Artefuego La Palma” – studio szkła artystycznego, którego współwłaścicielem jest Polak Władysław Gozdz (nie jesteśmy pewni jak się nazywa po polsku, gdyż wszędzie figuruje nazwisko po transliteracji). To nic, że przyjechaliśmy o jeden dzień za wcześnie i masa szklana dopiero topiła się w piecu na jutrzejszą produkcję, ale może dzięki temu mieliśmy okazję w spokoju porozmawiać – co jest dla nas ważniejsze niż sama produkcja, którą parę razy już widzieliśmy (W. był nawet kiedyś kierownikiem pracowni produkcji szklanych elektrod pomiarowych). Do Erynii uśmiechnęło się parę wyrobów szklanych, więc zostały przyhołubione (W.: „będzie z czego kurz wycierać”), a było w czym wybierać. Widać, że „Panowie się nie nudzą, a dobrze się bawią”. W. oczywiście musiał coś wymyślić i jeżeli w szkle kryształowym zatopione zostaną grudki lawy „bez powietrza” to będzie to realizacja jego pomysłu. Również rzucił pomysłem połączenia lawy ze szkłem typu kieliszek i podstawa ze szkła, a nóżka z lawy – może tym świetnym specjalistom i Artystom(!) uda się te pomysły zrealizować? Ponoć nie jest to łatwe, szczególnie że rozszerzalności cieplne szkła i law mogą być różne, ale Artyści na łatwiznę nie chodzą.
Jadąc dalej na północny wschód zatrzymaliśmy się, po pięknym wjeździe, przy Mirador del Time. Widoki są tam rzeczywiście ładne. A miradorów (punktów widokowych) na La Palmie jest od groma i trochę. Jest nawet specjalny znak drogowy opisujący te miejsca. Są przy tym „miradory dzienne” i „miradory nocne” opisywane dodatkowo, czasami nawet ze wskazaniem Gwiazdy Polarnej. Widać, że władze La Palmy postawiły na widoki tej pięknej wyspy i nieba nad nią.
Następnym punktem miał być targowisko w Puntagordzie. (Mercadillo de Puntagorda), ale ponieważ adresu nie znaliśmy to W. ustawił punkt nawigacji „na wyczucie” i wylądowaliśmy obok stylowego starego kościółka (Iglesia de San Mauro) oraz zrujnowanej równie stylowej plebanii „tam gdzie Diabeł mówi dobranoc”. Udało nam się jednak dogadać z nawigacją i na łeb, na szyję zjechaliśmy do Poris da Puntagorda. Tam to już tylko Diabeł się kąpie w oceanie, dla ludzi pozostawiając wyryty w skale basen oraz wykute w skałach domki letniskowe. W. nie chciał robić Diabłu konkurencji, a zupa w basenie mu nie odpowiadała, więc jedynie obfotografowaliśmy wszystko co się dało (łącznie z wyrytymi w skale toaletami – bardzo fotogeniczne były) i wróciliśmy do samochodu. I w tym momencie zaczęła się zabawa z podjazdem pod górę. Droga znowu wąska, składająca się prawie wyłącznie z zakrętów, takich że nie widać co za zakrętem, a nachylenie takie, że „trójki nie wrzucisz”. Przejechaliśmy, a nawet wracając znaleźliśmy Mercadillo de Puntagorda (no dobrze, Erynia odpytała miejscowych). I warto było.
To z targowisk było chyba największe i najbardziej różnorodne „w treści”. Co prawda wygłaskane i wychuchane – nie tak jak targowiska na wschodzie i południu, ale też miało swój urok. I można było napić się świeżo wyciskanego soku z owoców cytrusowych i/lub trzciny cukrowej albo wersji wzmocnionych rumem – rzecz jasna nie odmówiliśmy sobie tej przyjemności. Zresztą paru innych również. Do kolejnych należeć miało zawitanie do Cerveceria Isla Verde – restauracji warzącej własne piwo, a będącej własnością polsko-belgijskiego małżeństwa. I tutaj, mimo smacznych przekąsek i takiegoż piwa, spotkało nas drobne rozczarowanie: menu było przygotowane w paru językach, ale nie przygotowano go w języku polskim (o flamandzki czy francuski nie pytaliśmy). Niby drobiazg, a „pozostawia plamę na obrusie”. Dla zainteresowanych, browar wraz z restauracją znajdują się w miejscowości o wdzięcznej nazwie El Jesús.
Dalej już było standardowo: do tunelu słońce za tunelem chmury (tym razem trochę dziurawe i wyżej) tak że bardzo szybko ochłodziło nasze rozgrzane głowy – w sam raz na tyle, by w spokoju zakończyć dzień.
Następnego dnia chmurki były mniejsze, ale były. Nie pozostało nam więc nic innego jak powtórnie narazić się na szok termiczny i pojechać znów na zachód. Tym razem wyjechaliśmy o 11:00, gdyż permanentnie niedospana Erynia ogłosiła dzień lenia. Niemniej jednak dała się zwlec z łóżka (o metodach wspominać nie będziemy) i pojechaliśmy oglądać kanaryjskie targowiska. Zanim jednak dotarliśmy do pierwszego, zaraz po wyjeździe z tunelu mieliśmy przyjemność wielką i niespodziewaną obejrzeć chmury przepływające jak piana nad grzbietem kaldery i znikające na zachodnim stoku. Coś niebywałego – nigdy czegoś takiego nie widzieliśmy, a widać to zjawisko było jeszcze przez parę godzin. Po tym drobnym postoju ruszyliśmy na podbój targowisk. Na pierwszy ogień miało pójść Llanos de Argual. Miało, gdyż kiedy dojechaliśmy na miejsce, było ono zamknięte (si, pero mañana) za to obok był bardzo ładny budynek Casa Massieu i najważniejszy dla nas, tego dnia, punkt programu: „Szkło i targowiska pod Palmą
Wpisany pod 2016, Hiszpania, La Palma, targowiska, wybrzeża, wyspy
5 komentarzy do Szkło i targowiska pod Palmą
5 komentarzy do Szkło i targowiska pod Palmą
5 odpowiedzi na Szkło i targowiska pod Palmą
Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi
Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.
Szukaj
Kategorie
Lata
…komentarze.
- w. - Wisząca kładka i Zamek
- Pudelek - Wisząca kładka i Zamek
- w. - Zamki i kamienie
- MI - Zamki i kamienie
- MI - Zamki i kamienie
- W. - Będzin – kirkut i zamek
- Pudelek - Będzin – kirkut i zamek
- w. - Orle Gniazda: Olsztyn
- w. - Zamki i kamienie
- MI - Zamki i kamienie
- MI - Orle Gniazda: Olsztyn
- W. - Będzin – kirkut i zamek
Galeria albumów
ogólne…
RODO
Przydasie
-
Nasze miejsca:
- Brno – spacer
- Do Brna
- Urodzinowa niespodzianka
- Winiarnia Begala
- Winiarnia Hornik
- Wisząca kładka i Zamek
- Winiarnia Macik
- Malá Tŕňa II
- Będzin – miasto i Żydzi
- Będzin – nerka i pałac
- Będzin – kirkut i zamek
- Dolní Kounice [2] i Veveří
- Dolní Kounice [1]
- Velké Pavlovice [3]
- Velké Pavlovice [2]
- Velké Pavlovice [1]
- Safranbolu i Hadrianopolis
- Divriği
- Karahan Tepe i Göbekli Tepe
- Herbata i Dara
- Most w Malabadi i Zerzevan Kalesi
- Koty i Ahtamar
- Van – muzeum i twierdza
- Pałac Ishaka Paszy i wodospad
- Śniadanie z kotem… i Kars
- Ardahan, Kars i Katerina
- Przez Goderdzi do Turcji
- Dom rodzinny i winiarnia
- Most i wodospad Machunceti
- Bazar, plaża i ogród botaniczny
- Park dendrologiczny
- Sameba
- W Batumi… deszcz
- Batumi po latach
- Poranek u Daro
- „Przejście/a” graniczne
- Do Sarpi, po latach
- Marina i dwa muzea
- Fort i muzeum fotografii
- Monte i dwa ogrody
- Klasztor i ciastka
- Muzeum i kościół São Pedro
- Blandy’s Wine Lodge
- Spacer… i owocki
- Spacer po Funchal
- Madera sanatoryjnie
- Galeria, osły, Kalawasos i Tochni
- Opactwo i Zamek
- Kirenia
- Salamina i Famagusta
- Larnaka
- Port w Amathous i Limassol
- Nikozja
- Muzeum Morskie i morze
- Wina, azbest i monastery
- Mizoginistyczne monastery
- Choirokoitia i wioski górskie
- Wrak, jaskinie i Maa
- Dzień lenia i kwiat
- Tenta, Kolossi i Apollo
starsze w archiwum
Człowiek od razu zrobił się głodny patrząc na zdjęcia jedzenia 😉
To wskazane, ale (tam) sugerowałbym próbować a nie jeść – no chyba że ktoś ma dobry spust…
Mam zawsze ten problem, gdy jest knajpa z jedzeniem na wagę do wyboru – co nałożyć i ile aby zostało miejsce w żołądku na następne…
To podejście nie dotyczy golonki!
Na szczęście golonki nie jadam 🙂