Remonty nie sprzyjają podróżom więc i nam niespecjalnie udawała się walka z przeciwnościami. W końcu jednak ulegliśmy przeznaczeniu i Erynia powiedziała: „jedziemy”. Tym razem zrealizowaliśmy początek (mamy nadzieję ) serii odwiedzin
Orlich Gniazd. W. wymyślił sobie, że od najdalszego (tym razem – wcześniej już parę
zwiedziliśmy) więc padło na
Olsztyn pod Częstochową. Zamek z piękną historią, niestety dzisiaj już jedynie ruina nad wapienne ostańce wystaje. Trudno nazwać renowacją te parę „poprawek” i zabezpieczeń, ale ciekawe jest co innego. Wejście na teren zamku jest płatne (5zł od osoby), ale kasę łatwo ominąć wchodząc przez parę bram bocznych (trudno je nawet nazwać bramami bo zamknięć nie mają), a „od tyłu” to już nawet ogrodzenia brak. Podobnie ma się sprawa z parkingiem (5zł od samochodu). Za to parking płatny ma tę zaletę, że w pobliżu są i jadłodajnie (bar, restauracja, karczma i co kto chce) i sklepy pamiątkarskie. Nas szczególnie zainteresował jeden sklepik w którym W. mógł sobie porozmawiać z właścicielem o minerałach i skamieniałościach, które zbiera on w okolicy (i nie tylko). Część z nich sprzedaje – a jest w czym wybierać. Jeszcze jedna cecha tego regionu rzuciła nam się w oczy – śmieci! Erynia pokazywała kły szczególnie gdy wspomniała opłaty za wejście. Ale ogólnie rzecz biorąc okolica była malownicza, szczególnie że W. nie ograniczał się do zwiedzania ruinek (W. „bo nic tam nie było do zwiedzania”), a raczej pałętał się po okolicznych skałkach – skąd rozciągały się malownicze panoramy w tym część obejmowała ruinki. Z ciekawostek odnotować należy spotkanie Meksykanina z Czarnogórcem, przy czym Meksykanin spacerował w podkoszulku z krótkim rękawem (temperatura około 10°C i silny wiatr).
Zapoznając się z informacjami zawartymi na wielu tablicach trzeba przyznać, że miejscowi chcą zwiedzających przyciągnąć jak największą ilością atrakcji. Kolejną, na którą zwróciliśmy uwagę idąc w kierunku ruchomej szopki przez Rynek, były bardzo ciekawe rzeźby.
Niewiele brakowało, a sama
szopka by nas ominęła – nie działał dzwonek – na szczęście dostrzeżono nas na monitoringu i mieliśmy okazję nie tylko obejrzeć i szopkę, i „lochy”, ale i wysłuchać wielu ciekawych opowieści kustosza. Aby móc fotografować wnętrza trzeba „coś kupić oprócz biletu” kupiliśmy więc „
Anioła z harmonią” i Erynia mogła poszaleć z aparatem. Niedaleko od szopki znajduje się
chałupa wójta. Była niestety zamknięta, a jakoś nie chciało nam się dzwonić by nam otworzono.
Po „zwiedzaniu” postanowiliśmy coś zjeść. Padło na „Basteja Pizza Cafe Bar”. Erynia prawie zagryzła kelnerkę po 40 minutach czekania na pieczonego pstrąga. Smaczne było (W. jadł pierogi ruskie), tanie – w miarę, ale czas oczekiwania – tragedia. Chociaż trzeba przyznać, że inne potrawy – pizze czy hamburgery – podawane były szybciej.
W okolicach sugerowano nam jeszcze odwiedzenie dawnego spichlerza przerobionego na Restaurację Spichlerz. Niestety przeróbka nie posłużyła historii. Z każdego miejsca wystaje „nowoczesność” jak nie rury centralnego ogrzewania to czerwony dystrybutor amerykańskiego odrdzewiacza, o zewnętrznej klimatyzacji za drewnianą balustradą nie ma co nawet wspominać. Weszliśmy i wyszliśmy.
Dalsza droga wiodła nas do lasu – W. musiał oczywiście coś wymyślić. Padło na
Kamieniołom Kielniki i jaskinię Magazyn. Jaskinka nie powaliła nas wyglądem, kamieniołom takoż, za to spacerek po lesie (i wykrotach) pozostawił niezapomniane wspomnienia – u Erynii. W. traktuje szlaki z dużą nonszalancją…
Parę kilometrów dalej, w
Złotym Potoku, trafiliśmy w okolicę
Pałacu Raczyńskich i
dworku Zygmunta Krasińskiego.
dwa dwory w Złotym Potoku Oba dostępne były jedynie z zewnątrz, chociaż w dworku ponoć jest muzeum, i ponoć miało być otwarte. Park ze starodrzewem nie był zbyt malowniczy – nie ta pora roku, za to zdziwił nas brak jakiejkolwiek „architektury krajobrazu” mimo istniejącej obok dworków szkoły zawodowej kształcącej w tym kierunku (i w paru innych też). W Złotym Potoku jest jeszcze parę atrakcji, które postanowiliśmy zobaczyć. Niestety, może z powodu wczesnej wiosny, większość z nich dostępna była jedynie do oglądania zewnętrznego. Ale i tutaj oferta składa się z wielu „małych atrakcji” – gdy nie ma jakości liczy się ilość. Szczególnie zawiedliśmy się na
dawnej pstrągarni Raczyńskich. Można było co prawda kupić tam świeże pstrągi, ale nie było pstrągów wędzonych, a my na nie właśnie mieliśmy ochotę. Jak się nie ma, co się lubi… to trzeba się pogodzić z rzeczywistością (zrezygnowaliśmy z zakupu ryb).
Czy w Złotym Potoku to nie jest przypadkiem Pałac Raczyńskich, a nie dwór. Zaraz za Złotym Potokiem, przy głównej drodze, jest piękny dworek w Czepurce, o którym mało kto wie, a jeszcze trochę dalej pałac w Kłobukowicach, który może specjalnie piękny nie jest, ale stary spichlerz, który wygląda jak kościół (brakuje tylko wieży) jest wart obejrzenia. Jadąc dalej w stronę Częstochowy, blisko Olsztyna jest piękny klasztor obronny w Mstowie. Klasztor zostawiłam sobie na jesień.
Dziękujemy za zwrócenie uwagi na to drobne przeoczenie. Już poprawione
Pewnie przez porę roku te niedostępności w Złotym Potoku. Ostatnio zawitałam tam w urodziny 2014 i wszystko było smaczne tudzież dostępne. Przez “wszystko” rozumiem pstrągi nad stawami i drobiażdżki prowincjonalne (tudzież tysiąc i jeden tablic pieczołowicie ową drobnicę opisujących 🙂
(Muzeum)
Złoty Potok jest cudny złotojesienną porą – takim go dostrzegliśmy i ulegliśmy urokowi jego w połowie października 2012, wracając z objazdu jurajskiego (z Birowem, Ogrodzieńcem, Olsztynem, itd.)
Co powiedziawszy… — czy ja jakoś nieuważnie patrzę, czy wśród rudymentów Waszych wyskoków nie ma dat? 😯
Bardzo pożytecznie jest porównać, ustawić-zestawić — np. jaka w danym dniu była pogoda w porównaniu z “naszą” – czasem doświadczaną w odległości 100 czy nawet tylko 50 km… 🙂
Basiu,
Wizyta poza sezonem zazwyczaj wiąże się z ograniczonymi możliwościami – jesteśmy tego świadomi.
W rzeczy samej chodzi o ten tysiączek prowincjonalnych drobiażdżków pieczołowicie odnotowany na tablicach informacyjnych 🙂
Co do dat: biorąc pod uwagę, że czasami wpis powstaje miesiąc czy dwa po podróży, faktycznie ograniczamy się do roku. Muszę przedyskutować z W. kwestię miesięcy (dni raczej nie przejdą).
Powiem więcej – nie tylko data i dzień tygodnia, także kontekst jest (prędko) ważny dla osadzenia jakiegoś doświadczenia w realności. Np. zdumiewająco pusta zakopianka (a wcześniej pólpuste stoki Jurgowa i Białki, widziane z okna) późnym popołudniem ostatkowej soboty 2017 miały background nie tylko karnawałowy, ale też tego dnia Mistrzostw Świata w skokach narciarskich, gdy Polacy mieli jedną z wielkich szans na medale.
Oczywiście takie względy bledną (troszkę) w obliczu ponadprzeciętnych walorów literackich czy fotograficznych relacji, unikatowości-egzotyczności doświadczenia (jakaś Antarktyda superbrutalną porą, niedostępne syberyjskie błota, K-2 zimą ;))… — lecz nawet tam wytrawny czytelnik relacji o przemieszczaniach się 🙂 poszukuje twardych osadzeń w czasie i przestrzeni. Na ogół 🙂
Co do przestrzeni to chyba osadzenie mamy dosyć dobre natomiast co do czasu to raczej nie będziemy tym epatować. Spróbuję znaleźć sposób na takie umieszczenie dat by widoczne były TYLKO dla specjalnie zainteresowanych, ale jest to niezła zabawa – około 300 poprawek każda kilka minut… to może trochę potrwać 😉
Daty można znaleźć w opisach lat (po lewej stronie). Pod każdym odniesieniem jest data, lub zakres dat, do której (którego) odnosi się dany wpis. Trochę to trwało ale chyba się udało 😉
Nas „pielgrzymki” omijały i mamy nadzieję, że wielkim łukiem nas omijać będą.
nasze pielgrzymki były dość specyficzne 😉
Tak coś podejrzewałam… 😉
Olsztyn to ja kojarzę z czasów pielgrzymek: po zmroku wykradało się z pola namiotowego na ruiny albo do knajpy lub sklepu 😉 W Złotym Potoku też spaliśmy, za dworkiem w sali gimnastycznej 🙂