browser icon
Używasz niezabezpieczonej wersji przeglądarki internetowej . Należy zaktualizować przeglądarkę!
Korzystanie z przestarzałej przeglądarki sprawia, że komputer nie jest zabezpieczony. Proszę zaktualizować przeglądarkę lub zainstaluj nowszą przeglądarkę.

Piękno kościelne i mięsne

do albumu zdjęć

Spacerkiem po Florencji (1)

do albumu zdjęć

Mercato Centrale

Po dennym śniadaniu ruszyliśmy w najbliższe okolice rzucić okiem na to co Florencja jest w stanie zaoferować głodnym… zwiedzania turystom. Zupełnie nie wiadomo dlaczego nogi skierowały nas najpierw do Mercato Centrale – obejrzeliśmy więc parter, ze stoiskami handlowymi. Trzeba przyznać, że spodobało nam się to targowisko, i ze względu na ofertę (było i stoisko z owocami z prawie całego świata), i ze względu na podanie. Nie skorzystaliśmy jednak z oferty bo na początku trasy nie robi się zakupów.
do albumu zdjęć

Basilica di San Lorenzo


Rzut beretem od targowiska jest Basilica di San Lorenzo. I to było pierwsze „łaaał” tego dnia. Od zielonego dziedzińca poprzez sakralia srebrne, galerię pięknie oprawionych części trupów (nazywają to relikwiami) aż po wyposażenie samej bazyliki – cały czas było jak w tym dowcipie „o żesz k…, o ja p…”. Tyle tylko, że nikt się nie rozpłakał, może oprócz nieba, które postanowiło odrobinę ziemię zrosić. Za dużo nie popadało więc bez większych problemów dotarliśmy pod Katedrę Santa Maria del Fiore. Wejście do katedry było darmowe, ale wejście do Battistero di San Giovanni (chrzcielnicy) było płatne postanowiliśmy więc kupić bilet i zajrzeć do chrzcielnicy. „Niestety” bilet obejmował i muzeum Katedry.
do albumu zdjęć

Muzeum Duomo

Erynia co prawda nie miała wielkiej ochoty na muzea, i w ogóle była zmierzła po dennym śniadanku, ale po drobnej kawie i paru ciastkach dała się zaciągnąć do muzeum. Cerber w drzwiach stwierdził, że nasze osłony twarzy nie są maseczkami i musieliśmy ubrać kupione wcześniej maseczki – W. trochę marudził, ale bilety już były zapłacone więc się ugiął (wewnątrz muzeum oczywiście maseczki zdjęliśmy, pozostając w buffach). Po paru krokach w muzeum, muchy opuściły nos Erynii i pozostało kolejne „łaaał”. Właściwie z podziwu nie wychodziliśmy przez całą trasę po muzeum. W sumie nie o to chodziło co wystawiali (wszystko co wymieniali w ciągu kilkuset lat w katedrze, w tym prace Donatellego, a i Pieta Michała Anioła też się załapała), ale jak to było wyeksponowane: na sporej przestrzeni, w neutralnej kolorystyce, każdy z eksponatów miał swoje miejsce i nie przytłaczał pozostałych. Złocone skrzydła bram, balkony, całe sale rzeźb, płaskorzeźb, fresków, obrazów, wyposażenie liturgiczne, a nawet witraże znalazły tam swe miejsce. Do tego wyśmienicie ustawione światła. Również strona audiowizualna, poświęcona powstaniu kopuły, zaprojektowanej przez Brunelleschiego, który genialnie rozwiązał problem (nie)możliwości (z)budowania tak wielkiej kopuły, wpisala się płynnie w ten obraz. Przy „kąciku” wizualnym można też było znaleźć narzędzia jakimi posługiwali się projektanci i budujący kopułę – takie proste (w stosunku do dzisiejszych!), a kopuła stoi i budzi podziw. Wychodząc z muzeum byliśmy zniesmaczeni tym, że tak krótko i że to już koniec (nawet Erynia!).
do albumu zdjęć

Florencja, Baptysterium


No nic, obeszliśmy katedrę dookoła i wstąpiliśmy do Baptysterium. Znowu pomiar temperatury i „to nie są maseczki”, ale warto było. Co prawda jedna trzecia wnętrza była w renowacji, ale kopuła i część dostępna wzrokowi wywołały kolejne „łaaał”. Trochę szukaliśmy „tej chrzcielnicy”, pamiętając choćby zagłębienie chrzcielne w ruinach kościoła w Wiślicy. W. zasugerował, że może było pod dzisiejszą podłogą. Wskazywałoby na to przeszklenie podłogi w jednym z miejsc gdzie widać było starszą podłogę.
do albumu zdjęć

Florencja, il Duomo

Obchodząc katedrę dookoła „łaaał” pojawiało się co chwila, wszedłszy jednak do wnętrza „łaaał” jakoby sklęsło – nijak wnętrze nie jest porównywalne do zewnętrza. Zrozumieliśmy dlaczego wstęp jest bezpłatny, chociaż ograniczony pomiarem temperatury i bramkami do wykrywania metalu. Oczywiście bramki „typu włoskiego”. W. nie rozstaje się Opinelem, a do wnętrz wchodził bez problemów.
Po opuszczeniu katedry poszliśmy obejrzeć kolejny zabytek: Basilica di Santa Maria Novella. Erynia co prawda nadal zapierała się, że nie chce do muzeum, a nawet spytała co można „tam” zobaczyć za 7,50€, ale w końcu się ugięła i… to było kolejne „łaaał”.
do albumu zdjęć

Basilica di Santa Maria Novella

Bazylika jak bazylika, częściowo w remoncie, Można w niej było podziwiać i freski, i rzeźby, typowe dla tego typu obiektów, ale w muzeum można było dostać foto-kwiku (W. dostał). Na dodatek muzeum obejmuje sobą parę dziedzińców dawnego konwentu z podcieniami całymi pokrytymi pięknymi freskami. Wyszliśmy stamtąd na tyle oczadziali, że wracając do hotelu W. nie opanował żądz namiętności winnych i w markecie kupił parę win słodkich (w tym obowiązkowo lokalne vin santo), a po rozpakowaniu się w pokoju hotelowym padł jak sznyta (win nie pił), i mimo usilnych starań zasnął ledwo budząc się na zaplanowany posiłek wieczorny. Postanowiliśmy bowiem zrealizować wczorajszy plan zjedzenia legendarnej Fiorentiny.
Punktualnie o 19:01, jako pierwsi klienci przekroczyliśmy próg Fuoco Matto. W efekcie kelnerzy mieli czas zająć się (tylko) nami i ku obopólnej (mamy nadzieję) przyjemności porozmawialiśmy i zamówiliśmy wymarzone przez nas danie bistecca Fiorentina (rasy Calvana, za 60€). Pomocnik kucharza przyniósł do stołu kawał mięsa pytając czy ten nam odpowiada. Ponieważ W. kręcił nosem, kelner zaprosił go do witryny z kawałami mięsa by sobie wybrał ten, z którego chciałby kawałek.
Nasza Bistecca Fiorentina

Nasza Bistecca

Wybrał z najlepszego typu – z polędwicą równie dużą po obu stronach T-kości (w restauracji wszystkie były w tej samej cenie, ale w sklepach i na niektórych potykaczach, można było znaleźć różnice w cenach różnych kawałków mięsa – a włoscy kupujący wiedzą za co płacą).
Przy tym cały „proces” jedzenia to była bajka. Od pierwszych słów przy stoliku, gdy drugi kelner podawał delikatne wino i wyśmienite stylowe „poczekajki”, przez rozmowę i uzgodnienia menu, po podanie i (częste) pytania „naszego” kelnera, czy wszystko jest w porządku, aż po kasę. Erynia, mimo wcześniejszych obaw, nawet nie zauważyła jak cudowny w smaku kawał mięsa zniknął z podgrzanej tacy. Co prawda był dobrze przepijany winem, ale cud zniknięcia pozostaje faktem. Faktem pozostaje również efekt wina i „gratisowego” limoncella. Do pokoju wróciliśmy w lekko zawianym i wesołym nastroju. Oboje doceniliśmy pomysł W. by jeść w pobliżu hotelu.
poprzedni
następny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.