Skąd w ogóle wzięli się tam artyści?
Dzięki kolei, która w drugiej połowie XIX wieku połączyła Paryż z bretońskimi miastami. Z początku była to ciekawość prowincji, która przerodziła się w trwalszy zachwyt i chęć tworzenia tam, w tym fenomenalnym świetle.
Zanim do miasta zawitali twórcy, było ono znane ze swoich młynów. Były one rozmieszczone na krótkim odcinku, tak że miasto zyskało bretoński przydomek „Bro goz ar milinou” („kraina starych młynów”). Obecnie można przejść się dwukilometrową trasą wzdłuż rzeki i je obejrzeć. Rzeka też jest ciekawa, bo występują w niej pływy, a naturalne formacje skalne regulują przepływ wód.
Tam gdzie młyny tam i piekarze. W efekcie Pont-Aven stało się znane ze swoich wypieków. Konkretnie są to „galettes” i „palets” czyli różne odmiany ciastek na słonym maśle, których tradycja wypiekania sięga co najmniej początku dwudziestego wieku. Bez problemu można je zakupić w lokalnych biscuiteries, ale uwaga: jest to równie „wkusne” co niemiłosiernie rujnujące figurę.
Podkład muzyczny
„Andro à Fabrice, O'Korrigan, Gavotte Pourled”
udostępniony przez Micamac – osobiście
Ewo, Witku-przeczytałam z przyjemnością Waszą kolejna bretońską opowieść.
Pont-Aven jest jednym z tych miejsc, które koniecznie musimy zwiedzić podczas kolejnej wyprawy do Bretanii.
A maślane, kruche ciasteczka są rzeczywiście pyszne, zapewne głównie z powodu ilości masła, jakie jest potrzebne do ich wypieku 🙂
Mamy nadzieję, że będzie ich więcej – trochę się nie wyrabiamy a chcielibyśmy opisać nasze doznania jak najlepiej.
A co do „jednego z tych miejsc” – to jest ich tam wiele, wiele więcej. 😉