Kilkadziesiąt metrów dalej, na Moravské Náměstí, stał koń z (za)dłuuuuugimi nogami za to cokolwiek bezpłciowy, dosiadany przez delikwenta z zakutym łbem – jakby to nie mógł nawet podnieść przyłbicy „do zdjęcia”. Pobliski kościół był zamknięty, deszcz nie zmniejszył swej intensywności tworząc coraz bardziej nastrój barowy. Jakimś dziwnym przypadkiem pojawiło się na naszej drodze miejsce odpowiadające temu nastrojowi Restauracja U Tomana z własnym, warzonym na miejscu piwem. Na dodatek okazało się, że możliwa była degustacja pięciu produkowanych tutaj piw.
{Opis piw z degustacji}
Trzeba przyznać, że obsługa była również bardzo dobra, mimo tego, że wstępnie zrezygnowaliśmy z przekąsek, to po pierwszym zdegustowanym piwie (100ml) barmanka podeszła, spytała o wrażenia, zasugerowała drobne przekąski i okazało się, że były nie tyle drobne co dobre (zapiekane w cieście krążki cebulowe i czipsy – świeżo przygotowane, chociaż jak na W. odrobinę zbyt słabo przypieczone). Za to stało się coś dziwnego, a nieoczekiwanego – W. z własnej i nieprzymuszonej woli maczał krążki i czipsy w sosie majonezowym i barbecue.
Po takim opilstwie – dobre było – i obżarstwie – dobre było – pozostało nam już tylko skierować drogi do apartamentu. Po drodze zahaczyliśmy o sklep z azjatyckimi produktami spożywczymi wydając znacznie więcej niż w ossuarium, bo w końcu „memento mori”, ale póki życia póty przyjemności (dum vivitis, gaudete).
Po drobnym odpoczynku zabrzmiały surmy bojowe, którymi Erynia zasugerowała szarżę na wina w winiarni klasztornej. Cóż było robić, W. ani pisnął i po chwilach paru mieliśmy już okazję spróbować paru win i burcaku, pod talerz serowo-kiełbasiany. To był smacznie strawiony… czas. Przy okazji trafiliśmy na zespół Filharmonii Brneńskiej, a zasugerowała nam to ich bawełniana siatka z imionami:

Leoš
Bedřich
Wolfgang
Antonín
Ludwig

Bedřich Smetana
Wolfgang Amadeusz Mozart
Antonín Dvořák
Ludwig van Bethoven
i tylko nie potrafiliśmy dopasować nazwiska do pierwszego imienia na liście. Oczywiście W. musiał odpytać zupełnie obcą mu osobę o to imię. Zapytany muzyk podał nam odpowiadające temu imieniu nazwisko: Janáček. Zupełnie niechcący doedukowaliśmy się muzycznie. Słusznie prawią, że podróże kształcą.
Wracając do apartamentu, zauważyliśmy, że deszcz przestał padać.

Dygresja:
W okolicy deszcz padał nadal. Spadło go nawet miejscami ponad 400 mm (400 l/m²). W efekcie, i w Czechach, i w południowej Polsce rzeki wystąpiły z brzegów wywołując katastrofalne powodzie, porównywalne z tymi z 1997 r.
Wracając następnego dnia do Polski, mieliśmy okazję oglądać drobny ułamek tego co się działo (autostrady są na nasypach), ale i tak w paru miejscach czekały nas objazdy.
Austria i Węgry też zostały podtopione, ale odrobinę później.
Dunaj musiał zebrać wodę z okolicy.