Po jednym dniu na plaży nie chcieliśmy się zbyt wystawiać na słońce. Postanowiliśmy więc pozwiedzać okolicę, zalesione zbocza gór Ossy. Nie chodziliśmy zbyt daleko bo nazajutrz mieliśmy pojechać na Skiathos, a wyjazd miał być wcześnie rano. Niestety wieczorem dowiedzieliśmy się, że wycieczka odbędzie się w późniejszym terminie bo na południu jest sztorm. Następnego dnia obudziliśmy się więc bladym świtem koło południa, a tu słońca zza chmur nie widać.
Jedyną wycieczką fakultatywną, którą zamierzaliśmy od samego początku wykupić, a która okazała się, dodatkowo, rekompensatą za straty… była wycieczka na wyspę Skiathos.
Erynię zawiało tam bo-tam-jej-jeszcze-nie-widzieli, a W. zacierał łapy na myśl o owocach opuncji – oczywiście się do tego nie przyznawał, tylko się uśmiechał pod nosem. Wstaliśmy wczesnym świtem, dowieziono nas autokarem do Achilleio, zamustrowaliśmy sie na statek wycieczkowy Kostasa Dimitriou i w drogę. Kostas znany jest na całym wybrzeżu (i nie tylko) z dobrej zabawy na statkach. A że chłop jest morowy to, lat temu parę, zakochała się w nim miss Holandii (inni mówią, że archeolog) i została „na dłużej”, czyniąc go szczęśliwym ojcem czwórki (my widzieliśmy trójkę) wyśmienitych dzieciaków i właścicielem statków wycieczkowych. No może nie uczyniła właścicielem, ale czego mężczyzna nie zrobi dla ukochanej kobiety! Droga trwająca parę godzin (w każdą stronę) umilana była muzyką, tańcami i Metaxą (szczególnie w drodze powrotnej) pitą wprost z butelki – przez kranik. Droga i wysepki były bardzo malownicze, szczegółów drogi i wyspy opisywać nie będę. Sami zobaczcie. Dodamy tylko, że na tej wyspie były kręcone niektóre sceny filmu – „Mamma mia”. Swoistą atrakcją jest jeden z najkrótszych pasów startowych Europy z samolotami lądującymi tuż znad zatoczki.
Zaraz po przycumowaniu na Skiathos W. zniknął. Wrócił po jakimś czasie z reklamówką pełną owoców opuncji. Łap już nie zacierał tylko się po nich drapał. Po zwiedzeniu miasta należało się posilić przed dalszą drogą. Wybraliśmy „portową” tawernę Stamatis. To co że pod turystów – nie zawiedliśmy się na niej, jedzenie było wyśmienite. Po obiedzie wróciliśmy na statek i popłynęliśmy na plażę Koukounaries, ponoć jedną z najpiękniejszych plaż świata. W tym roku plaża była wyjątkowo pusta – Anglicy i Niemcy nie dopisali. Erynia przyznała się bez bicia, że po takiej rekomendacji plaża ją rozczarowała. Po odjęciu infrastruktury i koloru wody niejedna polska plaża mogłaby śmiało konkurować z Koukounaries. Ponieważ nie chcieliśmy się gnieść w tłumie plażowiczów poszliśmy na spacer przez piękny las piniowy by w spokoju poleżeć z drugiej jego strony – w cieniu.
Wróciliśmy do Kokkino póżnym wieczorem, trochę bardziej weseli niż wyjeżdzaliśmy, mimo że (z Erynii) już Metaxa co nieco wywietrzała.
W. jak zwykle nie pił – nie lubi alkoholu.
Z pewnością.
Przy okazji, gratuluję udanego bloga 🙂
Fajny wpis. Szkoda tylko, że tak mało napisałaś o samym Paleos Panteleimonas. Opis z jaką trudnością tam dotarliście, sprawił, że byłam ciekawa jak tam jest. A tu lipa – nic nie napisałaś:) Pozdrawiam
Bo cytując Skaldów: „nie o to chodzi, by złowić króliczka, ale by gonić go”. 😉 Do Paleos Pantaleimonas dotarliśmy już o zmierzchu, spędziliśmy tam około dwóch godzin i nie za wiele zobaczyliśmy. Ciche, spokojne, klimatyczne miejsce. Z tego co pamiętam, wieś położona jest na zboczu Olimpu (piękne widoki na morze!), nie da się tam jeździć samochodem – utrudniają to strome uliczki albo głównie schody. Zresztą przed samym wjazdem do miasta jest szlaban a obok mały parking. Za szlabanem można już tylko spacerować. Ponadto jednolita architektura – kamienne domy. Rezydent mówił, że jest „prikaz”, by wszystkie nowe domy były budowane z tradycyjnych materiałów i wyglądem oraz wysokością nawiązywały do tych tradycyjnych budynków. Ponoć wszyscy grzecznie stosowali się do nakazu, gdyż w przeciwnym razie musieliby rozebrać budynek na własny koszt i zapłacić potężną grzywnę. Reklam brak – szkoda że w Polsce jeszcze na to nie wpadli.
Były też i restauracje, i sklepy, ale ponieważ było już późno, a i sezon się kończył, to niewiele ich było otwartych.
Oj to spodobałoby mi się tam na pewno 🙂 Uwielbiam takie klimatyczne miejsca 🙂
Klimat był rzeczywiście specyficzny. Spokój, ruch wyłącznie pieszy, miasteczko w starym stylu na zboczu z widokiem na riwierę olimpijską. Cudo. Niestety jako niezainteresowani nie sprawdzaliśmy bazy noclegowej.