Ostatni przejazd autostradą – póki jeszcze bezpłatna – i odbicie na południe w kierunku na Nysę. Miasto przejechaliśmy szybko, chociaż chcieliśmy rzucić okiem na twierdzę to jakoś się nam do oczu nie rzuciła. Spróbujemy kiedyś jeszcze raz, może przy okazji obejrzymy całe miasto.
W Kotlinie pierwszym punktem trasy był Złoty Stok z jego kopalnią złota. W. już kiedyś tam był i uznał, że Erynia powinna zejść pod ziemię… i zeszła. Podziemia przez te parę lat (od ostatniego W. tam pobytu) bardzo się zmieniły. Oprócz rozbudowy bazy turystycznej zmienił się również na lepsze sposób oprowadzania – z humorem i swadą, aż miło było spędzać czas w ciemnych (czasami) korytarzach. Po wyjechaniu z kopalni złota postanowiliśmy wypróbować restaurację. Z wielką radością stwierdziliśmy, że warta ona była tej próby. Kucharz używa smalcu i klarowanego masła, w efekcie W. piał z zachwytu nad każdym daniem! Obsługa też stanęła na wysokosci zadania i dorównała poziomem kucharzowi. Z ciekawostek Złotego Stoku należy jeszcze wymienić najdłuższe i najwyższe tyrolki w Parku Linowym (może kiedyś) i całkiem zgrabnie odnowiony rynek.
Kontynuacją znęcania się W. nad Erynią, po porannym wstawaniu i ustąpieniu jej miejsca za kierownicą w drodze do Złotego Stoku, było „zmuszenie” jej do jazdy drogą wśród lasów, pełną zakrętów do Lądku Zdroju. Ona to lubi! (serpentyny).
Lądek Zdrój kojarzył się dotychczas Erynii ze słynnym cytatem z „Misia”, a przecież jest to piękne, acz nadgryzione zębem czasu uzdrowisko z ciekawą architekturą. „Zdrój Wojciech” jest pięknie odrestaurowany, aż chciałoby się tam kurować. Z otwartych źródeł w parku zdrojowym można się napić wód wszelakich – w tym siarkowodorowych.
Zaczęło się robić późno więc nadszedł czas na powrót. Postanowiliśmy przejechać przez Kłodzko – niestety zamknięte już były trasy podziemne: miejska i w twierdzy. Przeszliśmy więc przez miasto. Erynia ze zdziwieniem obejrzała Wilka, który napił się wody i zażądała kolejnego przyjazdu, o wcześniejszej porze, by móc Kłodzko dokładniej zwiedzić.
Na zakończenie trasy W. zawlókł Erynię do zameczku w Szczytnej gdzie spędził pierwsze 10 miesięcy życia. To jest czarowne miejsce, Karol Leopold von Hochberg wiedział co robi wybierając to miejsce na swą siedzibę.
W Kotlinie pierwszym punktem trasy był Złoty Stok z jego kopalnią złota. W. już kiedyś tam był i uznał, że Erynia powinna zejść pod ziemię… i zeszła. Podziemia przez te parę lat (od ostatniego W. tam pobytu) bardzo się zmieniły. Oprócz rozbudowy bazy turystycznej zmienił się również na lepsze sposób oprowadzania – z humorem i swadą, aż miło było spędzać czas w ciemnych (czasami) korytarzach. Po wyjechaniu z kopalni złota postanowiliśmy wypróbować restaurację. Z wielką radością stwierdziliśmy, że warta ona była tej próby. Kucharz używa smalcu i klarowanego masła, w efekcie W. piał z zachwytu nad każdym daniem! Obsługa też stanęła na wysokosci zadania i dorównała poziomem kucharzowi. Z ciekawostek Złotego Stoku należy jeszcze wymienić najdłuższe i najwyższe tyrolki w Parku Linowym (może kiedyś) i całkiem zgrabnie odnowiony rynek.
Kontynuacją znęcania się W. nad Erynią, po porannym wstawaniu i ustąpieniu jej miejsca za kierownicą w drodze do Złotego Stoku, było „zmuszenie” jej do jazdy drogą wśród lasów, pełną zakrętów do Lądku Zdroju. Ona to lubi! (serpentyny).
Lądek Zdrój kojarzył się dotychczas Erynii ze słynnym cytatem z „Misia”, a przecież jest to piękne, acz nadgryzione zębem czasu uzdrowisko z ciekawą architekturą. „Zdrój Wojciech” jest pięknie odrestaurowany, aż chciałoby się tam kurować. Z otwartych źródeł w parku zdrojowym można się napić wód wszelakich – w tym siarkowodorowych.
Zaczęło się robić późno więc nadszedł czas na powrót. Postanowiliśmy przejechać przez Kłodzko – niestety zamknięte już były trasy podziemne: miejska i w twierdzy. Przeszliśmy więc przez miasto. Erynia ze zdziwieniem obejrzała Wilka, który napił się wody i zażądała kolejnego przyjazdu, o wcześniejszej porze, by móc Kłodzko dokładniej zwiedzić.
Na zakończenie trasy W. zawlókł Erynię do zameczku w Szczytnej gdzie spędził pierwsze 10 miesięcy życia. To jest czarowne miejsce, Karol Leopold von Hochberg wiedział co robi wybierając to miejsce na swą siedzibę.
Dzień dobry,
świetny blog, poczytałam kilka wpisów, będę zaglądać. Z podwórka mam widok na Ślężę 🙂 Trafiłam tu poprzez blog P. Adamczewskiego.
Pozdrawiam
Miło nam, dziękujemy.
W najbliższym czasie pojawi się parę nowych wpisów.
A co do widoku na Ślężę to: z której strony?
Jest nam miło, tym bardziej że z blogiem p. Piotra związani jesteśmy od lat. Panuje tam miły obyczaj dzielenia się wrażeniami wakacyjno-kulinarnymi. To właśnie tam zostaliśmy zachęceni do założenia własnego bloga.
Być może byliście z W. sąsiadami – On również spędził dzieciństwo z widokiem na Ślężę 😉
Alicjo,
Z przyjemnością tam jeszcze wrócimy 🙂
Ewa,
hasałaś po moich terenach 🙂