Jak większość szanujących się bretońskich miast, Quimperlé posiada swoją legendę założycielską. Jakoby już w VI wieku, niejaki święty Gurthiern (a zarazem książę walijski) miał założyć pustelnię u zbiegu rzek Isole i Ellé. Pięć wieków później, w tym samym miejscu zdarzył się cud: Alainowi Canhiart diukowi Cornuailles objawił się złoty krzyż. Diuk tak się poczuł pokrzepiony na zdrowiu, że z wdzięczności nadał te ziemie benedyktynom, którzy utworzyli tu opactwo św. Krzyża (Abbaye Sainte-Croix). Dalej samo się potoczyło. Przez Quimperlé przechodzi
bretońska odnoga szlaku do Santiago de Compostela nic więc dziwnego, że i my rozpoczęliśmy oglądanie miasta od
Eglise Notre-Dame de l’Assomption z bardzo malowniczymi witrażami. Z niego, równie ciekawie zabudowanymi drogami, przeszliśmy do
Abbaye Sainte-Croix de Quimperlé. Niestety położone przy nim targowisko (les halles) było zamknięte. Nic dziwnego, w końcu południe dawno minęło. Za to kościół był otwarty. Zbudowany w XI w., przypuszczalnie na miejscu dawnej pustelni, był wielokrotnie przebudowywany aż ostateczną, pseudohistoryczną formę uzyskał w wieku XIX. W każdym razie
krypta świętego Gurloësa była z XI w. Przez miasto płyną dwie rzeki z bardzo nastrojowymi, niegdyś portowymi nabrzeżami (wszak dawniej to było porządne handlowe miasto), a po ich (drobnej) kontemplacji przeszliśmy się eleganckimi ulicami i zaułkami może mniej eleganckimi, ale za to z pięknymi domami o konstrukcji szachulcowej, różniącymi się wszakże od typowego pruskiego muru. W. wyczaił bardzo ciekawą fasadę
kościoła świętego Colombana. Z IX wiecznego klasztoru niewiele tu zostało, ale malownicza ruina skrywająca za fasadą parking z tulącą się parą była też, na swój sposób, interesująca.
Opuściwszy Quimperlé zajrzeliśmy do
chapelle (kaplicy) de Lothea, również ufundowanej przez wyżej wzmiankowanego diuka. Prawie tysiącletnia budowla, oczywiście wielokrotnie przebudowywana, obecnie miejsce spotkań towarzyskich, niestety była akurat zamknięta – typowe. Za to krowy były otwarte na nowe doznania i przyszły się z nami przywitać. Jak przy wielu innych i pobliżu tej kaplicy stał duży piec chlebowy. Musi był używany przez całą wieś.
Nacieszywszy się architekturą mniej lub bardziej świętą podjechaliśmy ukoić dusze naturą w Le Pouldu. Z klifu mieliśmy przyjemność podziwiać widoki na plażę i (według przewodnika) na wyspę Groix z jej latarnią. Ten ostatni widok mogliśmy sobie obejrzeć tylko przez lornetkę, i to na dużym zbliżeniu. Ech te przewodniki…
Kolejnym miejscem była wioska
Kerascoët – składająca się z sielankowych domków krytych strzechą, z krzewami róż pnącymi się po granitowych murach. Niektóre zamieszkałe, inne na wynajem sezonowy, nie mają już nic wspólnego z gospodarstwem wiejskim, z jego odgłosami i zapachami.
Wracając rzuciliśmy jeszcze obiektywami na dwie zamknięte kamienne kaplice: w
Tremorvezen (znaną również jako Kaplica Trzech Dziewic) i w
Nizon, która nawet zainspirowała Gauguina do namalowania obrazu „
Zielonego Chrystusa”. Niestety, ciekawe architektonicznie były jedynie z zewnątrz – wnętrz nie udało nam się obejrzeć.
Podkład muzyczny: „Froggy Dew Chardon c.1”
udostępniony przez Micamac – osobiście
Danuśko, w takie numerki można się zaopatrzyć u Henriota w Quimper.
Numer 41 przeuroczy:-)
Erynia szczególnie lubi polować na detale architektoniczne, i ma specjalny dar do ich dostrzegania 😉