W. czytał Kapitana Blooda: „praemonitus, praemunitus” (ostrzeżony, ubezpieczony), wiedząc co może nas czekać, od Naddniestrza trzymaliśmy się z daleka, i dlatego prostą drogą ruszyliśmy do Kiszyniowa. Jako że GPS nie widzi dróg w Mołdawii (poza tą via Naddniestrze) zdaliśmy się na mapy, drogowskazy i tak zwany „koniec języka”. Żeby było śmieszniej, po przejechaniu granicy Mołdawii, GPS pokazywał wszystkie drogi(!), tylko jako znajdujące się 50m obok trasy, którą właśnie jechaliśmy — raz z lewej, raz z prawej strony. Od granicy, podróż była bardzo przyjemna: droga krajowa gładka jak stół, ładne widoki i, aż do rogatek Kiszyniowa, bardzo czytelne oznakowanie. Tu właśnie skończyła się bajka, a zaczął się hardcore. Drogi zaczęły się rozwidlać, zero oznakowania na centrum, duży ruch na drodze, niecierpliwi kierowcy. Zjeżdżaliśmy do każdej napotkanej stacji benzynowej pytać się o drogę. Sprzedawcy jak mantrę powtarzali: „jedźcie prosto, a potem się pytajcie…”. Na pytanie o mapę Kiszyniowa jednakowo wybałuszali oczy i wzruszali ramionami — „Te obce jakieś fanaberie mają”. Zresztą, na stacjach paliwowych, zgodnie z nazwą, poza paliwem, niezbędną infrastrukturą i obsługą nie mogło być niczego innego. Jakimś fuksem dotarliśmy pod hotel „Kiszyniów”. Ucieszyliśmy się, bo w takim dużym hotelu dla cudzoziemców powinni chyba posiadać jakieś mapki, foldery, a przynajmniej udzielić jakiejś informacji. No i pudło: konsjerż spławił nas w iście komunistycznym stylu. W. ze zdziwieniem musiał przyznać, że przez ostatnie dwadzieścia kilka lat odzwyczaił się od takiego traktowania klientów. Rozejrzeliśmy się dokoła i zauważyliśmy biuro turystyczne. Pani w biurze, potraktowała nas bardzo grzecznie, ale również wybałuszyła oczy na pytanie o mapę miasta. W końcu, daliśmy spokój i poszliśmy zwiedzać centrum miasta, a konkretnie wzdłuż głównej jego ulicy – bulwaru Stefana Wielkiego (Stefan cel Mare). Starówki Kiszyniów praktycznie nie posiada, a przynajmniej nie znaleźliśmy, zresztą nie szukaliśmy. W czasie II wojny światowej miasto straciło 78% zabudowy i zostało odbudowane zgodnie z socjalistycznymi kanonami piękna. Wrażenie? Wojewódzkie miasto z wczesnych lat 90-tych, brrr… I to pomimo Łuku Triumfalnego. Za to targowisko!!!!! — kilka przecznic wzdłuż i wszerz, a na nim prawie wszystko — nie było poszukiwanych przez W. papryczek, a także migdałów. Tak wielki i zaopatrzony nie był nawet targ na stadionie X-lecia. I wszystko wyeksponowane, że tylko kupować (tanio!). Jedyne co odpychało smrodem to były hale z mięsem. Jeżeli W. — będący mięsożercą — stwierdził, że częstsze odwiedziny w takich miejscach zrobiły by z niego wegetarianina, to to musiało być straszne. Trochę mniej odpychające były hale z nabiałem. Oprócz targowiska W. był tak zniesmaczony tym miastem, że zaledwie po dwugodzinnym spacerze postanowiliśmy zwiewać stamtąd do Cricovej, ale to też nie było proste. Tak jak na rogatkach nie było ani jednej tablicy ze strzałką i napisem „centrum” (albo coś w ten deseń) tak i teraz nie było żadnej tablicy informującej na rozjazdach dokąd my właściwie jedziemy. GPS pokazywał wszystko — tylko nie drogę, więc wyłączyliśmy go i znów „koniec języka za przewodnika”: „skręcicie w prawo, potem prosto, potem się pytajcie…” Udało nam się wyjechać z miasta, mniej więcej, patrząc po słońcu, w dobrym kierunku. Do Cricowej miało być kilkanaście kilometrów, a tu już z 20 i żadnego drogowskazu. No to zjeżdżamy na pobocze i w sklepie pytamy ekspedientkę o Cricovą. I owszem, była – 3km wcześniej i w prawo. Zawróciliśmy i dojechaliśmy do skrzyżowania ZA(!) którym dopiero, schowana była wielka brama z napisem Cricova — i to nie do miasta, ale do winnicy. Brama była zastawiona szlabanem, a strażnik wyjaśnił, że wpuszcza tu tylko autokary z wcześniej zarezerwowanymi wycieczkami. Rozejrzeliśmy się i nie zobaczyliśmy żadnego.
- A gdzie można wykupić wycieczkę?
- W biurze w Kiszyniowie.
- Wycieczki z przewodnikiem rezerwuje się w biurze w Kiszyniowie na cztery dni przed terminem.
- A bez przewodnika się nie da?
- NIET!
- A gdzie tu można kupić wino?
- Tu nie, w siedzibie firmy jest sklep.
- A jak tam dojechać?
- Zapytajcie się po drodze.
Kierowcy z Kiszyniowa to temat na osobny felieton. Niecierpliwi, agresywni, nadużywający klaksonu. Jazda na zderzaku, wyprzedzanie na trzeciego, wymuszanie pierwszeństwa, jazda wprost na czerwonym świetle na pasie przeznaczonym do skrętu w lewo to stały repertuar. Prowadzenie pojazdu po Ukrainie to naprawdę była przyjemność. W. nie wytrzymał i zaproponował Erynii by może trochę poprowadziła. Odpowiedziała, że nie ma sprawy, ale przedstawiła mu swoją wizję wydarzeń: wzrok błędny, rozwiany włos, gaz do dechy bez względu na światła, a On wyjmuje kałasznikowa i strzela do każdego kto na nią zatrąbi. Projekt upadł z braku odpowiedniej broni. Na szczęście, bo mogłaby się polać krew. Co ciekawe, o ile w Ukrainie cierpieliśmy na nadmiar drogówki (w Odessie na wylotówce stali nawet co kilka kilometrów), o tyle w Kiszyniowie nie natknęliśmy się na żaden radiowóz. Tak się zastanawiam, czy brak reakcji tamtejszej milicji nie jest przyczyną takiego stylu jazdy kiszyniowskich kierowców. Poza Kiszyniowem jechało się całkiem przyjemnie. Ale też drogi były puste…
Studnie są częstym i ważnym elementem mołdawskiego krajobrazu. Erynia wyczytała w przewodniku, że w latach dziewięćdziesiątych większość mołdawskich wsi została skanalizowana. Wydawało się, że studnie to już przeżytek. Po serii gwałtownych podwyżek cen wody, studnie wróciły do łask, a rury rdzewieją. Wiejskie studnie znajdują się w nietypowym miejscu – tuż przy płocie. Przeważnie są obudowane altankami i mają furtki z dwóch stron, tak by każdy człowiek z ulicy mógł wejść i napić się wody — korzystaliśmy.
Uwielbiam takie opowieści 🙂
Staramy się jak tylko możemy… 😉
I mamy nadzieję, że jeszcze długo będziemy mogli…