– kirkut i synagoga w Dolní Kounice; powrót przez gród Veveří
Po opuszczeniu zamku ruszyliśmy w kierunku części żydowskiej miasteczka. Żydzi mieszkali tu bowiem od XVII w., a i nawet w latach największego swojego rozkwitu gmina żydowska nie liczyła więcej niż 1000 osób, ale w końcu to było małe miasteczko. Pewne źródła sugerują jednak, że Żydzi mogli tu mieszkać już od wieku XIV, chociaż najstarsze macewy na tutejszym kirkucie są dopiero z XVII w. Postanowiliśmy więc obejrzeć kirkut jako pierwszą z pozostałości pożydowskich.Kirkut leży na zboczu wzgórza, a nad nim jest już całkiem współczesny cmentarz. Sam kirkut jest ogrodzony murem, zarośnięty trawą i wygląda na opuszczony, chociaż ktoś tę trawę przycina nie dopuszczając do zarośnięcia krzewami. Nowe – XIX/XX wieczne – pomniki jeszcze jako tako stoją i opierają się czasowi, starsze chylą się ku upadkowi w miarę jak piaskowiec, z którego były wykonane, kruszy się i rozpada. Niemniej jednak widywaliśmy już kirkuty w gorszym stanie, przy czym ten oferuje dodatkowo piękne widoki na miasteczko i okoliczne wzgórza. Drugim z obiektów historycznych związanych z życiem żydów w tym mieście była synagoga z XVII w., jedna z najstarszych na Morawach.
Synagogę można zwiedzać o uiszczeniu drobnej opłaty za którą otrzymuje się dodatkowo oprowadzanie przez przewodnika, opowiadającego nie tylko o samej synagodze, ale i o ludziach tu żyjących i tych których hitlerowcy pozbawili i ziemi, i życia. Nie wszystkich jednak, Ruth Kopečkova, z domu Mongensternova przeżyła obozy i wróciła na Morawy, do Brna, gdzie zmarła całkiem niedawno, miała jednak okazję być jako gość honorowy przy otwarciu synagogi po jej renowacji.
Taka ilość wrażeń i spacerów zaowocowała w sposób dosyć jednoznaczny głodem wielkim. W zamku polecono nam restaurację Kounický dvůr leżącą w centrum miejscowości. Od synagogi było to kroków parę więc w miarę szybko mieliśmy przyjemność poobiadać. A trzeba przyznać, że była to duża przyjemność, bo zarówno obsługa kelnerska jak i dania obiadowe były wyśmienite.
Po uczcie, syci i duchowo, i cieleśnie, zebraliśmy się w drogę powrotną, bo przelotne opady zaczęły uzewnętrzniać się dosyć mokro. Pierwszy opad przeszedł przez miasto gdy zwiedzaliśmy synagogę, drugi w czasie obiadu, więc nie drażniąc licha, trzeci przejechaliśmy już samochodem wracając do Vielkich Pavlovic.
Gdyby deszcz nas nie poganiał to obejrzelibyśmy jeszcze Hrad Veveří, bo żeby nie było, również i W. ogarnął pijany wid. I w tymże widzie wymyślił sobie skok w bok do tego jednego z największych czeskich zamków królewskich, imponującej budowli z połowy XIII w. A tak odwiedziliśmy ten gród dopiero przy powrocie do kraju dnia kolejnego. Nieszczęśliwie dniem tym był poniedziałek i bramy były zamknięte. Chcielibyśmy móc powiedzieć coś więcej na jego temat, ale zrobiliśmy sobie jedynie malutki spacerek z parkingu pod bramę, a następnie pod most prowadzący z zabudowań bramnych do zamku właściwego. I na tym właściwie zakończyliśmy nasz długi weekend u sąsiada. Trzeba tam będzie wrócić i dooglądać.