Od czasu do czasu trzeba odwiedzić groby rodzinne. W końcu powinniśmy pamiętać o tym skąd pochodzimy nie tylko w listopadzie – szczególnie że jesienią pogoda nastraja raczej depresyjnie niż retrospektywnie.
Za to wiosna… też pogodą nie zachwyciła, mimo to pojechaliśmy do Wielkopolski. Po odwiedzeniu „rodzinnego” cmentarza należało pójść w las… no dobrze – do pałaców. Na pierwszy ogień poszedł Pałac Myśliwski Książąt Radziwiłłów w Antoninie. Świetny sposób na miłe spędzenie czasu, a przy okazji – serwowali świetną kawę. Może to pogoda, a może za wczesna pora, ale w całym pałacyku oprócz nas i obsługi nie było nikogo – za to poroża wszędzie wokół. Czyżby poprzednich właścicieli?
Drugim w kolejności był Zamek w Gołuchowie. Też w parku, też angielskim, też pogoda nie zachęcała do spacerów, ale i tak trochę po parkach się powłóczyliśmy. Niestety Muzeum było akurat zamknięte – może kiedyś – zjedliśmy więc tylko maleńkie co nieco w restauracji w oficynie zamkowej. Nawet tanio, smacznie i w miłej atmosferze.