Nie, nie nabijamy się, raczej podpowiadamy włodarzom miasta potencjalne źródło dochodu. Podwórka, cóż – w większości przypadków ich stan odpowiadał temu, co na zewnątrz. Chociaż zdarzały się miejsca gdzie mieszkańcy potrafili stworzyć zielone oazy, pełne kwiatów. Chwała im za to. Trafiło się też jedno podwórko przy pracowni lalkarskiej na ul. Modrzejowskiej 87, z odmalowaną w intensywnych barwach bramą, ozdobioną plakatami teatralnymi (tak, w Będzinie działa Teatr Dzieci Zagłębia im. Jana Dormana), komórkami z drzwiami zdobionymi parasolami. Cudeńko. Tu pozdrawiamy Pana Waldemara Musiała, aktora-lalkarza, a zarazem autora tej metamorfozy. Mieliśmy przyjemność porozmawiania z nim o lalkach i o Będzinie – dziękujemy.
Wracając do kamienic, zastanawialiśmy się dlaczego nic się nie zmienia. Tu pomocą posłużyła nam Ira, która z przyczyn zawodowych miewa często do czynienia z urzędnikami. Podstawowym problemem jest nieuregulowana sytuacja prawna budynków, które w większości były przed wojną własnością Żydów. W efekcie tego, lata temu, Będzin pięknie odremontował jakąś kamienicę. Ledwo zdjęte zostały rusztowania, pojawił się żydowski spadkobierca i przejął budynek. Po tej akcji miasto praktycznie zrezygnowało z podejmowania jakichkolwiek remontów pożydowskich budynków. I zamierza się tego trzymać, dopóki państwo nie uchwali jakiegokolwiek prawa regulującego tę kwestię, co jak wiadomo, prędko nie nastąpi. Prędzej te kamienice się rozsypią.
Niby racja, ale jak w takim razie radzą sobie inne miasta z pożydowskimi budynkami? I nie mamy tu na myśli nawet Warszawy, Łodzi czy Krakowa, ale bliski Erynii Chrzanów, gdzie przed wojną 50 % mieszkańców również stanowili Żydzi, a i nawet istniało powiedzenie „wasze ulice, nasze kamienice”. Otóż, znacząco lepiej. Nie wiemy, i pewnie się nie dowiemy, czy jest to zwykła nieudolność, czy świadoma niechęć do działania i cyniczna gra po linii najmniejszego oporu.
Wracając do Żydów, ci którzy nie „załapali się” na pogrom w synagodze na Podzamczu, wylądowali w getcie. Jedną z tych osób była dziewczynka, nazywała się Rutka Laskier. Rutka opisywała życie w getcie w pamiętniku, i zanim wywieziono ją do obozu Auschwitz-Birkenau, schowała pamiętnik pod schodami domu w którym mieszkała. Rutka obozu nie przeżyła, za to pamiętnik przetrwał wojnę i w 2006 r. został udostępniony przez Polkę, która go do tej pory przechowywała. Historia Rutki stała się sławna. Pamiętnik przetłumaczono na wiele języków, a w 2006 BBC i francuska AFP nakręciły filmy dokumentalne o losach dziewczynki, od tej pory nazywanej „polską Anną Frank”.
Jak zareagował Będzin na tę sytuację?
Nazwał jedną z ulic imieniem Rutki Laskier i umieścił jej powiększoną fotografię w oknie kamienicy, w której w czasie wojny mieszkała. Kamienicy, a właściwie pustostanu, który ominęliśmy z obojętnością, gdyż poza zdjęciem nie było tam żadnego opisu, żadnej informacji o co właściwie chodzi. Propagowaniem historii Rutki zajęła się prywatna fundacja jej imienia. W mieście stworzono nawet połączenie kawiarni z muzeum – Muzeum – „Cafe Jerozolima 1939”. Mieliśmy ochotę tam wstąpić, ale pocałowaliśmy klamkę. Otóż po Covidzie, latach rynkowych cen wynajmu oraz kompletnej niechęci miasta do współpracy, Cafe Jerozolima wynosi się z Będzina. Żeby nie było, są jeszcze inne miejsca związane z dawnymi mieszkańcami, jak dom modlitwy „Mizrachi” czy dawny dom modliwy w dawnej kamienicy Cukermana, ale znów, umówienie się do jednego graniczy z cudem, a u Cukermana pocałowaliśmy klamkę, chociaż teoretycznie w soboty przyjmują zwiedzających. Wizytę w Będzinie zakończyliśmy oglądając z zewnątrz dworce kolejowe – nowy, modernistyczny i stary dworzec Małobądzki, w latach 90′ wyłączony z użytku. Budynek piękny acz w stanie rozkładu. Widać na nim jeszcze stare nalepki firm wynajmujących powierzchnię, ale już drzewa rosną na dachu, lub tym co za dach może jeszcze uchodzić. Aż trochę żal, że takie budynki – w końcu własność PKP – niszczeją i nikt nawet nie pomyśli by chociaż użyć go jako mieszkań komunalnych.
Jedynym jasnym punktem tej części wycieczki były świetne lody włoskie przy deptaku na ul. Małachowskiego. Duże porcje są naprawdę olbrzymie.
Podsumowując, nasuwa się pytanie:
Czy Będzin jest zapyziałym miastem?
Mniejsza o to, gorzej, że najwyraźniej włodarze miasta od lat mają zapyziałe umysły. Nie wiemy czy chodzi o zwykłą nieumiejętność czy niechęć do wykorzystania potencjału miasta.
Dla kogo jest więc Będzin?
- dla tych, którzy „zaliczają” szlak Orlich Gniazd;
- dla wielbicieli kultury żydowskiej (jeszcze), choć coraz trudniej o dotarcie do tych żydowskich zabytków;
- dla wielbicieli urbexu (coraz bardziej, niestety);
- dla amatorów mocnych wrażeń, również zapachowych…
- z pewnością nie dla turystów oczekujących „produktu turystycznego” niczym pięknej bombonierki owiniętej w celofanik i przewiązanej wstążeczką.