browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Kamieniec Podolski

do albumu zdjęć

Kamieniec Podolski

Ze względu na możliwości parkingowe wybraliśmy się na zwiedzanie Kamieńca Podolskiego na piechotę mimo obaw o kolana Erynii (nie przesadzajmy – prawe już miało się nieźle, a lewe… pomińmy ten temat milczeniem). Po drodze dostrzegliśmy tablicę ze zdjęciami „niebieskiej (niebiańskiej) sotni”, ludzi którzy zginęli na obecnej wojnie z Rosją, a następnie Katedralny Sobór Aleksandra Newskiego. Jak poprzednio dostrzegliśmy otwarte wszystkie wrota w ikonostasie – nawet carskie. Po cerkwi, zajrzeliśmy do Informacji Turystycznej na Rynku Polskim. Tam zaopatrzyliśmy się w mapki starego miasta (były dostępne w języku ukraińskim, rosyjskim i angielskim), niestety osoba za ladą chęcią pomocy i komunikatywnością przypominała nam swoją koleżankę z Mestii – czyżby kolejna uczennica konsjerża z Kiszynowa? Nic to przeżyjemy.
Za radą W. rozpoczęliśmy zwiedzanie Kamieńca Podolskiego od zamku – najdalej położonego miejsca, by w miarę zwiedzania (i zmęczenia) zbliżać się do hotelu. Przejściu przez nowy most i stare miasto doszliśmy w pobliże drugiego, starego mostu zwanego tureckim. Patrząc stąd na zamek zrozumieliśmy wielokrotnie powtarzaną anegdotę o sułtanie Osmanie II, który o tej twierdzy powiedział „Jak ją Bóg zbudował to niech ją sobie Bóg zdobywa”. Gdy weszliśmy na teren zamku W. zauważył zmianę w nastroju Erynii. Okazało się, że jej dusza wyła bo „ten zamek był nasz – polski, i pozwoliliśmy go sobie zabrać”. Nie czuła się tak źle nawet we Lwowie! No cóż, wywalczyć potrafiliśmy wszystko, a potem traciliśmy wszystko w układach. Historycznie rzecz biorąc mieliśmy dobrych żołnierzy, a polityków do d… W. uzupełnił ten wniosek tekstem, że „politycy zostali na tym samym poziomie, ale wygląda na to, że bohaterskich żołnierzy, którzy: za wolność, honor i ojczyznę, też już będzie trudno znaleźć!”.
Dodatkowo negatywnie na odbiór zamku przez Erynię wpływało to, że zamek (jak i plac obok ratusza na starym mieście) zastawiony był straganami z pamiątkami i żywnością tworząc jarmarczną atmosferę. Na szczęście jednym ze straganów była wypożyczalnia polskich strojów szlacheckich, z których niektórzy korzystali.
stroje szlacheckie, w wypożyczalni

wypożyczalnia

Dzięki tym przebierankom odrobina uśmiechu pojawiła się na ustach Erynii, gdy zobaczyliśmy młodą parkę w szafirowych strojach focącą się namiętnie tu i ówdzie. W pewnym momencie gdy „ona” usiłowała nie zabić się przy wspinaczce po stromych schodach w długiej sukni, „on” dzielnie trzymał w jednej ręce jej różowo-białą torebkę, a w drugiej markowy aparat fotograficzny. Całość dała ciekawy efekt kolorystyczno-humorystyczny. Od razu przyszła Erynii na myśl Tinky Winky i pewna pani minister… (W.: Tinky Winky nie miał lustrzanki) Koniec dygresji.
Wracając do Zamku, jest on w miarę dobrze utrzymany i nawet dziś, po wielu „modernizacjach”, przebudowach i świadomym niszczeniu przez wieki, sprawia wrażenie niezdobytej twierdzy. Twierdza, i stare miasto takoż, otoczona jest głębokim wąwozem rzeki Smotrycz. Jest ona co prawda płytka i wąska, ale wąwóz o pionowych ścianach przez stulecia wypłukała na kilkadziesiąt metrów głęboki. Wewnątrz wąwozu ludzie pobudowali domy z czego wynika, że obecnie jest to rzeczka raczej spokojna, ale to co zrobiła dawniej, wystarczyło – chociaż może to kwestia „nie siły lecz ciągłego płynięcia”.
cerkiew Podniesienia Krzyża Świętego

cerkiew w jarze

Po obejściu twierdzy wewnątrz i z zewnątrz W. musiał spełnić niewypowiedziane, życzenie Erynii – przejścia wiszącym mostkiem nad rzeczką (tych mostków było tam więcej). Padło na Підвісний пішохідний міст. Najpierw jednak obejrzeliśmy drewnianą cerkiew Podniesienia Krzyża Świętego (Церква Воздвиження Чесного Хреста) w której to niewiasty uświadomiły nas w kwestii carskich wrót. Są one otwierane we wszystkich prawosławnych świątyniach jedynie w okresie Wielkanocy. A potem był mostek… kołyszący się z nisko posadowionymi poręczami i niewielką ilością linek pionowych. Przeszliśmy! Gorzej było później – schodki, dużo schodków! Też daliśmy radę, szczególnie gdy Erynia stwierdziła „Jak już mają mnie szyć, to niech przynajmniej mają co!”. Schodki prowadziły na most pomiędzy Zamkiem, a Miastem. Zwiedzanie Miasta poprzedziliśmy „małym co nieco” w restauracji „Мрія Козака” (Sen Kozaka) i rzeczywiście było to coś bardzo małego, nawet jak na cenę ukraińską. Ten szaszłyk w porównaniu do wczorajszego, przy jaskini, to było: mało, drogo i byle jakie – nie polecamy! W ogóle jakoś Kamieniec Podolski, nastawiając się na masowych klientów, pod względem jakości jadła zszedł na psy. Mieliśmy okazję stwierdzić to zarówno oglądając podawane jadło w zamku jak i na rynku. I znowu, niby mięso, niby ziemniaki czy mamałyga, ale zrobione wszystko byle jak i bez serca.
w muzeach

w muzeach

Za to serce spotkaliśmy – i to w dużych dawkach – w muzeum archeologicznym i leżącej koło niego galerii obrazów. W galerii na wstępie przywitano nas podarunkami – ręcznie wykonane anioły z tkaniny zwiewnej, a na odchodnym wyściskano z bogatymi życzeniami. Ale i nie dziwota, prawie całą wystawę przegadaliśmy z kustoszką (oprowadzającą?!). W muzeum archeologicznym oprócz ciekawej ekspozycji dowiedzieliśmy się, że czterech historyków im zabrano na wojnę (dwóch wróciło całych jeden ciężko ranny, a jeden jeszcze walczy). Po obejrzeniu muzeum zastanowiła nas przylegająca do niego wieża – okazała się ona pozostałością po kościele ormiańskim – zburzonym w latach trzydziestych przez sowietów. Na placu za kutą bramą można było jeszcze zobaczyć fundamenty świątyni (przygotowane do odbudowy) i świeży chaczkar upamiętniający ludobójstwo Ormian eksterminowanych przez Turków w 1915 r. – miał się od kogo uczyć i Hitler, i Stalin, ale o tej zbrodni na narodzie ormiańskim nikt nie pamięta lub nie chce pamiętać (oprócz Ormian!). Ponieważ po obejrzeniu ruin wszyscy wracali przez kutą bramę, to W. musiał oczywiście pójść przez dziurę po innej bramie i w efekcie trafił na małą cerkiew o wielkiej mocy świętej. Opowieść o Cerkwi Nikołajewskiej wywiodła nam jej gospodyni (sama o sobie mówiła „starościna”), która zajmuje się nią od 26 lat i wspomniała, że pewnego razu dosłyszano z zamkniętej i nieużywanej świątyni anielskie głosy płynące z chóru. Gdy udało się otworzyć świątynię okazało się, że nikogo w niej nie ma, ale nie jest ona pusta bo była w niej żywa ikona, zresztą ikon jest więcej, w tym ikona ormiańska (chyba uratowana z kościoła ormiańskiego – ale tego gospodyni nie powiedziała). Cała cerkiew jest bardzo ładnie odrestaurowana z zachowaniem umiejscowienia ikon wewnątrz i na zewnątrz budowli oraz znaku drzewa krzyża przy zewnętrznej ikonie. Po uświęceniu się w cudownym miejscu Erynia zażyczyła sobie przejść ulicą Ruską „bo przy niej są bramy”. Nie było to takie łatwe bo biegnie ona według mapy obrzeżami
Brama Polska

Brama Polska

i nie w każdym miejscu da się do niej zejść, ale po przejściu przez centrum i obejrzeniu dwóch kościołów polskich (jednego tylko z zewnątrz) dotarliśmy w końcu do bastionu (po schodkach), a następnie do Bramy Polskiej którą wróciliśmy do miasta – niestety w rzęsistym deszczu. To się stało prawie naszą nową świecką tradycją, że deszcz nas wieczorem z miasta wygania.
Znowu nie dooglądaliśmy!
poprzedni
następny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.