Przyszedł w końcu czas na Ljubljanę. Chcąc nie chcąc, W. marudząc wielce, powlókł się przez park do Słoweńskiego Muzeum Etnograficznego. No niby lubi muzea, ale nie lubi stolic, nawet tak malutkich jak Lublana. Skuszony przez Erynię wstąpił w muzealne progi i od razu do spóły z Erynią zaczął się znęcać nad bileterkami, zwłaszcza po wyniuchaniu regionalnych wzorów bardzo podobnych do tych z Kaszub. Trwało to chwilę aż w końcu ruszyliśmy windą na trzecie pięto, bo wolimy zwiedzać schodząc. I tutaj zaczęły się ciekawostki. Na samym wstępie, w „Słoweńskim Muzeum Etnograficznym” natrafiliśmy na wystawy, drobne acz dziwne, eksponatów z wszystkich zamieszkałych na stałe kontynentów. No niby „etnograficzne”, ale i dalej było równie ciekawie. Eksponaty zgromadzono bowiem nie w formie kompleksowej – zbiory posortowane wiekowo – lecz w formie szczegółowej – eksponaty posortowane po typach. I tak mieliśmy w jednym miejscu przegląd sieci od plecionych z łyka aż po obecnie używane z tworzyw sztucznych, w innym miejscu skrzynie zasobne od starych po XIX wieczne, a jeszcze w innym łyżki, od dłubanych drewnianych po plastikowe. No niby inne podejście do sortowania, ale jednak trochę było to w pierwszych chwilach deprymujące – nie zamykajmy się jednak w schematach!
Jakby na potwierdzenie tej tezy, kilkadziesiąt metrów dalej wstąpiliśmy w dzielnicę wolnych dusz artystycznych. W. stwierdził, że trzeba przez to przechodzić z uśmiechem i pogodą ducha, bo inaczej jest to zbyt straszne. Jakiś czas temu nie było co zrobić z dawnymi koszarami opuszczonymi przez wojsko. Stały i niszczały zasiedlone przez „niewiadomokogo”. Miasto postanowiło się tym zająć (alb wyremontować, albo – co prawdopodobniejsze – wyburzyć). I tutaj okazało się, że „niewiadomokto” to artyści wszelakiego autoramentu, którzy postanowili bronić swej wolności twórczej. Częściowo odrestaurowali, częściowo zmienili otoczenie i powstało kuriozum-perełka zwane Metelkova, od ulicy przy której się znajduje. Tego nie da się opisać – to trzeb zobaczyć. Przy czym, żeby nie było, jest tam wprost nieprzyzwoicie czysto. Sami widzieliśmy pan z miotłą i szufelką zamiatającego jakieś drobne śmieci!
Po wolności twórczej ruszyliśmy, przez smoczy most, do zamczyska, no dobrze – twierdzy. Można tam zapewne dostać się na piechotę (nie sprawdzaliśmy) ale większość ludzi wybiera trasę łączoną – wjazd kolejką (Vzpenjača) wraz ze zwiedzaniem Lublanskiego grodu. I tutaj znowu uderzyła w nas mentalność górali z Zakopanego – to, że przejazd kolejką (w dwie strony) ze zwiedzaniem grodu kosztuje 13€, to jeszcze możemy zrozumieć, ale żeby przy tej cenie na terenie całego Grodu była tylko jedna toaleta i to dodatkowo płatna, to już zaśmierdziało nam „dudkowym ździerstwem”. Nic to, „dali my rade”. W kwestii zwiedzania właściwie nie możemy się aż tak bardzo żalić. No niby wszystko tam było (no dobra, nie wszystko), ale jakoś tak pokazane, że zaczęliśmy z utęsknieniem wspominać wczorajsze zwiedzanie muzeum w Tržiču. Nie dość że eksponatów było stosunkowo niewiele, to jeszcze albo źle oświetlonych, albo za ciemnymi szybami. Trochę nastroje poprawiła nam wieża z podwójnie spiralnymi schodami (wchodzący nie mieszali się ze schodzącymi), z której można było oglądać nie tylko panoramę miasta ale i okolicznych gór. Po zejściu z wieży czekała nas atrakcja „wirtualny gród” – gdzie tam wirtualny, zwykły film historii grodu od czasu gdy na jego miejscu było jezioro w którym żył straszny smok, którego to uśmiercił Jazon, jeden z Argonautów wracających z Kolchidy. Co prawda legenda mówi, że płynęli z Morza Czarnego przez Dunaj i Sawę, ale nie wyjaśnia dlaczego tak okrężną drogą przez Adriatyk. I w końcu nie musi – przecież to tylko legenda. Po obejrzeniu filmu (był w ramach pełnego pakietu) przeszliśmy się jeszcze po blankach i majdanie na którym cena 2,6€ za kawę wyrzuciła nas z Grodu. Po zjechaniu na dół ruszyliśmy w kierunku Katedry (wstęp 2€), a dalej w poszukiwaniu miejsca do jedzenia. Dzikim trafem, zamiast lokalnej jadłodajni wpadliśmy na restaurację meksykańską. No cóż, głody nie marudzi tylko je – zjedliśmy, nawet dobre było, ale potrawy meksykańskie opisywać będziemy, gdy zjemy je w Meksyku. Pojedzeni i opici piwem (Laško – lekkie, praktycznie bez goryczki) ruszyliśmy pooglądać architekturę starego miasta. Przeszliśmy przez plac Kongresowy i dalej do Muzeum Narodowego (odpuściliśmy już je sobie – Erynia postawiła veto) by obejrzeć końcu pięknie wyposażoną prawosławną Cerkiew Serbską. Cokolwiek bardziej znudzeni niż zmęczeni, wróciliśmy do hotelu. No dobrze, architektura była piękna w wiedeńskim stylu, więc aż tak bardzo nie nudziła.
Po drobnym odpoczynku, i doczekaniu do zmroku, ruszyliśmy spróbować słoweńskich win do winiarni Barel, którą mijaliśmy już parę razy idąc do centrum. Tym razem wyglądała na pełną lecz amerykańscy turyści wskazali nam wolne miejsce (które opuścili już ich towarzysze) i mogliśmy zacząć degustację. W. oczywiście spytało wino słodkie, czym jak zwykle wzbudził zdziwienie i konsternację, ale znalazła się jeszcze nie otwarta butelka z 2017 roku firmy która zniknęła z internetu (Eko vinogradništvo Plahuta). Ponieważ kosztowała „tylko” 15,5€ to zdecydował się ją kupić, by miły i uprzejmy barman nie był stratny. Resztę win – głównie białych – testowała Erynia. Na koniec, już wychodząc, uprzejmi Amerykanie podarowali nam pół butelki czerwonego wytrawnego wina. Po spróbowaniu Erynia zadecydowała, że je kupujemy. No to mieliśmy już dwa dobre wina i przyjemność rozmowy z barmanem – znowu zostaliśmy ostatnimi klientami!
Lekko uśmiechniętym krokiem wróciliśmy do hotelu, a Erynii nie udało się utopić pod prysznicem.
Lublana
Szukaj
Kategorie
Lata
…komentarze.
- W. - Trzy winnice i wioska
- Mariusz Maślanka - Trzy winnice i wioska
- Erynia - Brno – spacer
- Asia - Brno – spacer
- W. - Do Brna
- Erynia - Do Brna
- Pudelek - Do Brna
- w. - Wisząca kładka i Zamek
- Pudelek - Wisząca kładka i Zamek
- w. - Zamki i kamienie
- MI - Zamki i kamienie
- MI - Zamki i kamienie
Galeria albumów
ogólne…
RODO
Przydasie
-
Nasze miejsca:
- Brno – kości i piwo
- Špilberk
- Brno – muzeum i katedra
- Brno – spacer
- Do Brna
- Urodzinowa niespodzianka
- Winiarnia Begala
- Winiarnia Hornik
- Wisząca kładka i Zamek
- Winiarnia Macik
- Malá Tŕňa II
- Będzin – miasto i Żydzi
- Będzin – nerka i pałac
- Będzin – kirkut i zamek
- Dolní Kounice [2] i Veveří
- Dolní Kounice [1]
- Velké Pavlovice [3]
- Velké Pavlovice [2]
- Velké Pavlovice [1]
- Safranbolu i Hadrianopolis
- Divriği
- Karahan Tepe i Göbekli Tepe
- Herbata i Dara
- Most w Malabadi i Zerzevan Kalesi
- Koty i Ahtamar
- Van – muzeum i twierdza
- Pałac Ishaka Paszy i wodospad
- Śniadanie z kotem… i Kars
- Ardahan, Kars i Katerina
- Przez Goderdzi do Turcji
- Dom rodzinny i winiarnia
- Most i wodospad Machunceti
- Bazar, plaża i ogród botaniczny
- Park dendrologiczny
- Sameba
- W Batumi… deszcz
- Batumi po latach
- Poranek u Daro
- „Przejście/a” graniczne
- Do Sarpi, po latach
- Marina i dwa muzea
- Fort i muzeum fotografii
- Monte i dwa ogrody
- Klasztor i ciastka
- Muzeum i kościół São Pedro
- Blandy’s Wine Lodge
- Spacer… i owocki
- Spacer po Funchal
- Madera sanatoryjnie
- Galeria, osły, Kalawasos i Tochni
- Opactwo i Zamek
- Kirenia
- Salamina i Famagusta
- Larnaka
- Port w Amathous i Limassol
- Nikozja
- Muzeum Morskie i morze
- Wina, azbest i monastery
- Mizoginistyczne monastery
- Choirokoitia i wioski górskie
starsze w archiwum