Coraz częściej pojawiające się sugestie „dnia lenia” zaowocowały poniedziałkowym dniem bez zwiedzania (muzea zamknięte), co nie oznaczało jednak całkowitego nieróbstwa – trzeba w końcu amortyzować wynajęty samochód. Erynia zajrzała do swoich notatek i wskazała drogę pomiędzy San Nicolas, a Todoque jako interesujący jęzor lawy z 1949 r., powstały na skutek wybuchu wulkanu San Juan, a w ramach rekompensaty dla W. – plażę w Puerto Naos. Chmur co prawda nie było, ale droga na zachód zawsze dotąd była drogą ku słońcu, więc W. nie miał nic przeciwko. Do San Nicolas dotarliśmy w miarę sprawnie, a zaraz za osadą zaczęły się widoki na zastygłe potoki lawy. Na zboczu góry widać także było wąski rów którym płynęła. Niestety Centrum Informacyjne było w trakcie budowy lub remontu – trudno określić – i nie można było pochodzić po istniejących już podestach wzdłuż „potoku”. Nie dało się także obejrzeć Tubo Volcanico – wybitnie nie chcą udostępniać tej trasy.
No cóż!
Po obejrzeniu czego się dało i po degustacji rosnących na skale fig i winogron, ruszyliśmy nad ocean. Puerto Naos, gdy do niego dotarliśmy, wydało nam się blokowiskiem bez duszy, W. pojechał więc dalej: „bo tam powinny być jeszcze jakieś plaże”. I były. Wybraliśmy Charco Verde, i grzejąc się i pływając, spędziliśmy tam parę godzin, do czasu gdy temperatura (czarnego!) piasku uniemożliwiała praktyczne poruszanie się po nim boso (poza mokrym pasem zalewanym przez fale). Ponieważ W. nie lubi leżeć, a nie mógł chodzić (Erynia: „bo prawdziwy macho klapek nie uznaje”), to zasugerował wcześniejszy powrót. Erynia nie miała nic przeciw, bo zaczynała być głodna (he,he…), a zapasy już zjedliśmy (i całe szczęście, bo koloryt lokalny Erynii, który dostrzegliśmy w hotelu, był na granicy bezpieczeństwa). Ze względu na to, że do kolacji było jeszcze trochę czasu, postanowiliśmy przekąsić coś w pobliskim barze. Padło na paellę z owocami morza i camarones. Ta ostatnia nazwa z niczym nam się nie kojarzyła (a w menu był obok znaczek kraba), więc należało spróbować. I to był strzał w dziesiątkę, były to słynne mikrych rozmiarów krewetki „idzie, idzie, wypluł” pamiętane przez W. z Bułgarii z lat 1974/5. Teraz ich tam prawie nie uświadczy – trzeba było polecieć na Wyspy Kanaryjskie, by przypomnieć sobie smaki dzieciństwa.
5 odpowiedzi na Lawa
Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi
This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.
Szukaj
Kategorie
Lata
…komentarze.
- W. - Lesko
- Pudelek - Lesko
- W. - Lublin wieczorem
- Pudelek - Lublin wieczorem
- W. - Żydowski Lublin
- W. - Lublin wieczorem
- Pudelek - Lublin wieczorem
- Asia - Żydowski Lublin
- Erynia - Lublin – zamek
- krystyna - Lublin – zamek
- w. - Lublin – zamek
- Małgosia W - Lublin – zamek
Galeria albumów
ogólne…
RODO
Przydasie
-
Nasze miejsca:
- Muzeum w Bóbrce
- Lesko
- Synagoga i skansen
- Dworek, muzeum i piwo
- Żydowski Lublin
- Stare Miasto w Lublinie
- Lublin – zamek
- Lublin wieczorem
- Alvernia Planet
- Muzeum pożarnictwa w Alwerni
- Wilamowice i Stara Wieś
- Muzeum Wilamowskie
- Alanya
- Altınbeşik i dwie wioski
- W górach Taurus
- Perge i Antalya
- Aspendos i Sillyon
- Side
- Wielkie żarcie
- Sanktuaria i kolej
- Dwa kościerskie muzea
- Płotowo i Lipusz
- Kozie sery i lenistwo
- Do Parszczenicy
- Brno – kości i piwo
- Špilberk
- Brno – muzeum i katedra
- Brno – spacer
- Do Brna
- Urodzinowa niespodzianka
- Winiarnia Begala
- Winiarnia Hornik
- Wisząca kładka i Zamek
- Winiarnia Macik
- Malá Tŕňa II
- Będzin – miasto i Żydzi
- Będzin – nerka i pałac
- Będzin – kirkut i zamek
- Dolní Kounice [2] i Veveří
- Dolní Kounice [1]
- Velké Pavlovice [3]
- Velké Pavlovice [2]
- Velké Pavlovice [1]
- Safranbolu i Hadrianopolis
- Divriği
- Karahan Tepe i Göbekli Tepe
- Herbata i Dara
- Most w Malabadi i Zerzevan Kalesi
- Koty i Ahtamar
- Van – muzeum i twierdza
- Pałac Ishaka Paszy i wodospad
- Śniadanie z kotem… i Kars
- Ardahan, Kars i Katerina
- Przez Goderdzi do Turcji
- Dom rodzinny i winiarnia
- Most i wodospad Machunceti
- Bazar, plaża i ogród botaniczny
- Park dendrologiczny
- Sameba
- W Batumi… deszcz
starsze w archiwum
Może po bliskim spotkaniu z jeżowcem, czego Mu oczywiście nie życzę, w końcu się przekona. Mój mąż używa płetw i ma do nich specjalne obuwie, którego używa też na plaży.
Ależ obuwie do pływania miałem (leżało w plecaku) i jak widzę jeżowce to wkładam na nogi. Miałem kiedyś przyjemność stuknąć w takiego wierzchem dłoni. Frajda przednia!
W pobliżu plaż chyba jeżowce zbierają bo można je znaleźć jedynie na większych głębokościach.
Małgosiu,
Ależ W. takowe posiada i, jak „prawdziwy mężczyzna”, z zasady nie używa… 😉
Od lat do wody i na plaży używam specjalnego obuwia, bardzo to ułatwia i uprzyjemnia wakacje.
Może bym i użył (sandałków) ale szedłem sobie plażą i poczułem nagle, że coś mi przypala podeszwy. Miałem do wyboru bieg do oceanu lub do desek (przejścia plażowego). Deski okazały się tylko trochę chłodniejsze od piasku więc biegiem po deskach dobiegłem do prysznica by schłodzić stopy. A do „miejsca zalegania” musiałem i tak wrócić po piasku… przeżyłem 😉