpływ na ich chorobę, czego nie stwierdziliśmy, gdyż żadne z nas nie choruje na astmę. Stwierdziliśmy natomiast dużą wilgotność we wnętrzu jak również wysoką temperaturę jak na jaskinie: 22°C. Trochę się gotowaliśmy w długich rękawach, przezornie zabranych ze sobą.
do albumu zdjęć

Alanya - twierdza

Po wyjściu z jaskini przeszliśmy do kas kolejki linowej, gdzie cena za kilkuminutową przejażdżkę w obie strony wynosiła też 10, ale euro, od osoby. Stacja górna znajduje się kilometr od trzynastowiecznej cytadeli. Postawiono ją już w czasach hellenistycznych, na wzgórzu górującym nad miastem, ale obecne fortyfikacje są pozostałością po Seldżukach, którzy zdobyli ją na początku XIII w. Można do niej dotrzeć po wytyczonych na drewnianych podestach ścieżkach i schodkach, przechodzących przez mury zewnętrzne, ładnie utrzymany park, obok restauracji, działającego meczetu (była pora modlitwy), rzecz jasna mini bazaru (bedestenu z pamiątkami), oraz cysterny. Wejście do samej cytadeli kosztowało 12 € od osoby, co biorąc pod uwagę jej zawartość (głównie tablice ze zdjęciami z wykopalisk i artefaktów), wydało nam się ceną mocno wygórowaną. Rzecz jasna można było dostać audioprzewodnik za dodatkową opłatą, ale sobie go odpuściliśmy. Sytuację ratowały przepiękne tureckie koty oraz widoki na Alanyę. Te są nie do podrobienia.
do albumu zdjęć

Czerwona Wieża


Po zjechaniu kolejką, podjechaliśmy autem na kolejny parking pod samą Czerwoną Wieżą (tr. Kızıl Kule), zwaną tak od czerwonego koloru cegły, z którą jest wyłożona od zewnątrz. Cena za wejście to 150 TRL, obejmuje również wstęp do położonej kilkaset metrów dalej stoczni z czasów osmańskich. Po wejściu do wieży Erynia zaczęła pluć sobie w brodę, dawno nie wchodziliśmy po tak niewygodnych wysokich kamiennych i wyślizganych stopniach. A pięter było parę, każde można było obejść wewnętrznymi krużgankami. Na szczycie przywitał nas szeroki plac i… jeszcze jedno piętro. Widoki z góry wynagradzały trudności: marina i morze, a z drugiej strony, ciągnące się daleko mury obronne i po ich lewej stronie dzielnica z tradycyjnymi domkami, a także dawne trzynastowieczne stocznie.
do albumu zdjęć

Alanya - stocznie

Do stoczni tych poszliśmy ścieżką wytyczoną po wewnętrznej stronie murów obronnych. Przeszliśmy drewnianymi kładkami przez wszystkie pięć doków. Każdy z nich zawiera łódź bądź statek w różnych stadiach budowy, narzędzia szkutnicze oraz przykłady zmian w kształtach i wykonaniach kotwic. Od kamieni z dziurą, przez które przechodziła lina, po już bardziej zbliżonych do współczesnych łączących specjalnie ukształtowane gałęzie drzew z obciążającymi je kamieniami.
do albumu zdjęć

Marina


Dzień zakończyliśmy w marinie, podziwiając (W.), lub patrząc ze zgrozą (Erynia), na tureckie wyobrażenia statków pirackich. A trzeba przyznać, że Turcy mają bujną wyobraźnię.
 

Do regionu Riwiery Tureckiej podchodziliśmy latami niczym pies do jeża, mając świadomość jej popularności, a co za tym idzie: wszechobecnej komercji oraz dzikich tłumów dzikich turystów. Ci ostatni występują w dużo mniejszym stężeniu po sezonie, zaś komercję staraliśmy się ignorować i po wynajęciu samochodu wędrowaliśmy po naszemu, choć mamy wrażenie, że zarówno hotele, biura podroży, internet (odpowiednie pozycjonowanie stron), a nawet informacje turystyczne, robią wszystko, by wepchnąć turystę w ramy wycieczek zorganizowanych.
Nie z nami te numery.
Korzystając z wolności wyboru, przekonaliśmy się naocznie, że region ten (historyczna Pamfilia) zdecydowanie jest wart dłuższej wizyty, lub kolejnych wizyt.
poprzedni

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.