browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Barranco de las Angustias

do albumu zdjęć

Barranco de las Angustias

Przyszła kryska na Matyska, czyli kolej na Kalderę Taburiente (część trasy PR LP 13). Konkretnie zagnało nas na parking przy wejściu do Wąwozu Strachów czyli po ichniemu Barranco de las Angustias. Tu udało nam się złapać taryfę, która za jedyne 12,25€ ode łba (51€ za cały samochód – zabraliśmy się z dwojgiem Hiszpanów) zawiozła nas jakieś 10 km w dal (zakosami) i 800 m wzwyż do punktu zwanego Los Brecitos. Stamtąd szliśmy samotnie ponad 5 km malowniczą ceprostradą do Zona de Acompanada (miejsca kempingowego na wysokości około 700 m n.p.m). Gdyby nie piękne widoki wewnętrznej strony kaldery z jej skałami, stokami pokrytymi dywanem igieł piniowych (z sosny kanaryjskiej), piargów i osuwisk skalnych, W. chyba by zasnął idąc. A tak to prawie zagotował aparat robiąc zdjęcia we wszystkich możliwych kierunkach (oprócz pionowo w górę – niebo nad nami było bez jednej chmurki). Sucho i gorąco było tak, że garść igieł pachniała jak dobrze wysuszone siano. W Polsce przy czymś takim zamyka się lasy, a tutaj wpuszcza się do lasu nawet Niemców. Zresztą nie tylko Niemców mijaliśmy na trasie. Większość z turystów obciążona była plecakami (to nawet W. rozumiał), kijami (dwoma do Nordic walking lub jednym drewnianym okutym) i ciężkimi butami (tego to już W. zupełnie nie mógł zrozumieć – „przecież to taka prosta trasa, a na dodatek jest ciepło – trasa w sam raz na sandałki!”).
Już dawno uzgodniliśmy, że On jest nienormalny.
Szliśmy, szliśmy, oglądając słupki drogowskazowe z określeniem długości drogi w jedną i drugą stronę, aż doszliśmy do kempingu i punktu informacyjnego. Tak się zastanawiamy jak ten facet tam dociera do pracy? A jak mieszka, to jak dociera do niego zaopatrzenie? Pewnie jakoś dociera, w końcu jakoś tę ceprostradę wytyczono i obstawiono znakami, a miejscami, by ludzie nie pospadali ze zbyt wąskiej ścieżki lub woda jej nie wypłukała, to nawet wiele odcinków (ob-/wy-)murowano (widzieliśmy również jakąś maszynę wielkości wózka widłowego). Dalej to już poszło… w dół, i nawet mniej ceprostradowo. Tylko miejsca szczególnie podatne na wypłukanie zostały wymurowane, co dawało ciekawe efekty poślizgowe, gdy leżały na nich igły. Ale i te „udogodnienia” zniknęły, gdy dotarliśmy do wąwozu, gdzie łączą się dwa strumienie „czarny” i „żółty”. Żółty wypływał z wąwozu z reklamowanymi kolorowymi wodospadami.
kolorowe wodospady

kolorowe wodospady

Według W., nawet wysoce przereklamowanymi. Parę metrów wymurowanej ściany z której spływa woda osadzająca (brudny) wapień, pod którą nastolatki w strojach kąpielowych robią sobie „słit-focie” – nic zachwycającego, choć warto zobaczyć (rzecz jasna te nastolatki, he, he…). W. bardziej interesowało jak wygląda to błotniste sztuczne bajoro powyżej – nie widać było żadnej drogi w górę, bo Chłop niewątpliwie by sprawdził… Po tym przereklamowanym „nic” (no dobra, wąwóz był ciekawy) pozostało już jedynie schodzić dnem wąwozu, w towarzystwie tłumu turystów, od czasu do czasu mocząc nogi przy przechodzeniu na drugi brzeg strumyczka (rzadko głębszego niż 10 cm, a czasami znikającego między kamieniami). I znowu droga byłaby totalnie nudna gdyby nie przepiękne widoki szczytów, a niekiedy ścian wąwozów. W dolnej partii można też było spotkać piękne formacje skalne wypłukane przez wodę w bardziej miękkiej skale. Zdarzały się również, zbudowane przez ludzi, oczka wodne o głębokości kilkudziesięciu centymetrów – tak do ochłodzenia rozgrzanych ciał. Dolny odcinek trasy to już był istny spacer po kamienistej plaży szerokości kilkudziesięciu metrów – fakt, wąwozem, ale kuda mu tam do kanionu Lengaricë! (Erynia: „W. się zafiksował na Albanię i marudzi”). Po dotarciu na parking zrozumieliśmy skąd te tłumy – oprócz kilku samochodów, stały tam zaparkowane dwa autokary…
Podczas schodzenia minął nas mężczyzna z parometrowym okutym kijem wyglądającym jak lanca…, ale o tym później.
poprzedni
następny

2 odpowiedzi na Barranco de las Angustias

  1. Erynia

    Bejotko,
    Kolano dało mi do wiwatu w los Tilos w czasie prościutkiego (obiektywnie) zejścia z Casa del Monte do Las Lomadas – ostatnie 5km trasy. Wypoczęta, zrobiłabym to ze śpiewem na ustach. Kijaszków niestety nie było. Poważnie rozważam przeproszenie się z kijkami do nordic walkingu w czasie wędrówek, nie do stałego użytku a tylko na wypadek gdy łękotka zaprotestuje. I tak wiem, że W. będzie się ze mnie nabijał…
    Osobiście podziwiam i zazdroszczę W. umiejętności dostosowywania sposobu chodzenia do podłoża. On to robi naturalnie i bez najmniejszego wysiłku. Chłop też czasami nosi zamienne obuwie w plecaku, z tym że częściej są to pełne buty trekingowe (jak powiada, na wypadek śniegu lub wspinaczki…).

  2. bbjk

    A jak Twoje kolano spisywało się podczas tych spacerów? Bo moje odmawiało współpracy szczególnie podczas schodzenia ze skalnych stopni, czy czegoś podobnego, wspomagałam je znalezionymi po drodze solidnymi kijaszkami…
    Co do sandałków, jestem pełna zrozumienia, większość swoich górskich wycieczek od lat “zaliczam” w starych niezniszczalnych ukochanych tevach… A jeśli już w górskich butach, to sandały zawsze są w plecaku w gotowości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.