Nasze przejazdy przez granicę były dosyć szybkie i proste, a mimo to ciekawe. Dlatego też postanowiliśmy je opisać oddzielnie.
Przejazd z Polski na Ukrainę.
Wieczorem późnym tak ok.1:00, jak to my zwykle, zajechaliśmy na granicę w Korczowej. Na podjeździe do granicy był znak informujący, że kierunek jazdy jest albo w lewo, albo w prawo bez żadnych innych komentarzy. Ponieważ wszyscy jechali w prawo to W. pojechał w lewo – nie lubi być „jak wszyscy”. W efekcie ominął caaaaałą kolejkę i wylądował praktycznie kilka samochodów przed szlabanem. Zaowocowało to skróceniem postoju na granicy do ok.1 godziny.
Przy powrocie było jeszcze śmieszniej.
Pierwszą granicą była granica Ukraińsko-Mołdawska
(Starokozacze/Tudora).
Malutkie przejście wybraliśmy tak by nie jechać przez Naddniestrze(!) ominęliśmy TIRy – stały na dosyć długim odcinku – i podjechaliśmy prawie od razu pod szlaban.
Odprawa po stronie Ukraińskiej wyglądała mniej więcej tak:
- Dobry dzień, dokumenty proszę – jeden poszedł z dokumentami, a drugi:
- Proszę otworzyć z tyłu, co przewozicie?
- Normalnie: ubrania, trochę jedzenia… Wracamy z wakacji na Krymie.
- A naszą, krymską, cebulę macie? (czerwona, płaska(!), tylko na Krymie)
- Oczywiście! Cały wianuszek – tu W. odkrył nasze łupy – białą też!
(cały worek 5kg)
– uśmiech aprobaty na twarzy celnika – zamknijcie bagażnik. - Dzień dobry, dokumenty proszę, – czyj to samochód (W. był za kierownicą) aha, pani.
- Proszę otworzyć bagażnik, co tam przewozicie
- Bambetle i piernaty, i CEBULĘ z Krymu
- Zamknijcie bagażnik – uśmiech celnika od ucha do ucha.
Po paru minutach przyszedł pogranicznik z dokumentami i przejechaliśmy pod część Mołdawską:
Granica mołdawsko-rumuńska (Costesti/Stanca) jest odrobinę bardziej „rozbudowana” – w końcu granica UE. Podjeżdżamy – znowu wieczorkiem, koło północy – i widzimy zamkniętą bramę!, ale w baraku pali się światełko – to podchodzimy., a tam budka poboru opłat za przejazd przez most na granicznej rzece (Prut). Cena nie zwaliła nas z nóg (chyba około 2 euro) i brama się otwarła. Podjeżdżamy pod przejście mołdawskie.
- Dobry dzień, dokumenty proszę – jeden poszedł z dokumentami, a drugi:
- Proszę otworzyć z tyłu, co przewozicie?
- Normalnie ubrania, trochę jedzenia, wracamy z wakacji na Krymie. I mamy cebulę krymską!
- Co? – uśmiech niedowierzania
- Cebulę krymską, czerwoną, i białą – pokazujemy, uśmiechy od ucha do ucha
- Otwórzcie maskę, macie papierosy?
- NIE – z wielkim obrzydzeniem
- Narkotyki?
- NIE – z jeszcze większym!!!!! obrzydzeniem
- Alkohol?
- No tak trochę WASZEGO wina z Cricovej. Jest bardzo dobre…
- WINO TO NIE ALKOHOL!!! Spirytus macie?
- NIE – W. z obrzydzeniem, Erynia z żalem (trunek przydałby się na nalewki)
- Zamknijcie maskę.
Mniej więcej podobny dialog odbył się na przejściu po stronie Rumuńskiej bez pytania o przemyt – cebula wystarczyła! Wszystko – z przejazdem – trwało nie więcej niż godzinę.
Na granicy rumuńsko-węgierskiej oprócz cebuli(!) mieliśmy jeszcze jeden argument – całą stertę ceramiki rumuńskiej – jej przekładanie do przodu trochę trwało (inaczej nie dało się otworzyć drzwi bo by wypadła). Ceramika zapakowana w oryginalne torby i ukraińska cebula okazana zaraz po otwarciu drzwi wystarczyła. Jeszcze tylko otwarliśmy lodówkę turystyczną – ukraiński kwas. I niewiele dłużej niż po pół godzinie pojechaliśmy dalej.
Pozostałych granic nie zauważyliśmy 😉