Spacer po starym
Concarneau zaczęliśmy, jak zwykle, od Informacji Turystycznej gdzie W. zaczął się dopytywać o „te inne” miejsca i po wyjściu z biura zamiast skręcić w lewo skręcił w prawo by obejrzeć
église Saint Guénolé. Kościół, budowany w pierwszej ćwiartce XX w., miał być wzorowany na Hagii Sofii, ale miał pecha i po kilkudziesięciu latach poszedł do rozbiórki, a w jego miejscu postawiono szopę ze szkła i metalu – oczywiście zamkniętą. Wróciliśmy do portu, a przy samym porcie stoi fort (czyli la ville close – zamknięte miasto) – jak świetnie pomyślane. Stanęliśmy akurat po drugiej stronie więc mieliśmy kawałek do mostu, przez który można było wejść do twierdzy i mogliśmy pooglądać galerię jachtów stojących w „głębszym” porcie. W „płytszym” porcie był akurat odpływ – i błoto. Przy samym moście jest wieża z dwoma zegarami, jeden mechaniczny drugi słoneczny – i tu okazało się, że czas „francuski” jest przesunięty do przodu o całe dwie godziny. Wreszcie stało się jasne dlaczego słońce zachodziło dobrze po 22. Spacer po murach twierdzy pozwalał obejrzeć zarówno środek miasta jak i to co za murami. I jedno i drugie było ciekawe. Wyglądające na stare i niezniszczone przejścia do wody, widok na ogródki przyrestauracyjne, amfiteatr i kwiaty porastające i mury, i wolną przestrzeń przy murach. Tuż za bramą obserwowaliśmy z murów próbę zespołu
Micamac, przy powrocie kupiliśmy parę płytek i gdy pozwolono nam wstawić ich pieśni jako podkład wpisów. Po odsłuchaniu okazało się, że to bardzo interesujący zespół mający w swojej ofercie muzykę z wielu regionów świata. Przyda nam się (też) we wpisach o Irlandii.
Bretońskie ciasta
Po zejściu do miasta W. zgodził się na popróbowanie miejscowych specjałów:
kouign amman i
far breton, szczególnie że W. znowu dobrze trafił, do
La Maison Du Kouign Amann – oba ciasta były wyśmienite. Do ciasta zamówiliśmy cydr i była to kolejna próba polubienia (przez W.) tego świństwa z bąbelkami śmierdzącego i smakującego drożdżami i starą spleśniałą piwnicą. Żeby nie było, W. wielokrotnie próbował znaleźć dobry w smaku i zapachu cydr i za każdym razem to samo – syf!
I był to właściwie jedyny minus tego miasta (i wielu innych miejsc w Bretanii).
PS. Co ciekawe, im bardziej cydr zajeżdżał „aromatem”, tym bardziej nasi Francuzi się zachwycali. My rozumiemy i popieramy ideę wyrobów rzemieślniczych (produits artisanaux), ale dlaczego, na chińskiego boga, muszą TAK smakować?
Podkład muzyczny
„An Ghoath Aeneas, O'Korrigan, Morgan Magan”
udostępniony przez Micamac – osobiście
Produkty „regionalne” często smakują nie tak, jak byśmy chcieli, ale turyści się na to łapią 😉
Żeby tylko turyści! Rodzimi Francuzi się na to łapią, bo to francuskie, więc z założenia musi być dobre. Później udawało nam się trafić faktycznie na dobry cydr, ale to była loteria.