Delta Dunaju
Mała dygresja Erynii: słonina po ubiciu świniaka została pokrojona na plastry o półtoracentymetrowej grubości, włożona na tydzień do soli, uwędzona w ciepłym dymie i konserwowana w soli. W smaku przypomina sało. Kocham ten kraj! Koniec dygresji.
Podróż zaczęła się dłuższym płynięciem po głównym kanale aż do kanału 35 mili. Następnie, jakiś kawałek przed ukraińską granicą, skręciliśmy w kierunku Lacul Nebunu (rum.Jezioro Szaleńca) nazywającego się tak od „szalonego” Rosjanina, który żył na jednej z jego wysepek i nie chciał się z niej wyprowadzić.
Po drodze zacumowaliśmy przy chatce zaprzyjaźnionego rybaka, któremu przewodnik wręczył siatę chleba (samo pieczywo niewarte uwagi – białe, na oko dmuchane). Podobno robi tak każdy „pływający” znajomy, a w zamian rybak odwdzięcza się rybami (rzecz jasna poza okresem ochronnym, hm…). W międzyczasie zostaliśmy obskoczeni przez cztery bardzo towarzyskie psy, dzięki czemu nasze ubranie zaczęło przybierać jednolity kolor – szary. Nic to, wypierzemy w domu, ale za to radości wymieniliśmy sporo. Przewodnik zwrócił nam uwagę na tabliczkę ze skrótem G.V.U. – ponoć to stowarzyszenie tych, którzy mają zawsze mokre szyje (a przynajmniej tak wynikało z jego tłumaczenia). Na nasze: to Ci, co nie wylewają za kołnierz. Sam przewodnik przyznał się, że również należy do tego stowarzyszenia…
Sama Delta przypominała nam nieco Jeziorak i kanał Elbląski, z tym że była wielokrotnie szersza. Gwoli ścisłości należy dodać, że poziom wody był w zakresie stanów wysokich. Przy stanie niskim, przewodnik przyznał że i jemu zdarzyło się raz zgubić z wycieczką, a zna te wody od lat na oko pięćdziesięciu… Przy okazji porozmawialiśmy również o pieniądzach za wstęp na deltę, i tutaj Mircea nas zaskoczył. Za całoroczne prawo do wędkowania na delcie opłata wynosi 10€ (bez żadnych przynależności, szkoleń i egzaminów), a za prawo pływania po delcie 25€. Aż nas zatkało, i zrobiło sie nam głupio – wędkarze wiedzą ile coś takiego kosztuje w Polsce, dla niewędkarzy: jest to kwota kilkuset złotych (przykładowy link). Zresztą inne ceny też są ciekawe, za wejście do rezerwatu: 5Lei/dzień, 15Lei/tydzień i 30Lei/rok. Dla porównania informacje o wynagrodzeniach w Unii Europejskiej. Aż ciśnie się na ustach wypowiedź „Starego Górala”: owcę się strzyże, a nie obdziera ze skóry.
Może nie widzieliśmy wszystkich gatunków zwierzyny zamieszkującej deltę (było zimno i wietrznie) – chociaż parę orłów i innych ptaszydeł żeśmy widzieli – za to przegląd wszystkiego co może pływać z ludźmi na pokładzie mieliśmy wielki. Od kajaków i motorówek do pchaczy i statków hoteli, o okrętach wojennych nie wspominając – zasugerowano nam, by ich nie fotografować. Bez względu na wszystko Erynia była ukontentowana siedmiogodzinną żeglugą w miłym towarzystwie w otoczeniu pięknej przyrody, tym bardziej, że jeszcze nie było komarów. W. jest szczęśliwy gdy Erynia jest szczęśliwa! (i vice versa – dopisek E.) Dodatkowym „uszczęśliwiaczem” był obiad w restauracji przyhotelowej. Wszyscy pytani o dobrą regionalną restaurację w Tulczy, jako pierwszą wskazywani tę przy Hotelu Select, w którym mieszkaliśmy. Trochę trudno nam było w to uwierzyć, bo w menu dzień wcześniej rzuciły nam się do oczu głównie pizze, spaghetti i lasagne. Chociaż uczciwie przyznajemy, że ciorba de peste była dobra. No nic, tym razem dokładnie przejrzeliśmy kartę i wyczailiśmy co następuje: oboje rybną przystawkę (rybią ikrę w sosie oraz plastry pysznej wędzonej ryby, podane z grillowanym pieczywem), W. gulasz dobrudżański, podawany rzecz jasna z mamałygą, a Erynia karpia w interesującym sosie podanego z mamałygą i, rzecz jasna, ostrą marynowaną papryczką. Niniejszym odszczekujemy wszystkie niecne uwagi na temat hotelowej kuchni – wszystko było bardzo smaczne i syte.
W ten to sposób cały dzień był dniem pełnym satysfakcjonujących nas przeżyć.