Z autostrady zjechaliśmy do Celje, a konkretnie pod Stary Zamek.
Tu czekała nas miła niespodzianka – darmowy parking z wolnymi miejscami pod samymi murami. Do tego kasa otwarta w poniedziałek (zapomnieliśmy!), darmowe toalety, brak tłumów, darmowa kawa w zamkowej kawiarni w ramach biletu (sprytne posunięcie napędzające klientów, bo raczej jesteśmy pewni, że koszt tej kawy został dorzucony do ceny biletu, za o trudno sobie było odmówić ciastek, a te już były płatne, acz nieszczególnie kosztowne). Chwileńkę poczytaliśmy o historii zamku na tablicach informacyjnych i z lekka osłupieliśmy. Ponoć w 1402 r. księżniczka Anna z Celje miała być poślubiona polskiemu królowi Władysławowi Jagielle. Jak nas pamięć nie myli polskie podręczniki wspominają tylko królowej Jadwidze Andegaweńskeij oraz o Sonce (Zofii) Holszańskiej. Albo kobieta długo nie pożyła w państwie polskim, albo na tablicy jest błąd. Trzeba to będzie sprawdzić. {sprawdone!}
Okazuje się, że podróże kształcą – nawet w kwestii dynastii polskich. Otóż oprócz dwóch wyżej wspomnianych Władysław II Jagiełło
miał jeszcze dwie inne, w tym Annę Cylejską, nomen omen wnuczkę Kazimierza Wielkiego.
miał jeszcze dwie inne, w tym Annę Cylejską, nomen omen wnuczkę Kazimierza Wielkiego.
.
W ramach biletu można było wejść praktycznie wszędzie: i na mury z pięknymi widokami na starówkę Celje, i na wieżę Fryderyka a także rzucić okiem na potomka najstarszej owocującej winorośli świata (pewnie Gruzini by tu podyskutowali), podarowanego przez pobliskie miasto Maribor. Uśmialiśmy się, gdyż winorośl była dosłownie za kratkami.
Starówka w Celje nas trochę rozczarowała. Fakt, wszystkie muzea były zamknięte, więc pozostał nam wyłącznie spacer uliczkami. I tu i owszem były fragmenty naprawdę zacnej zabudowy, ale często trafialiśmy na współczesne plomby, a bywały też budynki stare, wybitnie tknięte styropianozą w stylu polskim.
Po dłuższym spacerku po starówce pozostała nam już tylko druga połowa trasy do agroturystki przy winnicy Kaloh. W. wybrał ją specjalnie, gdyż doszukał się, że produkowane są tu jego ulubione wina słodkie (Erynia: cóż, nikt nie jest doskonały…). Win co prawda tego dnia nie spróbowaliśmy, za to mamy parę uwag na temat noclegu. Winnica zlokalizowana jest na uboczu(+). Najbliższy sklep czy miejsce, w którym można zjeść są dopiero w Mariborze (kilka kilometrów, ale w końcu wybraliśmy miejsce na uboczu). Tymczasem ani w pokoju, ani w jadalni nie ma ani lodówki, ani nawet czajnika. Nie ma nawet zwyczajnych kubków, szklanek czy kieliszków do dyspozycji nocujących, żeby móc sobie nalać wody czy wina, gdybyśmy na przykład zechcieli skosztować później trunek zakupiony na miejscu. No niby są w kredensie w jadalni, ale nikt nie zadał sobie trudu by poinformować gości, że mogą z nich korzystać (a w kredensie są również butelki alkoholi wysokoprocentowych). Na prośbę Erynii o wystawienie czajnika do strefy wspólnej, właściciel wybałuszył oczy i powiedział, że nie mają drugiego czajnika. Dobrze chociaż, że dostaliśmy kubki wypełnione (niezupełnie) wrzątkiem z kuchni prywatnej właścicieli, choć mamy wrażenie, że zostało to uznane za fanaberię. Na pytanie o degustację usłyszeliśmy „Jutro o 19.”, i poczuliśmy się jak w pewnym mieście na południu Polski. Niespecjalnie odpowiada nam zakopiańskie podejście do klienta: chlejcie wino na degustacji, prześpijcie noc, zjedzcie śniadanie, płaćcie, płaczcie i czym prędzej spadajcie (w skrócie „dawajcie dudki i won”). Obrazu dopełnia jeszcze łazienka, w pełni wyposażona w to co powinna mieć – z wodą o temperaturze pozwalającej umyć ręce i twarz, ale raczej nie pozostałe części ciała.
Po zakwaterowaniu pozostało nam więc jedynie zjechać malowniczymi wąskimi i krętymi dróżkami do Mariboru by coś zjeść. Zostaliśmy uprzedzeni, że może być trudno, bo poza piątkiem i sobotą, to miasto po 18:00 wymiera. Faktycznie, centrum miasta było puste, W. miał problem ze znalezieniem parkingu przy ulicy ze wskazaną nam restauracją (po 19:00 wolnego od opłat), bo wszędzie były słupki. Żeby nie było, to jest podobno drugie co do wielkości miasto w Słowenii oraz ośrodek uniwersytecki. W końcu odpuściliśmy, zjechaliśmy do centrum handlowego, które ma dodatkową cechę pozytywną – darmowy parking! Zjedliśmy tam coś w barze szybkiej obsługi za 19€ za dwie osoby i zrobiliśmy zakupy spożywcze. W końcu nie mamy żadnej gwarancji, czy w czasie jutrzejszej wieczorne degustacji znajdzie się cokolwiek prócz win na stole, zaś picie alkoholu na pusty żołądek nie jest najlepszym pomysłem. Trzeba jednak przyznać, że śniadanie było obfite i urozmaicone.
PS. w części hipermarketowej centrum handlowego zauważyliśmy mnogość regałów ze słoweńskim winem. Przeważały wina w cenie 2,99 do 7€, ale znaleźliśmy też jedną (małą) półkę z winami w cenie 20 do 30€.
Trzecią żoną Jagiełły była Elżbieta Granowska, wdowa po kasztelanie nakielskim. 😉 Wprawdzie chyba nigdy w Nakle nie mieszkała, mąż pełnił tę funkcję na odległość, ale nazwa miasta się przewija.
Teraz to już wiemy prawie wszystko, dziękujemy!