Właściwie nasze spotkanie z Albanią zaczęło się już w Polsce. W. zadzwonił do Ambasady Albanii by informacji zasięgnąć „u źródła”. Bardzo miły Pan, po polsku, z drobnym obcym akcentem, udzielił mu wszelkich informacji. Szczególnie stymulujące do podróży sformułowanie brzmiało:
„Od 2006 roku Albania jest krajem europejskim.”
Jeżeli chodzi o bezpieczeństwo, tolerancję religijną i znajomość języków obcych to możemy się zgodzić, jak chodzi o inne sprawy to…
opiszemy niżej.
Pierwsze miasto Pogradec zaliczyliśmy głównie jako punkt poboru gotówki z bankomatu. Ciekawostka – bankomaty przyjmowały jedynie karty VISA, a nie lubiły MasterCard. Przy okazji poszukiwania bankomatu zajrzeliśmy do jednego z nadbrzeżnych hoteli, standard wysoki, ale jeżeli chcą konkurować z Ochrydą to muszą jeszcze dużo popracować nad czystością jeziora – przy brzegu i plaży. A propos plaży: oglądając na plażach Macedonii zakwefione muzułmanki moczące szmaty w jeziorze Ochrydzkim spodziewaliśmy się zakwefionych plaż w ponoć muzułmańskiej Albanii. Nic bardziej mylnego. Czyżby wszyscy ortodoksyjni muzułmanie wyjechali z Albanii, a pozostali jedynie tolerancyjni? To trzeba zaliczyć Enverowi Hodży na plus!„Od 2006 roku Albania jest krajem europejskim.”
Jeżeli chodzi o bezpieczeństwo, tolerancję religijną i znajomość języków obcych to możemy się zgodzić, jak chodzi o inne sprawy to…
opiszemy niżej.
Kolejnym miastem była Korcza (Korçë) – miasto w rewitalizacji. W. się ono bardzo podobało – tak zwariowanej jazdy wszystkich we wszystkich kierunkach już dawno nie miał. I przy tym, w odróżnieniu od Kiszyniowa, kierowcy byli dla siebie mili i uprzejmi. Erynii miasto i okolice podobały się inaczej. Dostrzegała minusy trzeciego świata. Nachalność dzieci sprzedających orzechy laskowe w miejscach widokowych, pijaczka który co rusz się pojawiał i usiłował coś mówić – albo poprosić o/albo zaprosić na piwo. Trzeba było bronić Erynii, by nie wylądowała w więzieniu za zabicie nachalnego faceta — „w obronie własnej”. W wielu miejscach można było również dostrzec różnice w statusie ludzi i miejsc, obok świeżo wystawionej cerkwi (z restauracją i hotelem) stare sypiące się domy z niewypalanej cegły, albo ruiny po spalonej willi — była ładna). Przy czym trzeba oddać miastu sprawiedliwość, jest sukcesywnie odrestaurowywane. Co prawda wjeżdżając do miasta zaparkowaliśmy przy targowisku (ze względu na późną porę już się składało) wyglądającym jak w Polsce na zapadłej wsi w latach 60., ale za to już bliżej centrum widać było plany (na tablicach) i realizacje (na ulicach). Z resztą cuda i dziwności były nie tylko w mieście. Za miastem zaczęły się drogi z przepięknymi widokami, z początku nawet równe, szczególnie między miejscowościami, później coraz bardziej kręte, aż w końcu wąskie, kręte, dziurzaste, a miejscami praktycznie szutrowe. W jednym miejscu stara droga asfaltowa na długości 50 m zjechała 2-3 m w dół więc wyrównali kawałek pola z jednej strony i dało się przejechać. Wahacz ciągle się tłukł i może dlatego Erynia nie dotykała kierownicy, ograniczając się jedynie do: zaciskania zębów, syczenia i sugerowania miejsc postojowych. Jednym z takich miejsc była urocza Taverna „Krofta” Sotirë na wysokości 1100 m n.p.m.(GPS pokazywał 933 m n.p.m). Restauracja i stylowe domki postawione są przy hodowli pstrąga. W restauracji były dwa dania: pstrąg i jagnięcina. Cena wyjściowa domku wynosiła 3000ALL(Lek) to jest około 95zł, W. wytargował na 2500. Domek był co prawda na 5 osób, ale dla dwojga też wystarczył, szczególnie, że był drewniany, z elektrycznością, łazienką z prysznicem i wygodnymi łóżkami – o siatkach na oknach nie wspominając. A w ogóle to Erynię urzekły dzwonki krów i owiec wracających z wypasu. Ukoiły one jej skołatane drogą nerwy – cały czas powtarzała, że te drogi nie są dla ludzi o słabych nerwach… no i pewnie miała trochę racji — W. wreszcie nie nudził się za kierownicą. Gdy trzeba się było mijać na wąskiej dziurawej drodze z ciężarówką załadowaną drewnem to była przednia frajda… dla W. Z przekąsem odgrażał się, że gdyby się tak nie tłukło z tyłu to jechałby szybciej. Chwilami jednak zwalniał, nawet tam gdzie droga tego nie wymagała, oczarowany widokami. Zresztą nie tylko on. Przy kolacji spotkaliśmy Niemców podróżujących kamperem, porównanie doznań z dróg było bardzo ekscytujące.
W tawernie odkuli sobie za wytargowane 500Leków podając małego pstrąga i jagnięcinę składającą się głównie z kości. W smaku to było dobre, ale ilościowo… kudy temu do Serbii, a nawet Macedonii. Rankiem było jeszcze gorzej. Jajka sadzone utopione w czarnym tłuszczu (Erynia mówiła, że spod pstrągów, W. twierdził, że pstrągi były z grilla), masło, albo trochę zjełczałe (Erynia), albo źle zrobione (W.) marmolada z pigwy (dobra była!) i ciepłe mleko (Erynia nie piła W. z dziką radością wypił dwie szklanki – było prawdziwe, od krowy). Po śniadaniu poszliśmy na drobny spacer po okolicy. Szybko jednak zniechęciły nas sterty śmieci leżące zaraz za płotem, nawet nad strumykiem zasilającym tawernianą hodowlę pstrągów.