To było to 50%.
Co do tego „ponad 100%” to na początek W. zatrzymał się przy przydrożnym stoisku i kupił co nieco bakalii, kawę i słoik miodu. Później, jak to On, wyskoczył w jednej z wiosek do sklepu kupić duże baniaki plastikowe (i owocki). Ponieważ zaczęło lać i gradem ciepać po okolicy, to pobył tam chwil kilka i w efekcie nie dość, że dostał herbatę (Erynia też została zaproszona, przyszła gdy grad przeszedł) to jeszcze wskazano mu ciekawostkę regionalną Most w Malabadi. Podziękowawszy, odbiliśmy więc te 8 km od trasy i szczęki nam opadły na widok monumentalnego XII wiecznego mostu kamiennego nad rzeką Bama. Most pieszy, wsparty na skałach wapiennych, spina dwa brzegi rzeki poniżej zapory wodnej. Pod szczytem drogi pieszej są dwa zejścia do pomieszczeń pod powierzchnią drogi, przypuszczalnie będących strukturami wzmacniającymi konstrukcję, ale nie jesteśmy specjalistami w tej dziedzinie. Po obu stronach mostu można znaleźć miejsca wypoczynkowe, przy czym po jednej stronie jest to „inicjatywa prywatna” typu: dawaj forsę, a po drugiej „państwowa” z miejscami piknikowymi.
Po przejściu mostem w obie strony ruszyliśmy dalej. Przy czym nawigacja zrobiła nam drobny skrót przez drogi co prawda asfaltowe, ale biegnące wśród pól (W. nieopatrznie powiedział jakiś czas temu, że chciałby zobaczyć tureckie pola wiosną – zobaczył).
Po powrocie na trasę szybkiego ruchu Erynia zaskoczona została, umieszczonym przez W. na trasie Zerzevan Kalesi – jest to, szykujący się do wejścia na listę UNESCO, obóz rzymski z Mitreum. Po dotarciu na miejsce, widok z dołu (kawałek ściany w ruinie) nie zachęcał do wspięcia się po stromych schodkach na szczyt wzgórza, ale Erynia zwyciężyła początkową niechęć dwoma argumentami:
- jak już tu jesteśmy;
- jak Turcy budują parking, a w jego pobliżu halę o takich wymiarach, jak ta którą zobaczyliśmy (w trakcie budowy), to znaczy, że tam musi być coś więcej, zatem warto to sprawdzić.
Parę kilometrów dalej jakaś brązowa tablica skierowała nas na Sultan Şeyhmus Ezzuli türbesi no to znowu W. odbił od trasy i trafiliśmy na grobowiec rodzinny Sułtana Seyhmusa Wewnątrz grobowca można było obejrzeć wiele skrzyń trumiennych, śpiących Turków i wiele zaczarczafionych Turczynek. Erynia zmuszona została do włożenia jakieś chusty na głowę i też mogła poszwendać się po grobowcu… boso. W pobliżu grobowca było parę meczetów starych i nowych (zamknięte) oraz otwarty wielki sklep z garnkami, misami metalowymi i ceramicznymi, oraz całą masą chińszczyzny wszelakiej.
W efekcie tych dodatkowych postojów w okolicy Mardinu znaleźliśmy się około godziny 19. Pozostało więc nam jedynie znalezienie jakiegoś miejsca do spania i miejsca do pojedzenia. Z tym pierwszym nie było wielkiego problemu (patrz wyżej), w kwestii drugiej musieliśmy się pofatygować do Mardinu – restauracja w hotelu co prawda była, a nawet i była otwarta, ale była tak pusta, że recepcjonista musiał dzwonić po kucharza. Gdy w menu zobaczyliśmy hamburgery i pizzę pomachaliśmy do recepcjonisty i wsiedliśmy do samochodu. Mardin, od czasu ostatniego naszego tu pobytu, znacznie się rozbudował, można by nawet powiedzieć, że to nie to samo miasto, ale tego nie powiemy, bo nie dość, że oglądaliśmy je po nocy to jeszcze odwiedziliśmy rejony przez nas pominięte poprzednio. Nie miasta żeśmy jednak szukali lecz jadłodajni. Szukając jej w pobliżu meczetu natknęliśmy się na parę sklepów z bakaliami i wszelkimi słodysiami do podgryzania. Jakoś udało nam się z bólem serca opanować żądzę zakupową, ale trudne to było. W końcu udało nam się znaleźć interesującą restaurację Dostlar Urfa Sofrasi, gdzie zamówiliśmy baranie kofte i szaszłyki. Jako przekąski/czekadełka wjechała czorba (zupa-krem typu grochówkowatego, ale chyba z soczewicy), ezme – ale inne w smaku niż wczorajsze (W. stwierdził, że słodkie jak zupa owocowa z ostrą papryką) i meyir corbasi – ugotowana gruba kasza (jak pęcak) zalana jakby ajranem i surówka pomidorowo-ogórkowa. Wszystko było bardzo smaczne, Erynii szczególnie przypadła do gustu świetnie przyprawiona kasza podana z szaszłykami i kofte. W sumie, wraz z ajranem, deserem (kaszka manna na sztywno i na słodko z przyprawami bakaliowatymi) i herbatami (te składniki były gratis) kosztowało to 710 TRL(*0,12 TRL/PLN). Warto było.