Jachty, bazylika i Josselin
Po drobnych zakupach pojechaliśmy dalej mijając Trinité z powodu braku miejsc parkingowych, a i miasteczko, po porcie Le Bono, wydawało się takie sobie.
Przejeżdżając, jednokierunkową drogą, przez cypel Locmariaquer udało się nam znaleźć miejsce parkingowe około 1 km od Pointe de Kerpenhir (i tyle samo od Les Pierres Plates). W jedną stronę była strzałka na megality, a drugim kierunku żaglowce wpływały do zatoki. W. zaparł się wpierw obejrzeć megality, zapewne ze strachu, że mu odpłyną, w przeciwieństwie do żaglowców. Gdy dotarliśmy do zatoki, z bliska mogliśmy oglądać tylko drobnicę, z wyjątkiem jednego holenderskiego żaglowca, który po wpłynięciu do zatoki zrobił nawrotkę i szykował do podróży. To tylko potwierdziło stare powiedzenie W.:
„gdy są do wyboru dwie opcje,
mężczyzna wybiera gorszą, a kobieta trzecią”.
Opis „trzeciej opcji” pominiemy, w każdym razie dolmen był ogrodzony, bez możliwości bliższego obejrzenia, a żaglowce nam uciekły.
W samym Locmariaquer mieliśmy szczery zamiar wylądować na dłużej, ale parkingi i ulice tak były zawalone samochodami (tak, ciąg dalszy długiego weekendu), że pojechaliśmy dalej do Saint-Anne d’Auray. Jest to bretoński odpowiednik Częstochowy, chociaż nie tak warowny. W XVII w. jeden delikwent Yvon Nicolazic miał objawienia, i niby z pomocą św.Anny odkopał jej figurkę. Postać z objawień nakazała mu wybudować kaplicę. Z pomocą (rzecz jasna finansową) Ludwika bodajże XIII oraz Anny Austriaczki wybudowano sporą bazylikę, do czego pododawano później pozostałe budynki, w tym memoriał poświęcony żołnierzom bretońskim poległym w czasie I wojny. Dosyć ciekawa (za „co łaska”) była wystawa wotów kościelnych w skarbcu (małe buciki – za szczęśliwe narodziny, makiety statków, laski czy naszyjniki z kości wieloryba – za ocalenia), medale z wojen. Niestety z zakazem fotografowania. W porównaniu z Częstochową było to dość ubożuchne, ale należy pamiętać, że sanktuarium nie zostało oszczędzone przez Rewolucję Francuską, stąd niedobory w szlachetnych kruszcach. Drugie piętro poświęcone było technikom renowacji, ze szczególnym uwzględnieniem przystępnych wyjaśnień dla dzieci, co się im chwali.
Do Josselin dotarliśmy pięć minut przed zamknięciem zamku Rohanów, W. nie przebił się przez konsjerżkę więc pozostało nam jedynie obejrzeć zamek z zewnątrz i rzucić okiem, przez szybę, na, również zamknięte, książęce ogrody. Zamek był imponujący, a szyba dosyć brudna. Ze zwiedzania pozostało nam więc jedynie powłóczyć się po mieście. Warto było: znowu nastrojowe maisons à pan w różnych kolorach, pełno kwiatów i granitowe domki z kolorowymi okiennicami. Układ miasta ładnie schodzący do rzeki, po której mogą pływać kajaki. Były też przy brzegach zacumowane barki i statki wycieczkowe. W bazylice Notre Dame jakiejś tam, trwała próba organów przed mszą – aż się nie chciało wychodzić. Samo miasto inwestuje w odnawianie zabytków oraz infrastruktury, co najwyraźniej widać.
W. długo szukał czegoś w pamięci aż wreszcie znalazł: „A czy to przypadkiem Rohan nie był w trylogii »Władca pierścieni« Tolkiena?”. Nie wiemy czy Tolkien spotkał mieszkańców tego zamku, ale i oni chyba niewiele mieli wspólnego z baśniowymi krainami. Chociaż w historii ich rodu, a był to ród wielki poczynający swe dzieje od X w., przewija się nazwa „Meriadok”. Są także wielbiciele regionu, którzy potrafią znaleźć argumenty za tezą, że Śródziemie jest w Bretanii.
Wpisany pod 2019, Bretania, fortyfikacje, Francja, megality, wybrzeża, żegluga
Brak komentarzy do Jachty, bazylika i Josselin
Brak komentarzy do Jachty, bazylika i Josselin