browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Brno – kości i piwo

Wieczorem dnia poprzedniego, niezrażona prognozą pogody, Erynia przygotowała spis miejsc do dooglądania po przespaniu nocy. Noc została przespana, prognoza pogody się sprawdziła (deszcz, temperatura 13°C, odczuwalna 9°C z powodu silnego wiatru) więc ruszyliśmy, świtkiem koło południa, na stare miasto. Osłaniając się (a czasami i aparaty) od wiatru i deszczu parasolami szliśmy, robiąc niekiedy zdjęcia mokrego świata, w kierunku kościoła św. Jakuba.
do albumu zdjęć

u św. Jakuba

Od frontu kościół był zamknięty rusztowaniami, przeszliśmy więc do bocznego wejścia, w którym powitały nas dźwięki organów na część nieszczęśników ślub biorących. Nie przeszkadzając zbytnio w tej podniosłej ceremonii obejrzeliśmy wnętrze kościoła i ruszyliśmy do pobliskiego ossuarium gdzie podobny nastrój był w pełni uzasadniony (według W. był znacznie lepszy!).
do albumu zdjęć

Ossuarium

Trzeba przyznać, że opiekunowie tego podkościelnego cmentarzyska dobrze się sprawili układając kości w zgrabne słupy (no dobrze – kolumna była jedna) i równe wypełnienia przestrzeni między murami. Wyśmienita praca dla psychopatów (lub grabarzy, lub archeologów, bo dzieci do układania „klocków” to tam chyba nie wpuścili). W. pamięta podobne układanki z Kaplicy Czaszek w Karpaczu, i trochę mniej poukładane z lat 70′ z klasztoru w Wigrach, ale to ossuarium przebiły je kunsztem ułożenia elementów. Cena spaceru wśród szczątków ludzkich była dosyć znacząca (160 Kč/os. – około 30 zł/os.), lecz czego się nie zrobi dla unaocznienia sobie starej prawdy „memento mori”.
do albumu zdjęć

Moravské Náměstí

Kilkadziesiąt metrów dalej, na Moravské Náměstí, stał koń z (za)dłuuuuugimi nogami za to cokolwiek bezpłciowy, dosiadany przez delikwenta z zakutym łbem – jakby to nie mógł nawet podnieść przyłbicy „do zdjęcia”. Pobliski kościół był zamknięty, deszcz nie zmniejszył swej intensywności tworząc coraz bardziej nastrój barowy. Jakimś dziwnym przypadkiem pojawiło się na naszej drodze miejsce odpowiadające temu nastrojowi Restauracja U Tomana z własnym, warzonym na miejscu piwem. Na dodatek okazało się, że możliwa była degustacja pięciu produkowanych tutaj piw.
{Opis piw z degustacji}
do albumu zdjęć

U Tomana


Trzeba przyznać, że obsługa była również bardzo dobra, mimo tego, że wstępnie zrezygnowaliśmy z przekąsek, to po pierwszym zdegustowanym piwie (100ml) barmanka podeszła, spytała o wrażenia, zasugerowała drobne przekąski i okazało się, że były nie tyle drobne co dobre (zapiekane w cieście krążki cebulowe i czipsy – świeżo przygotowane, chociaż jak na W. odrobinę zbyt słabo przypieczone). Za to stało się coś dziwnego, a nieoczekiwanego – W. z własnej i nieprzymuszonej woli maczał krążki i czipsy w sosie majonezowym i barbecue.
Po takim opilstwie – dobre było – i obżarstwie – dobre było – pozostało nam już tylko skierować drogi do apartamentu. Po drodze zahaczyliśmy o sklep z azjatyckimi produktami spożywczymi wydając znacznie więcej niż w ossuarium, bo w końcu „memento mori”, ale póki życia póty przyjemności (dum vivitis, gaudete).
Po drobnym odpoczynku zabrzmiały surmy bojowe, którymi Erynia zasugerowała szarżę na wina w winiarni klasztornej. Cóż było robić, W. ani pisnął i po chwilach paru mieliśmy już okazję spróbować paru win i burcaku, pod talerz serowo-kiełbasiany. To był smacznie strawiony… czas. Przy okazji trafiliśmy na zespół Filharmonii Brneńskiej, a zasugerowała nam to ich bawełniana siatka z imionami:

Leoš
Bedřich
Wolfgang
Antonín
Ludwig

W miarę szybko dopasowaliśmy do nich nazwiska:

Bedřich Smetana
Wolfgang Amadeusz Mozart
Antonín Dvořák
Ludwig van Bethoven


 
 
 
 
 
 
i tylko nie potrafiliśmy dopasować nazwiska do pierwszego imienia na liście. Oczywiście W. musiał odpytać zupełnie obcą mu osobę o to imię. Zapytany muzyk podał nam odpowiadające temu imieniu nazwisko: Janáček. Zupełnie niechcący doedukowaliśmy się muzycznie. Słusznie prawią, że podróże kształcą.
Wracając do apartamentu, zauważyliśmy, że deszcz przestał padać.

Dygresja:

W okolicy deszcz padał nadal. Spadło go nawet miejscami ponad 400 mm (400 l/m²). W efekcie, i w Czechach, i w południowej Polsce rzeki wystąpiły z brzegów wywołując katastrofalne powodzie, porównywalne z tymi z 1997 r.
Wracając następnego dnia do Polski, mieliśmy okazję oglądać drobny ułamek tego co się działo (autostrady są na nasypach), ale i tak w paru miejscach czekały nas objazdy.

Austria i Węgry też zostały podtopione, ale odrobinę później.
Dunaj musiał zebrać wodę z okolicy.

poprzedni

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.